Chińskie myślenie
Po raz pierwszy "Wesele Figara" w Teatrze Dramatycznym zaprezentowano jeszcze we wrześniu. Potem z rzadka i jakby wstydliwie pokazywano pojedyncze przedstawienia. Oficjalna premiera odbędzie się dopiero za tydzień. Sugeruje to niedwuznacznie, że realizatorzy mają poważne wątpliwości w stosunku do swego dzieła. A powodów do tego jest aż nadto wiele.
Witold Skaruch przygotował widowisko brzydkie i nudne, irytujące wprost teatralną i literacką arogancją. "Wesele Figara" napisane przez Pietra Beaumarchais w latach osiemdziesiątych XVIII wieku, w gorącej przedrewolucyjnej atmosferze, zrywa z tradycją komedii intrygi. W miejsce stereotypowych amantów i lowelasów, lokajów i subretek autor wprowadza żywe i autentyczne postacie ludzkie. Rozkosznie głupi humor dawnych farsetek ustąpił miejsca zjadliwej satyrze i groteskowym przejaskrawieniom. Beaumarchais nie uwzględnia jakichkolwiek klasowych, czy moralnych przesądów; w jego sztuce chędoży się ochotnie nie zważając czy damę, czy kuchtę, czy też własną matkę. Wszystko zaś podsumowane cynicznym wyznaniem Figara, że życie nie ma sensu, a skoro nie umiemy z tego czerpać korzyści, spróbujmy się tym bawić.
Wydawać by się mogło, że szczególny charakter tej komedii jest dostatecznie zrozumiały. Nic z tego! Dla aktorów, reżysera i scenografa "Wesele Figara" to nadal dęta farsa z rodzaju tych, które pisywał Marivaux. Dałoby się to ostatecznie wytłumaczyć kryzysem intelektualnym inscenizatora. Niestety jednak, to co dzieje się na scenie niewiele ma wspólnego nawet z farsą francuskiego oświecenia.
Aktorki w przypływie rozpaczy dzielnie załamywały dłonie, spuszczały wzrok, wydając z siebie potrójny słowiczy rechot. Aktorzy, poza jednym Markiem Kondratem, bazowali na starych numerach, tak iż zza rampy zawiewało stęchlizną. Również pani scenograf starała się jak mogła i w pośpiechu lekką i wolną linię rokokowego ornamentu pomyliła z rozwolnieniem; wszystkie przeto dekoracje miały urokliwy, biegunkowy odcień. Natomiast to, co działo się z kostiumami, domaga się natychmiastowej interwencji sfer niebiańskich. Przegląd epok i teatralnych magazynów, orgia barw i fasonów apogeum złego smaku i bezguścia. Gdy dodamy jeszcze obficie wykorzystywane pióra, sceneria stanie się wprost wymarzona dla rewiowych programów. Przy takim założeniu Jolanta Nowak (nie rodzina!) z racji swego negliżu i namiętnego spojrzenia oraz I.Stępień (cytuję za programem) jako adeptka baletu stanęły nawet na wysokości zadania. Przed laty Boy, pisząc recenzję z "Wesela Figara", radował się, że kolejny realizator zerwał wreszcie z zabójczym dla utworu schematem interpretacji, jaki nadała mu operowa adaptacja Mozarta. Dzisiaj, ku naszej zgrozie sytuacja się odwraca. Godzi się jednak przypomnieć, że Mozart nie pisywał rewiowych kupletów.
Z kategorii podobnych sentymentalnych wspominków pochodzi historia o tym, jak pewien chiński uczony zaproszony na "Wesele Figaro" odparł: -"To pewnie jakieś bardzo reakcyjne sztuczydło. Czytuje "Figaro" i wiem, co oni tam wypisują". Gdyby ktoś z dyrekcji teatru podchwycił tę azjatycką mądrość "Wesela Figara" w reżyserii Witolda Skarucha nigdy zapewne nie pokazano by publiczności. Nie jest jednak jeszcze za późno. Do premiery pozostał tydzień!