Artykuły

Obecność w teatrze i nie tylko

"Come Together" wg tekstu i w reż. Wojtka Ziemilskiego w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Pisać o ostatnim spektaklu Wojtka Ziemilskiego w Teatrze Studio nie jest łatwo. Dlaczego? Trzeba by zdradzić wszystkie jego tajemnice, a to mogłoby popsuć smak tym, którzy zechcą to przedstawienie zobaczyć. A zobaczyć je naprawdę warto. A może nawet trzeba. Ziemilski po raz kolejny postanowił zabawić się, choć pewnie to nie będzie najodpowiedniejsze słowo, tym co może zrodzić się na styku sceny, grających performerów i siedzącej w fotelach widowni, która w tym przypadku zaproszona zostaje do współuczestnictwa. Nie jest to tak oczywiste, jak brzmi wcześniej sformułowane stwierdzenie, ale to właśnie jedna ze wspomnianych niespodzianek, która już na samym początku spotkania wyartykułowana zostanie przez suflerkę Olgę Karoń.

"Come Together" można bez wątpienia zaliczyć do gatunku bliższego działaniom performatywnym, tyle że jest to zdarzenie, którego siła tkwi tym razem w jego absolutnej bezpretensjonalności. Myślę, że potrafią się w nim odnaleźć również zwykli widzowie, czyli ci spoza teatralnego środowiska, którzy nie znają pewnych żartobliwych zachowań czy zwyczajów jemu przynależnych. Nawet ci, którzy nie są zwolennikami teatru interaktywnego - sam do nich należę - mogą tym razem czuć się bezpiecznie, co wcale nie znaczy, że wygodnie i bezmyślnie. Chodzi przede wszystkim o to, że próba wymuszania działania nie jest poddana żadnej presji i nie stawia nas w poczuciu wstydu. Przynajmniej tak będą się czuć ci, którzy kupią konwencję, a o to naprawdę nie jest trudno. Aktorzy na swój sposób "flirtują" z widzem, ale robią to w sposób szalenie inteligentny, wyrafinowany i pełen szczerej otwartości, paradoksalnie można by rzec, że nie składają na nasze barki żadnej odpowiedzialności za ostateczny kształt, tego co się wydarza. Wszystko co Ziemilski wymyślił ma znamiona sytuacji scenicznych dobrze przemyślanych, nienarzucających się i niezwykle naturalnych. Dzieje się tak dzięki zaangażowanym artystom, którzy znaleźli znakomity sposób, by w kolejnych próbach zadzierzgnięcia kontaktu z publicznością, mogła się ona również bardzo dobrze bawić. Do tego w sposób nienachalny i niewymuszony. Przy okazji dostajemy możliwość zastanowienia się nad tym, czego dotychczas doświadczaliśmy i tego, jak można postrzegać otaczającą rzeczywistość.

Warto zachęcić do obejrzenia tego niekonwencjonalnego spektaklu i sięgnąć po teatralny program, w którym Wojtek Ziemilski, jak przystało na filozofa, zamieszcza sążnisty esej zatytułowany "Uczestnictwo to jest to! A ja się go czepiam!". Czy przyjęta przez niego strategia wymaga aż tak rozbudowanego komentarza, to już inna sprawa. Ale na pewno warto zastanowić się czasami nad tożsamością widza, nad aktem twórczym i reakcją jaką ten akt wywołuje u oglądającego. Parafrazując reżysera "Jednego gestu": warto otworzyć się na innych, warto włączyć ich w obręb swojego doświadczenia, warto się z nimi dzielić, warto się do nich zbliżyć, zaznaczyć swoją obecność i być wspólnie, zniwelować bariery między sztuką i życiem. I już dosłownie: "Stworzyć rzeczywistą relację. Spieprzyć to. Mieć faktyczną możliwość spieprzenia tego. Negocjować. Wypróbowywać. Dać innym wypróbowywać". Ja w to wchodzę, a i Państwu proponuję bardzo. Tym bardziej że w antrakcie nie tracimy z oczu wspaniałych artystów, a wino w ich towarzystwie (Lena Frankiewicz, Maria Stokłosa, Sean Palmer, Wojciech Pustoła, Krzysztof Strużycki) smakuje wyśmienicie. I nie psuje tego wrażenia krew, która pojawi się w finale, po wkroczeniu kilku widzów na scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji