Dla dorosłych dozwolone
Mniej więcej przed miesiącem byłam na prasowej premierze "Flisaka i Przydróżki" Hanny Januszewskiej w gdańskim teatrze "Miniatura". Zaledwie kilka pierwszych rzędów zajęła zgromadzona publiczność, której większość stanowiły zresztą dzieci. Poza tym sala świeciła pustką. Podkreślam, że było to przedstawienie prasowe, a więc za zaproszeniami, a więc takie, które powinno zgromadzić wszystkich zainteresowanych teatrem - dziennikarzy-recenzentów, środowiska artystycznego. Powinno.
Potem, w ciągu kilku tygodni, daremnie szukałam w miejscowej prasie jakiejś recenzji, lub choćby krótkiego omówienia tego spektaklu. Nic. Cisza. Rezultat kilkumiesięcznej pracy teatru pominięto zupełnym milczeniem.
Nie jest to wypadek odosobniony. Ta idealna cisza towarzyszy próbom i osiągnięciom gdańskiej "Miniatury" od dłuższego czasu. Z rzadka odezwie się na łamach miejscowej prasy głos przypadkowego recenzenta, który znudzony pisaniem o MHD zechce ulżyć sobie na teatrze. Nie wiem, jak wygląda sytuacja w prasie codziennej innych miast, ale w ogólnopolskiej literackiej - również głucho. Teatry lalkowe nie zasługują widać w naszym kraju na to, by je zauważano. Przynajmniej w mniemaniu naszej krytyki teatralnej. Od czasu do czasu tylko wybucha fajerwerk zachwytu nad nowym przedstawieniem Jaremy. Bo to już wiadomo, że zjawisko rangi artystycznej. Reszta jest milczeniem.
Podobno Polacy nie gęsi, ale dziwna rzecz: krótko po wspomnianej premierze "Flisaka i Przydróżki" przyjechał do Gdańska słynny drezdeński teatr lalek Carla Schrodera i występował w sali tejże "Miniatury". Na wieczornym spektaklu "Fausta" - tłok. Sami dorośli. Na przedpołudniowym "Pinokiu" - dużo rodziców z dziećmi, pełna sala. Wiadomo - przyjechała zagranica, warto zobaczyć. Jestem bardzo rada, że okazaliśmy świetnemu niemieckiemu artyście tyle zainteresowania, ale mimo woli nasuwają się bolesne porównania. I te, dotyczące frekwencji, i inne jeszcze.
Wiadomo, że na Zachodzie teatry lalkowe grają nie tylko dla dzieci. Często grają tylko dla dorosłych. Wiele z nich na leży do elitarnego typu teatru intelektualnego. Ale i programy dziecięce chętnie są odwiedzane zarówno przez dzieci jak i rodziców. To nie tylko sprawa tradycji, to również sprawa zainteresowania: Opowiadano nam, że poważni widzowie "Radebeuler Puppenspiele" reagują w teatrze Schrodera równie żywo jak ich malcy. Mój Boże, cóż dziwnego, teatr lalkowy jest przecież jedną z najstarszych i najpiękniejszych form bezpośredniego obcowania widza ze sztuką i ma sędziwe plebejskie tradycje.
Być może, że w Polsce zbyt mało robiło się dotychczas w kierunku przełamania granic wieku dla teatru lalkowego. Z pewnością zbyt mało robiły same teatry. Ale czy tym bardziej nie warto śledzić wszelkich prób w tym kierunku?
Dlatego chcę napisać tu o gdańskiej "Miniaturze" i jej ostatnim przedstawieniu. I znów muszę zacząć od porównania. Nie z "Faustem", oczywiście. Z "Pinokiem" który może bawić i wzruszać również dorosłych.
Jestem pełna podziwu dla talentu Carla Schrodera. Wszystko, co się mieści w tym miniaturowym teatrzyku z walizki jest jego dziełem: lalki, dekoracje, adaptacja sceniczna, reżyseria i aktorstwo. To ostatnie dzieli z małżonką, p. Henriette Schroder. Aktorstwo Schrodera to chyba jego największy atut - jest ono bogate, ciepłe, żywe, zaskakujące. Znakomita jest również technika operowania lalką, a umiejętność nawiązania kontaktu z obcojęzyczną przecież widownią - rozbrajającą. Ale na tym kończy się to, czego drezdeńskiemu teatrzykowi możemy zazdrościć. Inscenizacja jest tradycyjna, rozwiązania naiwne, żeby nie powiedzieć - ubogie. A plastycznie widowiska Schrodera były wręcz nieinteresujące.
Okazuje się, że i my, mimo braku tradycji, moglibyśmy pokazać to i owo z tej dziedziny zagranicą, ale na to trzeba najpierw dostrzec nasze zdobycze u nas, że tak powiem w domu.
Można by na przykład dostrzec "Flisaka i Przydróżkę". Jak wiadomo, Hanna Januszewska napisała taką książeczkę dla dzieci i gdański teatr "MINIATURA" zobaczył w niej temat dla siebie. Jest to nota bene wzorowy przykład dla scen lalkowych z dziedziny poszukiwania repertuaru. Kto chce wiedzieć dlaczego - niech porówna tekst książeczki ze sztuką. W książeczce był pomysł i atmosfera - resztę zapragnął zobaczyć reżyser i... aktorka napisała sztukę dla teatru zasugerowana już wizją inscenizacyjną.
Rezultat jest taki, że nawet ten, kto już nie pamięta kiedy przestał wierzyć w krasnoludki, zaczyna w nie wierzyć na nowo. Ta wtórna wiara jest cenniejsza. "Flisak i Przydróżka" Januszewskiej w reżyserii Natalii Gołębskiej przerzuca most między światem rzeczywistym a światem bajki. Potwierdza ich bliskie ze sobą obcowanie. Światem bajki, lub, jak kto woli - poezji.
Przydróżka, skrzat wdzięczny, drobny a dzielny, taki mały polski Puk, zakłada się z flisakiem Wojciechem o to, kto szybciej dotrze z pod Krakowa do Gdańska. Flisak płynie Wisłą, a Przydróżka jak Bóg da i czym się da: brzegiem, galopem z Lajkonikiem, powietrzem z warszawskimi gołębiami, lub na oklep na piernikowym, toruńskim koniu. Usiłuje jej przeszkodzić wiedźma Błotnicha ze swoim Lichem i Przekorą, ale pomoc wszystkich dobrych sił ludzi, zwierząt i baśni nie zawodzi i Przydróżka dociera do mety razem z flisakiem. To piękne współdziałanie życia i baśni wysuwa się na pierwszy plan inscenizacji Natalii Gołębskiej i Ali Bunscha. Pomieszano tu, połączono świat człowieka i lalki, ożywiono posągi i symbole. Żywy udział w wyścigu bierze Syrenka warszawska i gdański Neptun, gadają i działają krakowskie Maszkarony, broni Przydróżki toruńskie wojsko piernikowe. Pokazano wzajemną życzliwość wszystkiego co piękne, co pełne poezji. Pokazano z humorem i liryzmem. Żywy aktor kroczy po scenie swobodnie obok lalki, grają maski, Lajkonik cwałuje przez widownię ku niebywałej radości publiki, wiedźma i chochliki snują swoje nocne zasadzki. Gołębska realizując sztukę Januszewskiej zobaczyła w niej jakiś polski sen nocy letniej - i tak zrobiła to przedstawienie, uderzające świeżością i śmiałością pomysłów formalnych, pełne żartu i poezji, trochę szekspirowskie, a bardzo polskie.
Właśnie - polskie. "Flisak i Przydróżka" w gdańskim teatrze to lekcja patriotyzmu dla małych i dużych widzów. Lekcja pozbawiona dydaktyzmu, ale pamiętna. Myślę, że jest to mądry i skuteczny przykład przygotowania młodocianej widowni do wielkich wzruszeń repertuaru narodowego w przyszłości. Pomaga tu ogromnie ładny, klarowny wiersz Januszewskiej, podnosi urok przedstawienia doskonała muzyka Jerzego Dobrzańskiego.
Osiągnięcia inscenizacyjne i reżyserskie dobrze wspiera aktorstwo młodych wykonawców. Na czoło wysuwa się dojrzała aktorsko, pełna życia i humoru grupa flisaków z Wojciechem Tratwą - Henrykiem Zalesińskim na czele, Zdzisławem Borowiakiem i kapitalnym, charakterystycznym Bogusławem Wieczorkiem. Efektowny, błyskający temperamentem Lajkonik - Borowiaka i Kogut - Wieczorka, to również osiągnięcia tego przedstawienia. Mała Przydróżka - Danuty Jarockiej była wdzięczna, ale jeszcze trochę konwencjonalna. Więcej humoru i żartobliwości przydałoby się postaciom Syrenki (Nowicka) i Neptuna (Borowiak) - również w potraktowaniu inscenizacyjnym, W premierowym przedstawieniu opiekunowie obu grodów byli nieco zbyt dostojni. Ciążący chwilami ku sentymentalizmowi tekst zyskałby i tu na żartobliwym potraktowaniu.
Scenograficznie przedstawienie, jak zwykle, w tym teatrze bogate i interesujące. Szczególnie warte podkreślenia świetne maski Maszkaronów. Jak współgrają ze sobą te maski, żywe postaci aktorów i lalki (śliczna, maleńka Przydróżka) - trudno opowiedzieć. Trzeba zobaczyć. W każdym razie droga, którą postępuje gdański teatr "MINIATURA" prowadzi wyraźnie ponad barierę: dzieci - dorośli. Są zresztą plany na bliską przyszłość... ale to już może tajemnica zespołu.
A na razie proponuję wywiesić pod afiszem hasło: "Dla dorosłych - dozwolone". Pod takim hasłem mogłyby i powinny pracować polskie teatry lalkowe.