Artykuły

Jacek Ryś: Mój ojciec, Zbigniew ocalił Karskiego

- Gdyby nie akcja ratunkowa ze strony mojego ojca, Jan Karski nigdy nie przekazałby na Zachód informacji o Holokauście - uważa Jacek Ryś, solista Teatru Muzycznego w Poznaniu.

Z poznańskim Teatrem Muzycznym związany jest od 2007 roku, grał Don Kichota w "człowieku z La Manchy", Alfreda Doolittle w "My Fair Lady", Franka w "Zemście nietoperza" czy Tewje w "Skrzypku na dachu". Na spotkanie przynosi kilka teczek dokumentów, zdjęć i kserokopii. A także dwie chude, skromne książeczki. Aż dziw bierze, że tylko tyle napisano o zasługach tak dzielnego i zasłużonego człowieka, jak jego ojciec, Zbigniew Ryś.

Zgłosił się niejaki Piasecki

- To była pierwsza udana akcja odbicia więźnia z niemieckich rąk, przeprowadzona przez polskie podziemie. Choć nie zginął w niej żaden Niemiec, odwet był straszny - opowiada Jacek Ryś [na zdjęciu].

Wiosna 1940 roku. 26-letni Zbigniew Ryś, były żołnierz Straży Granicznej na granicy ze Słowacją i uczestnik Września 1939 właśnie złożył przysięgę i stał się członkiem Związku Walki Zbrojnej w Nowosądeckiem. Zgodnie ze złożoną obietnicą włączył się w organizację siatki łączności z zagranicą. Zaprzysiągł wypróbowanych kolegów, ale nie zgodził się zostać kierownikiem siatki (uważał skromnie, że się nie nadaje) - zaproponował na to stanowisko swojego kuzyna, Stefana Rysia pseudonim "Waga", przed wojną oficera wywiadu wojskowego.

Przełożonym Zbigniewa Rysia był "Adolf", kapitan Józef Prus, który mieszkał w Krakowie. Jesienią 1940 r. został jednak aresztowany przez gestapo - i mimo kilku ucieczek - zginął w obozie w Auschwitz.

Nowy Sącz leżał wtedy na szlaku tajnych przerzutów ludzi i informacji przez Słowację na Węgry, do Budapesztu - i dalej do Francji i Wielkiej Brytanii.

W końcu maja 1940 roku, już po godzinie policyjnej, do rodzinnego domu Rysiów przy ul. Matejki 2 w Nowym Sączu zgłosił się młody człowiek przedstawiający się jako Jan Piasecki. Powołał się na Lesława Wojtygę, prawnika zaangażowanego w konspirację, i powiedział, że musi przejść na Węgry wraz ze znajomym pułkownikiem artylerii.

"Nie mogę powiedzieć, abym był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Po pierwsze, nie podobało mi się, że ośmielił się w ogóle chodzić po ulicach Nowego Sącza po godzinie policyjnej, wszak to okupant wyznaczał godzinę i mógł stosować dowolne represje" - napisał Ryś w swoich wspomnieniach, wydanych w książce "Wspomnienia kuriera" w 2013 r.

Ów Piasecki okazał się później Janem Karskim, legendarnym kurierem, który zasłynął zwłaszcza z przekazanych na Zachód informacji o Holokauście, przeprowadzanym przez Niemców na ziemiach okupowanej Polski. Zbigniew Ryś wspominał: "Przybyszy potraktowałem po ojcowsku - zabrałem ich na melinę na Lwowską 13, gdzie mieszkał mój przyjaciel Władek Żaroffe. Nawiązałem kontakt z Kostkiem Gucwą i po kilku dniach wyprawiliśmy obu w drogę, z góralskim przemytnikiem Franciszkiem Musiałem, który znał dobrze trasę. Z tego, co zdążyłem wydedukować z treści rozmów, Piasecki [Karski - red.] znał obce języki i jako emisariusz rządu polskiego w Paryżu wykonywał bardzo ważne zadanie w Polsce; robił na mnie wrażenie uzdolnionego i obrotnego człowieka".

Wsypa, areszt i otwarte żyły

Emisariusz wraz z towarzyszem i Musiałem szczęśliwie przeszli dawną granicę polsko-słowacką. Jednak kiedy zmęczeni postanowili odpocząć u nieznanego im Słowaka polskiego pochodzenia pod Preszowem, ten ich sypnął. Po donosie zostali aresztowani przez słowacką policję. Przy Karskim znaleziono resztki mikrofilmu, którego nie zdążył zniszczyć, a także fiolkę z cyjankiem. Widząc jawne dowody świadczące o szczególnej misji zatrzymanych, Słowacy wydali ich gestapo w Muszynie.

