Artykuły

Ani Werter, ani w Nowym Jorku

"Werter w Nowym Jorku" w reż. Tomasza Wysokiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

To był teatr w klubowych klimatach. Klubowe klimaty okazały się znacznie ciekawsze niż teatr; gdyby usunąć aktorów, tekst, krzesła i zainstalować bar, wieczór mógłby być całkiem udany

Trójka muzyków wrażliwie i energetycznie rozsnuwała pajęczynę dźwięków, tworzącą niepokojącą atmosferę pustki i melancholii, przełamywaną muzycznymi cytatami. Pulsujące projekcje - nocne światła wielkiego miasta, sentymentalne koronkowe kwiaty, abstrakcje, komentujące czy dopowiadające akcję sceny z aktorami - zagarniały przestrzeń, nadawały rytm, nawet (na chwilę) wprawiały w trans. Wielka surowa hala dawnych pracowni teatralnych wygląda efektownie i nowocześnie, jak klub albo mieszkanie urządzone w modnym minimalistyczno-śmieciarskim stylu w pofabrycznym budynku. W jednym kącie wielkie łoże z zawieszonym nad nim lustrem, w drugim - lodówka, przez środek wściekle różowy puchaty dywan. Samochodowe fotele, tu i ówdzie światełka obramowujące przedmioty, metalowe schody, a na górze - stanowisko dla muzyków. I na tym koniec atrakcji, choć powinien to być początek.

Werter kochał się w zaręczonej z Albertem Lotcie i popełnił samobójstwo. No i miał przyjaciela, do którego pisał listy. Tyle potrzebował Tim Staffel z "Cierpień młodego Wertera"; w jego sztuce z Goethego zostały jedynie imiona bohaterów i podstawowy schemat fabularny. Nowy Jork też istnieje tylko jako nazwa; rzecz dzieje się w jakimś wielkim mieście, równie dobrze mógłby to być Berlin albo Tokio. Nie ma to żadnego znaczenia, chodzi przecież o stworzenie nowoczesnego przedstawienia, w którym takie prymitywne sprawy jak miejsce, fabuła czy psychologia postaci nie są istotne. Dialogi, w których potoczna wulgarność łączy się w dość podejrzaną poezją, są więc poszarpane, skrótowe, nietworzące tradycyjnej narracji. Tyle że nie tworzące też niczego w zamian.

Aktorzy i reżyser starają się jakoś sprostać tej niezbyt określonej nowoczesności. Recepty na to mają dwie, w dodatku sprzeczne. Jedna to beznamiętne wygłaszanie kwestii w przestrzeń, połączone z samotnym gibaniem się do muzyki bądź przemierzaniem przestrzeni, druga - staroświeckie i równie nieprzekonujące wczuwanie się w postać. Rezultatem są wyłażące spod modnie porozbijanej formy (czy też spod gry z formą; trudno się w tej pretensjonalnym letnim bigosiku zorientować) melodramatyczne i schematyczne postaci - marząca o miłości kurewka o złotym sercu (Zoe - Barbara Kurzaj), wrażliwy i narwany młodzieniec (Werter - Robert Olech), jego przyjaciel i mentor (Picard - Radosław Krzyżowski), niezbyt ciekawa pierwsza naiwna (Lotta - Patrycja Durska) oraz porządny, a nudny jej narzeczony (Albert - Błażej Wójcik). Całe to towarzystwo usiłuje bez większego powodzenia przekazać widzom obraz duszy współczesnego człowieka (młodego), samotnego, pragnącego w głębi serca uczuć. Bez powodzenia, bo żadnych ludzi na scenie nie ma, tak jak i właściwie nie ma przedstawienia, które miałoby jakikolwiek - staroświecki, nowoczesny, ponowoczesny, dramatyczny, postdramatyczny, teatralny, klubowy, ludzki, formalny - sens. Jest tylko kolejna - po niedawnym "Językami mówić będą" w Starym Teatrze - nieudolna imitacja nowego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji