Artykuły

Zadek a sprawa polska

No i masz, babo, placek! Przez całe miesiące na temat kierowanego przez Pana teatru nikt się nawet nie zająknął, a od trzech dni przetacza się przez me­dia prawdziwa burza. I wszystko za sprawą gołego zadka Papkina.

- Raczej za sprawą kilku osób, które zauważyły tylko nagie po­śladki, jakby one były w tej insceni­zacji najważniejsze.

Tak czy owak, przyszła sława. Do drzwi Pana gabinetu dobija się dziś telewizja za telewizją. Prowokacja się udała.

- Pan kpi, prawda? To, co się dzieje, jest żałosne. A dla mnie oso­biście, bardzo zasmucające. Przedstawienie, moim zdaniem, zawiera bogaty materiał, o którym można by dyskutować. Są w nim rzeczy ważniejsze niż pośladki Papkina. O nich jakoś cicho.

Może więc jest prawdą, że dał Pan jedynie pretekst do politycznej rozró­by w Radzie Miasta, pomiędzy radny­mi AWS i UW? Jakoś tak się dziwnie złożyło, że ci pierwsi są przeciw Pa­nu, ci drudzy za Panem. A przypo­mnijmy, że zatrudnił Pana w teatrze poprzedni prezydent Ciepiela, repre­zentujący UW.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem. Nie znam układów politycz­nych tego miasta, ani tutejszych ważnych person. Waśnie biegam od urzędu do urzędu, żeby się do­wiedzieć, o co właściwe chodzi, ale wciąż wiem tylko tyle, co z gazet.

Nie zna Pan układów Politycznych? Ejże! Czy nie jest prawdą, że został Pan dyrektorem dzięki protekcji bi­skupa Życińskiego?

- Nigdy nie ukrywałem, że znam księdza biskupa. Ale to nie jest zna­jomość towarzyska. Nie byłem też nosicielem kadzidła przy biskupie, ale jego studentem w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krako­wie. To były lata osiemdziesiąte, in­ne czasy. Akademia działała trochę po partyzancku, tworzyły się bar­dzo mocne więzi między wykła­dowcami i studentami. Poznałem blisko nie tylko biskupa Życińskie­go, ale też takich ludzi jak ksiądz Ti­schner czy Michał Heller. U każde­go z nich zdałem kilka egzaminów, przedyskutowaliśmy niejedną go­dzinę. Ci ludzie znają mój sposób myślenia. Kiedy rozważałem, czy startować w konkursie na dyrekto­ra teatru w Tarnowie, nie znałem tego miasta zupełnie. Oczywiście, że spytałem Życińskiego, czy warto się w to pchać. Kogo się miałem po­radzić, jak nie jego?

I co on na to?

- Odpowiedział: Jeżeli masz du­żo siły, to spróbuj. Ale przygotuj się, że nie będzie ci łatwo, bo to jest miejsce do oczyszczenia, jak za­chwaszczony ogród.

Co chciał przez to powiedzieć?

- Ten teatr tym się wyróżniał, że aktorzy robili tu burdy i zmieniali dyrektorów co dwa lata. Wcześniej reżyserowałem "Tango" Mrożka w Szczecinie. Z tam­tej perspektywy Tar­nów to było takie miasto pod Krako­wem, gdzie w teatrze ciągle są awantury. Sądzę, że ksiądz bi­skup właśnie to miał na myśli.

Mimo takiej opinii zdecydował się Pan ubiegać o tę ryzy­kowną posadę. Za­skoczył Pan wszyst­kich. Mówiło się o zu­pełnie innych kandy­daturach. Na przy­kład, że dyrektorem zostanie krakowski

aktor i reżyser Tadeusz Kwinta, który miał za sobą bogatą współpracę z teatrem tarnowskim. Tymczasem Pan wyskoczył jak diabeł z pudełka.

- Ja dyrekcji nie zmieniałem. Przyjechałem tu nz "Tangiem" na festiwal komedii. Akurat ogłoszono konkurs na dyrektora. Stanąłem do niego. A dlaczego wybrano właśnie mnie, to już pytanie nie do mnie.

Mówi się, że to właśnie biskup Ży­ciński wywarł nacisk na prezydenta Ciepielę, żeby wybrał Pana. W re­wanżu Radio Dobra Nowina miało popierać Ciepielę w wyborach. I po­pierało.

- No i cóż ja mogę na to odpowie­dzieć? Ze mną tego nie uzgadniali.

Chce Pan czy nie, był Pan uważany za protegowanego biskupa. A tu tym­czasem taka plama. Goły zadek na scenie. Radni AWS krzyczą, żeby Pa­na zwolnić. Po cholerę było Panu ściągać spodnie z Papkina? Żeby zro­bić skandal i w ten sposób zaistnieć?

- Bawię się w teatr już 20 lat. I ni­gdy nie było moim celem skandalizowanie dla samego skandalizowania. Ale nigdy też nie wahałem się czytać tekstu po swojemu, nie zwa­żając, czy to kogoś urazi, czy nie. Ale jeszcze raz powtórzę, że to, o czym mówimy, jest dla mnie że­nujące. Już drugi rok w żaden spo­sób nie można ściągnąć do Tarnowa na premierę jakiegokolwiek recenzenta. I nagle taki hałas z powodu pośladków. Nikt przedstawie­nia nie widział, a wszyscy krzyczą.

I tu się Pan myli. Byli tacy, co wi­dzieli i mają do Pana pretensje nie o pośladki, ale właśnie o odczytanie "Zemsty" zanadto po swojemu, czyli zupełnie sprzecznie z intencją same­go autora.

- Tak pan sądzi?

Jeśli z narodowej komedii robi pan ponury dramat, jeśli zmienia pan za­kończenie, to co o tym sądzić?

- A kiedy czytał pan ostatni raz "Zemstę"?

No, w szkole chyba.

- To może wartałoby przeczytać jeszcze raz. I zadać sobie pytanie, czy ten tekst sprzed 150 lat może nam coś powiedzieć o nas samych, pod koniec Tysiąclecia. Ja, jako re­żyser takie pytanie musiałem sobie postawić.

I odpowiedzią jest przedstawienie wesołe jak grobowiec?

- Moim zdaniem, ten spektakl jest śmieszny. A że jest także ponu­ry? Ależ o to mi właśnie chodziło.

O to Panu chodziło! I Pan się dziwi, że publiczność czuje się oszukana?

- Jaka publiczność? W niedzie­lę publiczność złożona z nauczy­cielek zgotowała nam pięciomi­nutową owację na stojąco. To był widz, który z tekstem "Zemsty" jest na bieżąco. I reagował dosko­nale. A że rozczarował się ktoś, kto się spodziewał lekkiej kome­dyjki? Temu mogę tylko pora­dzić, żeby się nie wybierał ani na Mrożka, ani na Fredrę. Bo obaj mówią nam o nas rzeczy bole­sne.

Szczerze mówiąc, nie wiem, co o tym sądzić. Do tej pory "Zemsta" to było dla mnie "Mocium panie cymbał pisze" i temu podobne grepsy. Po prostu poczciwa ramotka o znacze­niu historycznym, którą trzeba wy­stawić tak, jak została napisana. Po bożemu. I koniec.

- To się pan bardzo myli. "Ze­msta" to jest bardzo gorzka polska sztuka, tylko ubrana w kostium ko­medii. Może za komuny ona się mogła wydawać lekką komedyjką, bo była tak bardzo oderwana od ówczesnych realiów. Ale dzisiaj? Proszę pana, to jest kapitalny tekst o dzisiejszych Polakach. Ale tekst miażdżący. Bo o czym on w istocie mówi? Kto kogo sprzeda, kto kogo kupi i za ile. Nawet miłość wiąże się tu nieodłącznie z pieniędzmi,

To jeszcze nie uzasadnia zdejmowania spodni.

- Nie? Czy wszyscy już zapo­mnieli, że ten narodowy komedio­pisarz był również autorem naj­większych w naszej literaturze obsceniów? W samej "Zemście" Podstolina mówi o swoim trzecim mę­żu: "Oddał ducha na mym łonie". Czy ktoś się zastanawiał, co to w rzeczywistości znaczy? Więc mo­że w ogóle zakazać wystawiania "Zemsty"? Ale, oczywiście, obnażenie pośladków Papkina w moim spektaklu, nie miało seksualnego podtekstu.

Tylko?

- Nie jest rolą reżysera interpre­towanie własnej inscenizacji. Ale cóż, zostałem postawiony w takiej sytuacji, że muszę wyłożyć kawę na ławę. Powiem tak Papkin jest obsesyjnie zakochany w Klarze. Zakochany mężczyzna, któremu odbie­rają kobietę, dostaje małpiego ro­zumu. Mój Papkin, wyznając mi­łość Klarze, zachowuje się jak idio­ta. Po prostu robi z siebie małpę. Oto cała wielka tajemnica poślad­ków.

W dotychczasowych inscenizacjach Papkin był także idiotą. Ale u Pana jest do tego żałosny.

- Dla mnie nie tylko żałosny, ale i tragiczny. Bo kim jest "Ze­mście" Papkin? Jest to przybysz z zewnątrz, który wpada w awan­turę sąsiadów, w polskie piekło. Na scenie zachowuje się on jak zadufany w sobie głupiec. Ale czy jest taki z natury? Nie wiemy. Mo­im zdaniem, nie. Dopiero Cześnik z Rejentem robią z niego Papkina. Dopiero ten agresywny, wulgarny, przepełniony nienawi­ścią polski zaścianek gwałtem urabia go na swoją modłę. Odbija jak bezwolną piłeczkę, żeby go za chwilę, kiedy jest już niepotrzeb­ny, wyrzygać. I czekać na następ­ną ofiarę.

Jakże to? A słynne "Zgoda zgoda, a Bóg wtedy rękę poda?" Pan wkładając finał w usta Papkinowi, inaczej niż Fredro, jakby z tych słów szydził.

- Bo tak jest. Zgody nie będzie. W rzeczywistości Cześnik z Rejen­tem nie dają sobie nawzajem szans na zgodę.

Fredro jednak napisał "Zgoda, zgoda". Jest Pan mądrzejszy od autora?

- Mam wrażenie, że ten szczęśli­wy koniec jest doklejony na siłę, bo tak trzeba w komedii. Ale w tekście nie ma dla niego uzasadnienia. W życiu zresztą też.

W Pana przedstawieniu nie ma więc komedii. Jest za to na mieście.

- Też mam wątpliwości, czy to komedia. W każdym razie, to już nie ja reżyseruję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji