Artykuły

Choroba duszy

"Grace i Gloria" Toma Zieglera w reż. Bogdana Augustyniaka w Teatrze Mazowieckim w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

Nie od dziś prawdą jest, że ciepłe i szczere historie, poruszające emocjonalnie, łagodzone delikatnym humorem, łatwo trafiają do serc publiczności. Scena (i nie tylko ona) lubi nieskomplikowane, wzruszające i niosące nadzieję scenariusze. Cóż, są po prostu uniwersalne. "Grace i Gloria" (w reżyserii nieżyjącego już Bogdana Augustyniaka) jest właśnie takim spektaklem. To bardzo "życiowe" przedstawienie. Autor sztuki, Tom Ziegler, pokazuje świat rzeczy prostych, trudne, ale znane wielu ludziom doświadczenia codzienności, ból, chorobę, przemijanie. A wokół tego małe, nieskomplikowane radości i rodzącą się przyjaźń. Opowieść o spotkaniu dwóch kobiet - o jakże różnych charakterach i zainteresowaniach - jest niezwykła, choć... całkiem zwyczajna. Tak jak proste i nieznaczące jest jedno oczko w swetrze robionym na drutach. Jednak dużo połączonych oczek tworzy coś wyjątkowego i pięknego. I wystarczy spruć jeden pozornie nieistotny element, a całość także ulegnie zniszczeniu.

Grace (w tej roli niesamowita Stanisława Celińska) jest kobietą starą, samotną i schorowaną. Wie, że traci siły i wkrótce umrze, ale mimo tego nie chce przyjąć niczyjej pomocy. Odrzuca też leki przeciwbólowe, niosące ulgę w cierpieniu. To kobieta bliska ziemi i natury, twarda i nawykła do ciężkiej pracy. Mieszka sama w domku na odludziu, który wraz z ukochanym sadem sprzedała bankowi. Odwiedza ją Gloria (Lucyna Malec), wolontariuszka z hospicjum, i oferuje "pomoc w odchodzeniu". Gloria jest wykształconą byłą bizneswoman (dlaczego "byłą" dowiedzą się widzowie w stosownym momencie). Nie musi pracować, jej mąż dobrze zarabia, ale rzadko bywa w domu i Gloria czuje się samotna. Od początku obie panie nie pałają do siebie sympatią. Pochodzą z zupełnie innych światów, mają odmienne podejście do życia i różne priorytety. Wkrótce okazuje się, że coś je łączy - zarówno Grace, jak i Gloria w przeszłości doświadczyły bolesnej tragedii. To pomaga im powoli przełamać niechęć. Wkrótce rodzi się między nimi niezwykła więź i przyjaźń zbudowana na wzajemnym zrozumieniu oraz szacunku.

Gdy tylko zajmuję miejsce na widowni, moją uwagę natychmiast przykuwa scenografia autorstwa Jerzego Rudzkiego - drewniane, surowe wnętrze wiejskiego domu gdzieś w górach. Przypomina miniaturę chaty góralskiej z popularnego w czasach PRL obrazka, dziś rzeklibyśmy - 3D. Zwykłe łóżko, prosty stół, krzesła, fotel bujany, kredens z emaliowanymi garnuszkami, kuchnia węglowa. Wkrótce skromne, acz klimatyczne mieszkanko wypełnia muzyka i do uszu widza docierają słowa piosenki "Ratuj rozbitka". Na scenie pojawia się schorowana Gloria, za chwilę wpada do jej domku Grace. "W zasadzie nie wiadomo, która z bohaterek jest bardziej chora, która z nich ma bardziej chorą duszę" - mówi Stanisława Celińska. To prawda, ale obie - nie tylko Grace - muszą coś w sobie zmienić, coś pokonać, przeżyć wewnętrzną przemianę, by dalej żyć, albo godnie umrzeć.

Grace jest wspaniałą kobietą, pełną życiowej, ludowej mądrości. Siłę czerpie z natury, z miłości do sadu i pogodzenia ze sobą (to ostatnie nie przyjdzie od razu). Jest urocza w swym grubiaństwie, cynizmie i uporze. Początkowo zgryźliwa i pełna żalu, z czasem pokazuje, jak wielkie serce kryje się w tym zmęczonym chorobą ciele. Stanisława Celińska znakomicie wczuwa się w rolę, którą po raz pierwszy zagrała w 2007 roku, z okazji jubileuszu 35-lecia pracy artystycznej. Jest przezabawna, gdy ze stoickim spokojem uczy Glorię gotowania jajka "prosto od kury" na kuchni węglowej i to "bez elektryki", a także gdy tłumaczy, jak zmierzyć czas dzięki robótce na drutach. Celińska gra w bardzo wyważony sposób, gestem, spojrzeniem, słowem i grymasem twarzy. Wspaniałe aktorstwo! To prawda - psychologiczny komediodramat Toma Zieglera nie jest tekstem przełomowym, wyjątkowym, ale ma w sobie to "coś". Ziegler, podobnie jak Czechow, jest śmieszny i sentymentalny zarazem, dotyka wielkich i głębokich spraw, prawdy, mówiąc o sprawach małych i codziennych" - podkreśla aktorka. Zgrabne dialogi, napisane z humorem, dowcip sytuacyjny, gagi i znakomite kreacje obu pań gwarantują dwie godziny pełne śmiechu i łez wzruszenia.

Lucyna Malec jako Gloria, czyli rozbitek wśród życiowych niespodzianek, wielkopańskiej hipokryzji i samotności, rozpaczliwie potrzebuje wsparcia ze strony prostaczki i wiejskiej baby. Tylko tak odzyska utracone poczucie sensu. Piosenka "Ratuj rozbitka" (autorstwa Jerzego Satanowskiego), której prawie bez przerwy słucha Grace, jest znakomitym motywem przewodnim przedstawienia. Ta spolszczona wersja amerykańskiej pieśni gospel: "Zobacz już tonie, najwyższy to czas. Ruszaj na pomoc, ocalić go masz", to najkrótsze i najcelniejsze podsumowanie treści całego spektaklu. A jak wspomniałam, nie jest ona szczególnie skomplikowana. Smak jabłek, bulgotanie wody w garnuszku, robótka na drutach, gdakanie kur w wiejskiej zagrodzie też nie są czymś niespotykanym, niezwykłym. Mimo tego przywołują wspomnienia dzieciństwa, kojarzą się z bezpieczeństwem, rodzinnym ciepłem i spokojem. Jeśli kogoś powyższe stwierdzenia nie przekonują, ponieważ preferuje inny rodzaj teatru, to zapewniam, że doceni "Grace i Glorię" - dwie godziny obserwowania świetnej gry aktorskiej obu pań!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji