Artykuły

Cicho; nadejdą mężczyźni

Sztuka teatralna dla aktorek, co za roz­kosz dla teatru, reżysera i dam. Je­denaście ról kobie­cych, zróżnicowanych, większych i mniejszych, przynajmniej jedna popisowa - tyle nadziei wiąże się z dwudziestym dramatem scenicz­nym Ireneusza Iredyńskiego (ostat­ni "Seans" nie doczekał się jesz­cze realizacji teatralnej). Teatr nie jest bogaty w role kobiece powyżej pewnego wieku, powiedzmy balzakowskiego. Sztuki, w których mogą zagrać same aktorki i to w pokaźnej liczbie, można pododawać na palcach. "Dom kobiet" Nał­kowskiej, "Dom Bernardy Alba" obleciały po wielokroć polskie sceny, dając szansę aktorkom na pokaza­nie się na scenie. Teraz "Dziewczynki" Iredyńskiego, wystawione przez Teatr Dramatyczny w War­szawie, których premiera odbyła się w parę godzin po śmierci pisarza w grudniu, a prasówka w miesiąc po premierze prawdziwej (takie te­raz obyczaje teatralne widocznie). W "Dziewczynkach" dotknął Ire­dyński - jak wszyscy zauważają w artykułach pośmiertnych - swoich ulubionych tematów. Przemoc, wła­dza, manipulacja, uzależnienie dru­giego człowieka, gra intelektualna itp. Umieścił je tym razem w śro­dowisku wyłącznie damskim, można więc powiedzieć, że dotarł do tak modnego problemu ruchu feminis­tycznego. Dziesięć pań zbiera się w pałacyku położonym na uboczu, ni­by na naradę, a w gruncie rzeczy, żeby założyć koło, organizację czy też stowarzyszenie, mające na ce­lu zwalczanie męskich wrogów. Je­denasta jest na miejscu, podsłuchu­je, chce wejść w ich krąg, odtrąco­na grozi donosem do odpowiednich instancji o spisku. Damy (znudzo­ne, poszukujące silnych wrażeń) za­mierzają ją dla swego bezpieczeń­stwa unieszkodliwić, jedna, ta, któ­ra wymyśliła ideę stowarzyszenia, jest przeciw. "Dziewczynki" są w warstwie fabularnej o tym, jak intruzka obraca intrygę na swoją ko­rzyść, nie tylko nie zostanie zamor­dowana, ale doprowadzi do unie­szkodliwienia tej. która ją broniła 1 stanie na czele pozostałych. A więc wszystko rozgrywa się w sfe­rze gry intelektualnej, jak to u Iredyńskiego, przewrotnej, miejsca­mi błyskotliwej, miejscami męczą­cej. Zachowana została tym ra­zem jedność miejsca i czasu: cały dramat "Dziewczynek" rozgrywa się w owym pałacyku w ciągu jedne­go dnia i wieczoru. "Dziewczynki" nie są najlepszym dramatem Iredyńskiego. Być może nieźle wypadłyby w radiu, mają wszystkie cechy dobrego słuchowi­ska. Na scenie wymagają silnego zróżnicowania postaci bohaterek, aby konflikt postaw wypadł przej­rzyście i ciekawie, aby nie zanudzić się dywagacjami ogólnymi przeplatanymi paroma trafnymi spostrzeżeniami i dowcipami dotyczącymi dnia dzisiejszego. Tadeusz Kijański odrealnił wymowę "Dziewczynek", dodając im (nie tylko ja­ko reżyser, ale i scenograf) wiel­ki kryształowy świecznik, który pojawiając się z góry i świecąc niezwykłym światłem sugeruje, że to, co nawiedza panie obecne na sce­nie, ma cechy niezwykłe (UFO si­ła obca?). Główny wątek fabular­ny poprowadził przejrzyście. Dopo­mogła mu w tym projektantka ko­stiumów pani Hanna Bakuła. prze­bierając damski tłum w eleganckie szaro-popielate kostiumy, a główne protagonistki w kostium biały (Zofia Rysiówna w roli "dobrej" Justyny) i kostium czarny z białą bluzką, porzuconą w momencie, gdy zło się zagęszcza lub ujawnia (Ewa Decówna jako docent Bożena). Pa­nie dodały do tego szczegóły oby­czajowe czy też społeczno-obyczajowe, Jan Szurmiej kazał im odpo­wiednio wchodzić, ustawiać się i po­ruszać, ratując w ten sposób "Dzie­wczynki" przed zbytnią statycznością i wygłaszaniem kwestii do widza. Z pań przede wszystkim należy wy­mienić Ewę Decównę w roli czar­nego charakteru, która swojej in­teligentnej aczkolwiek prostackiej bohaterce użyczyła swojej urody, co dodało tej postaci tragizmu oraz Danutę Szaflarską jako starze­jącą się aktorkę, która nie ma co grać w swoim teatrze. Pani Danucie Szaflarskiej dajemy także pierwsze miejsce w scenie, gdy panie w tran­sie tańczą swój dziwny taniec, dokonując ku poruszeniu widzów nie­kompletnego stripteasu. "Dziewczynki" czasami przypomi­nają w nastroju fragmenty kongre­su feministycznego z "Miasta ko­biet" Felliniego, trochę są z science-fiction, trochę z naszej rzeczywis­tości, w której przemieszanie spo­łeczne różnych warstw ludności da­ło efekty niezgłębione jeszcze do­kładnie przez prozaików i drama­turgów. Zachodzi też podejrzenie, że wszystko lub prawie wszystko co Iredyński powiedział na temat kobiet, dotyczy także z małymi ko­rektami świata mężczyzn. Czemu mógłby przeczyć irytujący, świado­mie chyba banalny koniec, kiedy wyzwolone kobiety zbijają się w grupę przerażoną nadchodzącymi, podpitymi chłoporobotnikami, któ­rzy - zgodnie z sugestiami autora i reżysera - zrobią porządek z damskimi fanaberiami za pomocą fizycznego gwałtu. Ach, te obsesje Iredyńskiego! W ostatnim miesiącu, który upłynął od nagłej śmierci Iredyńskiego do premiery prasowej w różnych pismach ukazało się wie­le apologetycznych artykułów na je­go temat. Iredyński miał swych wielbicieli, miał też przeciwników, nie wszystkim jego dramaty się po­dobały, dla niektórych były po pro­stu wymyślone. Ale od lat przeszło dwudziestu wraz ze swymi obses­jami i talentem był obecny na sce­nach polskich i "Żegnaj Judaszu" czy "Jasełka-moderne" zostaną za­pisane w historii powojennej dra­maturgii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji