Artykuły

Nadszedł czas na teatr Wojtyły

- Od zawsze w sztuce interesowała mnie głównie metafizyka, bo sama materia jest oczywista, jasna i w sumie nudna. I takiemu myśleniu, poszukiwaniom tego, co w sztuce oznacza duszę, jestem wierny również teraz, w siedemdziesiątym roku życia - z reżyserem Andrzejem Marią Marczewskim rozmawia Anita Nowak.

W czasach PRL- u byłeś chyba najczęściej blokowanym przez cenzurę, a nawet zdejmowanym już z afisza, jeśli można się tak wyrazić, reżyserem w Polsce? Ale nie ustawałeś w próbach przechytrzania urzędników. I nie raz z sukcesem - Wiesz, nie zastanawiałem się nad tym, dopiero teraz, kiedy mam za sobą 45 lat zawodowej pracy reżyserskiej, próbuję to wszystko, co jest za mną jakoś zbilansować. Wydałem książkę "Ja Teatr", która jest pewnie wykładnią mojego myślenia o Teatrze. Piszę specjalnie dużą literą, bo tak też traktuję swój Teatr. Porażką w grze z cenzurą było zdjęcie tuż przed premierą "Termopili Polskich" z Kaliną Jędrusik w roli głównej; zwycięstwem prapremiera "Mistrza i Małgorzaty" w pełnej wersji niedopuszczonej nawet w książce. Zniszczono w telewizji przed emisją mój spektakl "Bałkański szpieg" Kovacevica, ale z kolei mądry cenzor w Bydgoszczy puścił "Obywatela Pekosiewicza" mającego szlaban w całej Polsce... Tak te gry wtedy wyglądały.

Nauczyło to mnie pokory i zdystansowało emocjonalnie do oporu, jaki "materia władzy" stosowała wobec ważnych teatralnie tematów. Jestem za tę zdobytą mądrość wdzięczny życiu.

Dziś już cenzury nie ma. Za to coraz częściej i głośniej zadajemy sobie pytanie o granice sztuki

- Wydaje mi się, że jedyną granicą w wolnym kraju, w sztuce i w życiu, której nie wolno przekroczyć, jest świadome krzywdzenie drugiego człowieka. Jeżeli ktoś się na to decyduje, to wybiera opcję odrzucania Dobra ( też oczywiści dużą literą). A jeżeli to się robi, sięgając do kasy publicznej, oficjalnych dotacji itp., to nie jest to eleganckie. Świadomie staram się źle o nikim nie mówić, bo wiem, że zło przyciąga zło, więc po co je jeszcze zasilać energetycznie? Przykład Teatru Powszechnego w Warszawie, czy działalność programowa Teatru Polskiego w Bydgoszczy. One są tego egzemplifikacją. Operowanie "opcją zła" jest przecież wyborem, czynionym po coś, dla kogoś. Celowo nie dotykam tutaj wymiarów politycznych, bo chcę rozmawiać na innym poziomie. Oczywistym jest przecież, że każdy teatr podlega jakiejś władzy, która daje mu pieniądze na działalność, tym samym akceptując lub nie, kierunek programowy, jaki ten teatr rozwija. To proste. Czyli ta władza podpisuje się pod przemyśleniami programowymi swojego dyrektora teatru. A więc, w dużym skrócie ma to, co sobie wybrała.

Twoje teatralne fascynacje i obsesje

- One się nie zmieniają. Kiedy tak patrzę z perspektywy na te 45 lat spędzonych w Teatrze, w różnych teatrach, widzę bardzo wyraźnie, że moje myślenie nie zmieniło się generalnie przez ten czas. Na pewno dojrzewałem, zdobywałem wiedzę, ale od początku po dziś dzień głęboko wierzę, że Teatr potrafi zmieniać ludzi, i to pozytywnie. Żyję w dobrym świecie, wśród wspaniałych, twórczych ludzi, otoczony miłością, szacunkiem i akceptacją, i jestem wdzięczny moim widzom-partnerom za to, że mogę dla nich tworzyć rzeczy możliwie najbardziej wartościowe, że możemy się spotykać w polu naszego wspólnego myślenia i współodczuwania. To optymalna sytuacja.

Co tak bardzo urzeka Cię w Bułhakowie, że nie potrafisz się rozstać się z nim na dłużej?

- Z Bułhakowem emocjonalnie jestem związany od 1966 roku, czyli pierwszej publikacji "Mistrza i Małgorzaty". 36 lat temu zrealizowałem prapremierę wersji teatralnej tej genialnej książki i wędruje ona ze mną przez kolejne lata, różne teatry, rozwijając się, wzbogacając o treści, które z niej wynikają a nie znalazły się w kanonicznym wydaniu. To książka mojego życia, ponieważ odpowiada na te pytania, które każdy człowiek myślący samodzielnie sobie stawia; chociażby o cel życia, wybór drogi, wierność swoim ideałom. Każdy przecież jakąś książkę w życiu wybiera na dobre i złe, i się z nią identyfikuje dopóki nie napisze własnej. Ja wybrałem Bułhakowa i jestem Mu wierny.

A Karol Wojtyła? Wszakże to zupełnie inna literatura?

- To jest taka sama metafizyczna literatura. Pyta o cel człowieka w życiu, opowiada o wariantach wyboru własnej drogi, unosi wszystko na poziom Duszy, a wiemy już przecież, że nie materia o nas decyduje tylko Dusza. I wiemy też, dzięki fizyce kwantowej, że materia jest też Energią. Słowem Wojtyła, jak każdy genialny pisarz, wyprzedził swój czas i jak każdy geniusz jest wyśmiewany, hejtowany, atakowany w obrzydliwy sposób przez ludzi małych duchem, lub po prostu za kasę prostytuujących się publicznie. Każdy człowiek ma wolną wolę i sam płaci za to, co narobi w życiu i zawsze przychodzi czas, że trzeba po sobie posprzątać. Z Wojtyłą podróżuję przez świat Teatru od 37 lat, ci co oglądali moje spektakle wiedzą, co one w sobie niosą. Teraz jestem u progu tworzenia stałego Teatru Karola Wojtyły, bo chyba nadszedł taki czas.

Jak twój kult dla ideałów Wojtyły ma się do późniejszej przemiany i fascynacji ezoteryką?

- Nie ulegałem gwałtownym przemianom. Moje wewnętrzne przeobrażenie to proces. Efekt równoległego rozwoju intelektualnego i duchowego. Ezoteryka oznacza tajemnice, rzeczy niedostępne dla przeciętnych ludzi. Ja odrzucam takie myślenie. Uważam, bowiem, że nie ma dzisiaj rzeczy niedostępnych dla ludzkiego umysłu. Trzeba tylko zacząć myśleć na serio. Nie zamykać się w prostych dogmatach i nie dawać zgody na formatowanie umysłu. Od zawsze w sztuce interesowała mnie głównie metafizyka, bo sama materia jest oczywista, jasna i w sumie nudna. I takiemu myśleniu, poszukiwaniom tego, co w sztuce oznacza duszę, jestem wierny również teraz, w siedemdziesiątym roku życia. A warto przypomnieć, że pierwszą moją zawodową przygodą reżyserską były "Didaskalia do życiorysu Offa" Bogdana Chorążuka w Teatrze Ateneum w Warszawie w 1972 roku za dyrekcji wybitnego dyrektora Janusza Warmińskiego. Czysta metafizyka.

Jak to się przełożyło na twoją twórczość teatralną i literacką?

- Myślę, że jestem konsekwentny w swoim życiu i twórczości. W żadnym teatrze, który prowadziłem nie zostawiłem po sobie "złego śladu", odchodziłem, kiedy zmieniała się władza i moja twórcza opcja była niewygodna dla następców. Uważam, że to jest naturalne; nie mam do nikogo żadnych pretensji, wybaczam wszystkim, którzy mnie skrzywdzili i zawsze proszę o wybaczenie tych, których ja skrzywdziłem. To jedyna opcja, jaką akceptuję w sztuce.

A w życiu?

- Moje życie przez wiele lat przebiegało w cieniu Teatru, ale mam wspaniałą żonę, dorosłe dzieci, cudowne wnuki i kocham ich. Uważam, że jedynym uczuciem twórczym w naszym życiu jest Miłość, i kiedy jej nie ma, życie traci swój sens, a więc należy starać się nie utracić tego daru, bo w sumie dość krótko przecież żyjemy.

Kierowałeś wieloma teatrami publicznymi i prywatnymi. Co daje więcej satysfakcji artyście?

- Wiesz, teraz też będzie od serca. To nie ma znaczenia, jakim Teatrem kierujesz, ważne jest tylko to, aby czynić nim Dobro, opowiadać się po stronie Dobra, pogłębiać dobre, twórcze myślenie widzów, pomagać im w ich życiu, odpowiadając na pytania, które sobie stawiają, przychodząc do Teatru. Teatr naprawdę potrafi zmienić Człowieka. Wierzę w to nadal głęboko w 2017 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji