Niski lot "Przepióreczki"
W swoim szkicu pt. "Powrót Przepióreczki", nieżyjący już prof. Jan Zygmunt Jakubowski wyraził przekonanie, że sztuka Żeromskiego naprawdę wróciła i zadomowi się na dobre na naszych scenach. "Uciekła mi przepióreczka" powróciła na sceny całego kraju choć dominowały teatry w mniejszych ośrodkach, być może wpłynęła na to premiera w Teatrze Narodowym z okazji 100 rocznicy urodzin pisarza w roku 1964. Już w dziesięć lat później zaobserwować można było osłabnięcie zainteresowania tą sztuką, choć przypomniały ją również dwa teatry w Warszawie, Teatr "Rozmaitości" we Wrocławiu i teatr w Katowicach. Z tym większym zainteresowaniem oczekiwano premiery w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Myślę jednak, że ostatnia premiera takiej dyskusji nie rozpęta. Wystawienie "Przepióreczki" łączy się dziś z ryzykiem wzbudzenia na widowni reakcji i przeżyć odległych od intencji autora a często i reżysera. Wynika to ze zmiany sytuacji społecznej, innych na ogół trudności z upowszechnieniem wiedzy, z wzrostu poziomu kultury wsi współczesnej, zwiększenia liczbowego inteligencji wiejskiej itp. Są przecież w tej sztuce sprawy wykraczające poza wymiar określony czasem jej powstania. Trudność sprawiać może reżyserowi charakter utworu i znaczna niespójność budowy dramaturgicznej wyrażająca się w dwupłaszczyznowo prowadzonej intrydze. Żeromski określił "Przepióreczkę" jako komedię, choć spotykamy w niej wiele z podstawowych dramatów ludzkich. Niestety w Teatrze Dramatycznym komediowość ociera się o farsę, dramat zaciąga melodramatem, ostrych często ironicznie potraktowanych zjawisk społecznych, z którymi chciał rozprawiać się Żeromski, nie zdołano uchronić do schematu. Po premierze w Teatrze Narodowym w roku 1925 pisano, że sztuka wymaga doskonałego aktorstwa. Z aktorstwem w przedstawieniu obecnym było nie najlepiej. Zindywidualizowane sylwetki profesorów stworzyły, szczególnie w pierwszym akcie, interesujący obraz zespołu naukowców, którzy zajmują się społeczeństwem traktując początkowo całą historię jako przygodę wakacyjną i angażując się w nią coraz pełniej. Mimo to aktorzy nie przekonali nas, że mamy do czynienia z luminarzami ówczesnej nauki polskiej. Raczej byli to profesorowie gimnazjalni. Perypetie profesorów-społeczników z fundacją nie przysłoniły, i dobrze, wątku osobistego dwojga bohaterów wzbogacając moralną wymowę sztuki, zbliżając jej zawiłości widzowi. Wierzymy w szczerość uczuć Smugoniowej, mniej w jej impulsywność a najmniej w walory umysłu, które powinny być o tyle atrakcyjne, by obok wdzięku i świeżości pociągnęły zblazowanego powodzeniem młodego intelektualistę światowca. Smugoniowa jest wdzięczna, szczera i bezgranicznie naiwna, z czym aktorka przesadziła. Naukowiec o prezencji lub przynajmniej zainteresowaniach playboya. Znamy to, znamy. Bronił się przed tym schematem Stanisław Wronka w roli Przełęckiego z różnym powodzeniem. Stworzył postać wyrazistą, mocno podkreślił wydobyte już przez prof. Kubackiego skłonności do retoryki. Przełęcki jest przystojny, błyskotliwy, zdecydowany, ale swojej gry ze Smugoniową o jej ocalenie nie prowadzi zbyt przekonywająco. Nie zostaje rozszyfrowany - zawdzięcza to zaznaczonej przez Krystynę Wachełko-Zaleską naiwności pani Doroty. A przecież uczucie tych dwojga ma podłoże głębsze nie tylko erotyczne. Smugoń Sławomira Orzechowskiego to całe ludzkie nieszczęście ubrane w za duży, prawdopodobnie wypożyczony surdut. Człowiek przegrany, który jednak chwyta szansę, czego nie wydobył, choć dostrzegł aktor. Nie wzbogaciła przedstawienia Ewa Decówna w roli Księżniczki. Jest sztywna, schematyczna, sztuczna. Ciekawą i ważną choć epizodyczną postacią jest Bęczkowski. Józef Para wydobył z tej roli i ucieleśnił pozytywistyczne zainteresowania Żeromskiego. Wśród grona profesorskiego zwraca uwagę prof. Wilkosz - Macieja Mileckiego zagrany z humorem, zabarwionym ciepłą refleksją i jakby smutkiem.
Przestronna, wybielona, bardzo pusta izba szkolna była dobrym tłem, w swojej jasnej surowości, dla spraw nie tylko już archaicznych. I dziś mamy ludzi, których uświadomiona nagle odpowiedzialność moralna skłania do szlachetnej ekwilibrystyki słownej, do swoistej "gry" z otoczeniem. W innym wymiarze i formie, chociaż żywe ujawniają się powikłania związane z mecenatem. Często myli się mecenat społeczny z widzimisię i ambicjami tych, którzy powołani są do jego realizowania. Inaczej, ale żywo dyskutuje się o zjawisku regionalizmu i jego znaczeniu dla kultury narodowej. Oczekujemy więc na dalsze powroty "Przepióreczki". Ptak ten jak wiemy nie lata zbyt wysoko. Teatr musi więc sprostać trudnemu wymaganiu, by nie uwikłać się w banalność.