Artykuły

Stary, dobry Wierszalin

"Ofiara Wilgefortis" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Tomasz Mościcki w portalu Polskiego Radia.

Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Jeszcze kilka tygodni temu niektórzy szykowali kije na jeden z najciekawszych polskich teatrów, by przepędzić go z Podlasia. Wybuchła awantura, którą szczęśliwie mamy za sobą. Od kilku dni supraski Wierszalin działa w swojej siedzibie już jako instytucja wspierana przez białostocki samorząd, który nie ugiął się przed groźbami ""narodowych katolików".

Piętnastoletnia wędrówka

Kiedy w 1991 roku Piotr Tomaszuk wraz z Tadeuszem Słobodziankiem zakładali w przedwojennym jeszcze budynku wiejskiej świetlicy Towarzystwo Teatralne Wierszalin - byli objawieniem. Powstał przecież teatr działający poza oficjalnymi urzędowymi strukturami, była to pierwsza jaskółka zmian w kulturalnej rzeczywistości, instytucja niezależna, a więc i wizytówka przeobrażeń polskiej rzeczywistości. Wierszalin był też zupełnie nową propozycją artystyczną. Pierwsze przedstawienia Słobodzianka i Tomaszuka - legendarny już dziś "Turlajgroszek", "Klątwa", "Medyk" (z rewelacyjnym rzeźbami Mikołaja Maleszy, współgrającymi z aktorami) pozorna - a w gruncie rzeczy niezwykle przecież wyrafinowana - zgrzebność tych przedstawień, wszechobecny muzyczny żywioł współgrający z tekstem, scenografią i aktorstwem - były czymś nowym. Wierszalin stał się wówczas zwiastunem zmiany w sposobie prowadzenia rozmowy o polskiej kulturze. Gdy zniknęły cenzuralne hamulce, można było już bez przeszkód mówić o wielokulturowej tradycji naszego kraju, niewyczerpanym źródle inspiracji dla Słobodzianka i Tomaszuka. W ich spektaklach współistniały elementy tradycji Wschodu i Zachodu, a także tradycji żydowskiej. To wszystko zadziałało jak ożywczy powiew, przewietrzający nieco zatęchłe wtedy powietrze polskiego teatru. Pierwsze zachwyty polskich widzów i krytyki, podzielali także widzowie zagraniczni. Wierszalin w połowie lat 90. był czołowym polskim ""produktem eksportowym", przyjmowanym cieplej niż późniejsze propozycje z naszego kraju. Potem działo się już różnie. Konflikt dwóch silnych osobowości doprowadził do rozłamu w tandemie Tomaszuk-Słobodzianek. W teatrze Tomaszuka zmieniali się aktorzy, przez kilka lat Wierszalin działał na pół gwizdka, kilka razy zawieszał swoją działalność. Decyzja o przyznaniu Wierszalinowi stałej dotacji sprawiła, że teatralna ""droga przez mękę" dobiegła końca.

Stary dobry Wierszalin

Na początek nowej drogi Piotr Tomaszuk przypomniał "Ofiarę Wigefortis". Tekst nienowy - poprzednia wersja "Ofiary..." miała swoją premierę 5 lat temu, w bielskiej ""Banialuce". Nie widziałem tamtej realizacji, więc ta była dla mnie (i dla wielu widzów) ""drugą" prapremierą. A w supraskiej chacie obcowaliśmy z duchem starego Wierszalina, bo są w tym przedstawieniu i wspaniałe figury Maleszy, i niesłychanie sugestywna muzyka Waldemara Wróblewskiego. Choć Piotr Tomaszuk pracuje dziś z aktorami, którzy byli jeszcze dziećmi, kiedy Wierszalin zaczynał, zachowują tamten niesłychanie żywiołowy, organiczny styl grania, przywodzący na myśl misteria. Ta stylizacja jest niesłychanie trafna: tekst Tomaszuka - oparty na prozie Olgi Tokarczuk i średniowiecznej legendzie o patronce trudnych małżeństw, przetykany cytatami z Mistrza Eckarta i mistyczną twórczością Hildegardy z Bingen, a także trawestujący w wielu miejscach biblijne cytaty - wymaga takiego właśnie żarliwego, "naiwnego" wykonania. W pamięci pozostaje Katarzyna Siergiej wcielająca się w Wilgefortis, Rafał Gąsowski jako Chrystus oraz Piotr Bartłomiej Dąbrowski jako niedoszły Narzeczony świętej. To tylko trzy nazwiska - uznanie należy się całemu zespołowi, bowiem spektakl Wierszalina jest przykładem ducha zespołowości w teatrze, poświęcenia indywidualności dla wyższego celu - a jest nim dzieło sztuki. Przedstawienie Tomaszuka jest bowiem rzadkim już dziś przykładem tworzonego u nas teatru artystycznego, operującego skrótem, metaforą, plastycznym znakiem, odwołaniem się nie tylko do uczuć odbiorcy, lecz i do jego intelektu.

O co im chodzi?

Takie pytanie można było zadać po obejrzeniu "Ofiary Wilgefortis". W tym przedstawieniu nie ma nic, co mogłoby obrazić uczucia religijne, nie ma w nim poniewierania symboli wiary, nie ma w nim brudu oblepiającego część polskiej i światowej sztuki. Przedstawienie Wierszalina mówi o miłości, tej najczystszej, o skrajnym umiłowaniu Boga, o złożeniu siebie samego w ofierze w imię tej miłości. Jego premiera odbyła się w najlepszym czasie - mamy Wielki Post, a tekst i przedstawienie Tomaszuka wprost odwołują się do motywów pasyjnych. "Ofiara Wilgefortis" jest dziełem na wskroś chrześcijańskim. Nie tym spod znaku moheru i pacierza wyklepanego z pełną nienawiści twarzą, ale i nie jest to spektakl bluźnierczy, choć mistyka sąsiaduje w nim często z tym, co w człowieku niższe, co cielesne.

Nie doszło do incydentów, być może to mróz sprawił, że Młodzież Wszechpolska pozostała w domu, choć wierszalinowcy obawiali się jej przybycia. Ten spokój jest dobrym prognostykiem. Teatr Tomaszuka może pracować. Niech towarzyszy mu także mądrość i ludzka życzliwość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji