Artykuły

Czekając na Broadway

Wydarzenia artystyczne nie są w Kielcach zjawiskami częstymi. Wlecze się ta ko­lejna nietypowa zima z rzadka urozmaicana wystawami organizowanymi przez Muzeum świętokrzyskie. Premiery w kieleckim teatrze od dawna już nie elektryzują mieszkańców miasta, a w dodatku telewizja swoim spek­taklem sfaulowała nam przedstawienie "Prze­pióreczki" Żeromskiego. Zgodnie z przewidy­waniami młodzieżowa premiera "Wyzwolenia" Wyspiańskiego nie wywołała szerszego zain­teresowania. Zapewne prawdziwym wydarze­niem artystycznym bieżącego sezonu stanie się za kilkanaście dni występ fenomenalnego pianisty amerykańskiego, Jeffrey Swanna, któ­ry ma koncertować z orkiestrą filharmonii kieleckiej. I to wszystko. Wędzimy się nadal we własnym, nie najlepszym sosie.

Cóż w tej sytuacji mają powiedzieć miesz­kańcy znacznie mniejszych niż Kielce miast województwa? Pozostają im kina, ale nawet ten rodzaj kulturalnej rozrywki zatacza coraz węższe kręgi, ponieważ kin w województwie ubywa z każdym rokiem. A domy kultury? Pracują one zgodnie z utartym przed dwu­dziestu laty schematem, upychając w spra­wozdaniach odczyty, prelekcje i dyskusje, któ­re już prawie nikogo nie obchodzą. Dla ta­kich miast jak Ostrowiec, Starachowice, Skar­żysko, czy Busko winna stać się wydarzeniem wizyta zawodowego teatru. Wydawać by się mogło, że gdy w którymś z takich miast pojawi się na płocie plakat informujący o zbliżającym się przedstawieniu, natychmiast w gronie miejscowej inteligencji wywoła należne zainteresowanie. Ale tak mogą myśleć tylko naiwni. Dziś również w mniejszych miastach tzw. organizatorzy widowni biegają od jednej do drugiej rady zakładowej, namawiając ich przewodniczących, by zechcieli wyku­pić dla swoich załóg choćby kilkanaście bile-ów. Pomińmy jednak tym razem wieczny problem dotarcia z teatrem do robotnika. Należałoby sądzić, że występ zawodowego teatru w niewielkim mieście jest znakomitą okazją do obcowania ze sztuką miejscowych nauczycieli i uczniów, którzy teatru muszą uczyć (zgodne z programem) i muszą się go nauczyć. Okazuje się jednak, że wcale nie jest tak różowo, jakby się wydawało.

Niedawno gościł w Kielecczyźnie dobrze już zadomowiony na naszym terenie Teatr Ziemi Krakowskiej z Tarnowa, który w ciągu kilku ostatnich miesięcy zyskał sobie u nas (i nie tylko), dobrą renomę. Tym razem zespół tar­nowski przywiózł najsłynniejszą, przełomową dla nowoczesnego teatru sztukę "Czekając na Godota" Samuela Becketta, bodaj najbar­dziej znanego współcześnie dramaturga na świecie (laureat nagrody Nobla z 1969 roku). Dwa przedstawienia w Kielcach (jak zwykle w dalekiej od doskonałości sali WDK) zgro­madziły komplety widzów. Wśród nich było wielu uczniów kieleckich liceów, których dy­rekcje i poloniści umieli wykorzystać wizytę tarnowskiego teatru. Sztuka Becketta przed­stawiana przez tarnowian jest bowiem w spi­sie lektur na zajęcia fakultatywne z języka polskiego. Nieco gorzej było już w Staracho­wicach. Pierwszy spektakl oglądał komplet widzów, na drugim wiele krzeseł stało pustych. Fatalnie spisały się natomiast dyrekcje liceów w Skarżysku. Organizatorka widowni z Tarno­wa udała się najpierw do dyrektora III Li­ceum Ogólnokształcącego, opowiedziała mu kto to jest Beckett i co to jest "Czekając na Godota". Dyrektor stwierdził jednak, że ani jego, ani jego polonistów proponowane przedstawienie wcale nie interesuje. Załamany takim stanowiskiem (w podwójnym sensie tego słowa) gość z Tarnowa bez przekona­nia poszedł do średnich szkół technicznych. I tu mila niespodzianka. Dyrektorzy tych szkół ucieszyli się, że nie zapomniano o ich młodzieży, która będzie mogła obejrzeć tak sławną sztukę. Taka jest różnica między nau­czycielem a pedagogiem. Pierwszy patrzy w program i uczy, drugi robi to samo, ale jesz­cze wychowuje. Zabawna sytuacja powstała w Staszowie. Dyrektorzy miejscowych szkół średnich najpierw "dali odpór" Beckettowi, ale potem po interwencji pewnej osoby zmienili gremialnie zdanie. Nieco inaczej zachował się dyrektor jednego z PDK w naszym woje­wództwie, który powiedział mniej więcej tak: "Nie chcemy teatru z Tarnowa, bo przywiózł nam kiedyś jakąś sztukę Witkowskiego, a po­tem trzeba się było męczyć z napełnieniem sali. Co innego jakby przyjechali z Fredrą. Takiego "Pana Jowialskiego" krakowski teatr "Bagatela" wystawiał u nas cztery razy". Wprawdzie dyrektor największej placówki kul­turalnej w dużym powiecie nie odróżnia Witkacego od niejakiego Witkowskiego, ale przynajmniej wie czego chce. On chce tylko Fredrę i dlatego powinien być dyrektorem w XIX wieku.

Można się z tego śmiać? Można, ale jak długo. Przerażenie ogarnia, że w placówkach k.o. są ludzie, którym nic nie mówią nazwis­ka Witkacego, czy Becketta, dla których wy­stęp teatru nie jest żadnym wydarzeniem, ludzie, którzy zachowują się jakby mieszkali w dzielnicy teatrów na Broadwayu. Ale na Broadway w Skarżysku czy Staszowie będą czekać jak na... Godota.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji