DWA RAZY FIGARO
Czasami teatrowi zdarza się odegrać rolę, do której nie był przygotowany. Rezonans wynikający z kontekstu przedstawienia staje się istotniejszy niż samo przedstawienie. Życie przerasta teatr. Tak było z "Krakowiakami i Góralami" Wojciecha Bogusławskiego podczas Insurekcji Kościuszkowskiej, tak było z "Weselem Figara" Pierre Augustin de Beaumarchais na pięć lat przed Wielką Rewolucją Francuską. Premiera dobrze już znanej z rękopisów i z wielkim napięciem oczekiwanej sztuki stała się żywiołową manifestacją ludu Paryża, a jej autor z woli króla wylądował w więzieniu. Tym razem komedia paryskiego salonowca odegrać ma na scenie zupełnie inną i dokładnie określoną rolę. "Wesele Figara" zainaugurowało pierwszy sezon Teatru Dramatycznego pod nową dyrekcją. Wybrano tę właśnie sztukę, by w pracy nad zgrabną i mądrą komedią poprawić atmosferę w zespole, stonować nastroje. By dobrze zacząć. Zebrano potężny zespół, uszyto piękne, stylowe kostiumy, przygotowano się na teatralne święto. No i bomba nie wybuchła. Przedstawienie nie ma wdzięku. Gubi styl. Tempo jest nierówne, scenografia toporna. Bohaterów tytułowych mamy aż dwóch. Błyskotliwy, sprytny Figaro Marka Kondrata jest przede wszystkim człowiekiem o niepospolitej dobroci. Szczerze oddany swemu panu i prawdziwie zakochany w Zuzannie. Sposób w jaki zaznacza swą obecność na scenie sugeruje niedwuznacznie jego szlacheckie pochodzenie. Nie szczyci się nim jednak, bo najlepiej czuje się wśród plebejuszy. Z filozoficzną zadumą obserwuje powikłania intrygi, którą sam mimochodem zaplątał. Cichy i skromny, kryjąc się na uboczu wydarzeń nieodparcie przyciąga uwagę widza. Bo cierpi naprawdę i kocha naprawdę. A jego humor jest elegancki, lekki, w dobrym guście. To rola znakomita, zagrana ze szlachetnym umiarem i prawdziwym wdziękiem.
Janusz Gajos jako Figaro gra postać z zupełnie innej sztuki. Nie kocha i nie cierpi. Nie bawi się i nie przeżywa. Za każdym razem wchodzi na scenę jakby od niechcenia i widać, iż śpieszno mu ją opuścić. Zachowuje jak największy dystans nie tylko w stosunku do partnerów lecz także do postaci, którą odtwarza. Tekst wypowiada niedbale, często zbyt szybko, nie troszcząc się czy pointy dotarły do widza. Do Zuzanny, którą rzekomo darzy uczuciem i do Hrabiego, który chce mu przyprawić rogi, odnosi się z jednakową nonszalancją. A jego humor jest szyty zbyt drugą nicią. To nie Figaro, ale parodia Figara. To nie teatr, to kabaret.
Rola ta wydaje się najzupełniej przypadkową pomyłką w karierze świetnego aktora. Jak wielkie są jego możliwości, mieliśmy dowód choćby ostatnio w przedstawieniu "Wojny i pokoju" w Teatrze na Woli, gdzie doskonale wręcz zagrał Bezuchowa.
Pomyłką trzeba też nazwać pomysł obsadzenia w roli najbardziej uwodzicielskiego amanta kruchego dziewczątka - Joanny Orzeszkowskiej-Kotarbińskiej (Cherubin). Zaloty kobiecej w gestach i w sposobie mówienia aktorki do jej towarzyszek są po prostu niesmaczne.
Fachowcy tej miary co Danuta Szaflarska (Marcelina), Wiesław Gołas (Antonio) i Wojciech Pokora (Don Guzman Tuman) oczywiście nie zawodzą. Nie zmienia to jednak faktu, że w całym przedstawieniu każdy gra dla siebie, aktorzy nie łapią ze sobą żadnego kontaktu. Zdarza się nawet, iż zaczynają swe kwestie nie czekając, aż skończy partner. Finałowa rewia przebieranek i splot zabawnych nieporozumień prowadzi rzecz jasna do udaremnienia niecnych planów i uszczęśliwienia młodej pary. Mający najwięcej na sumieniu Hrabia wspaniałomyślnie wszystkim przebacza. Tak kończy się opowieść o mądrym słudze i przewrotnym panu. Wyśmiano wszystko jak należy: obłudę i egoizm władzy, głupotę i przedajność sądów, pychę i rozpustę możnych.
W Teatrze Dramatycznym owo ostrze społecznej i obyczajowej satyry cokolwiek się stępiło. Jeśli jednak warto wybrać się na "Wesele Figara", to dla Marka Kondrata.