"Gdy po jednym z przesłuchań Karski wrócił do celi, poinformował kolegów, że wobec takiej wpadki jest tylko jedno wyjście - on popełni samobójstwo, a oni obydwaj wszystko złożą na niego" - wspominał po latach Zbigniew Ryś. Towarzysze Karskiego mieli udawać, że nie mają z nim nic wspólnego, a jedynie przypadkowo spotkali się wszyscy w pociągu do Piwnicznej.

Karski wyciągnął z buta ukrytą tam żyletkę i podciął sobie żyły u obu rąk.

Makabryczny widok spowodował reakcję innych więźniów. Ryś: "Któryś ze współwięźniów krzyknął, na co wpadła policja i tamując w sposób byle jaki upływ krwi, bezzwłocznie samochodem zawiozła Karskiego do Muszyny. Stamtąd gestapo zabrało Karskiego do najbliższego szpitala w Nowym Sączu. Przy jego łóżku dzień i noc czuwali granatowi policjanci [byli wśród nich dwaj, współpracujący z podziemnym wywiadem - red.]. Personelowi lekarskiemu nakazano otoczyć więźnia szczególną troską".

Rozkaz: wykraść Karskiego!

O wpadce Karskiego powiadomił ZWZ doktor Jan Słowikowski, wówczas ordynator szpitala w Nowym Sączu. - Mój ojciec otrzymał rozkaz wykradzenia "emisariusza generała Sikorskiego Jana Karskiego" - opowiada syn Jacek.

Zbigniew Ryś zgłosił natychmiastową gotowość i poprosił organizację o 700 złotych na zakup używanego ubrania, koszuli i butów dla Karskiego, które miały mu posłużyć po uwolnieniu. ZWZ przekazał pieniądze.

Ryś przygotował akcję wraz z Karolem Głodem, Tadeuszem Szafranem i Józefem Jenetem. Karski miał być sprowadzony do drzwi szpitala od strony kostnicy (na tyłach, bo główne wejście było pilnowane przez Niemców). W kostnicy Karski miał zostać przebrany w cywilne ubranie. A potem uciekinier wraz z pomocnikami mieli wejść w nurt rzeki Kamienicy, aby zgubić pościg. Brodząc w wodzie mieli dojść do ujścia Kamienicy do Dunajca, gdzie czekał ukryty kajak. Z jego pomocą Karski miał zostać przewieziony do Marcinkowic, do majątku Morawskich. O wszystkim wiedział syn właścicieli, którego do akcji wciągnęła Zofia Ryś, siostra Zbigniewa.

Karski został poinformowany przez ordynatora szpitala o przygotowaniach do ucieczki, ale nie ufał doktorowi Słowikowskiemu. Dlatego za jego pośrednictwem wezwał znaną mu Zofię Ryś. I nakazał jej udać się do Krakowa, po truciznę i kontakt z tamtejszym ZWZ. Zofia Ryś spełniła prośbę, Karski ukrywał odtąd truciznę pod kolanem.

Zbigniew Ryś miał za złe Karskiemu, że wbrew jego woli wtajemniczył w akcję jego młodszą siostrę.

Przez okno, wprost w ramiona

Akcję przeprowadzono późnym wieczorem 28 lipca 1940 r. Jeden z wtajemniczonych policjantów wyszedł "akurat" do toalety, a drugi zasnął po wielkiej dawce luminalu w herbacie. Konspiratorzy natrafili jednak na problem - o godz. 23, gdy Karski zszedł po schodach do tylnego wejścia, okazało się, że drzwi są zamknięte.

"Na szczęście okno na pierwszym piętrze korytarza było otwarte, więc nasza akcja miała błyskawiczny przebieg" - relacjonował po latach Zbigniew Ryś. - "Po barkach Głoda wspiąłem się na przybudówkę na wysokości pierwszego piętra, chwyciłem mocno Karskiego z tyłu, tak aby nie uszkodzić mu zabandażowanych rąk, i ostrożnie, wzdłuż rynny, opuściłem go w dół, wprost w ramiona Karola".

W kostnicy Karski otrzymał nowe ciuchy i wraz z konspiratorami ruszył, brodząc w Kamienicy, w kierunku Dunajca. U ujścia rzeki do Dunajca Jenet wyciągnął kajak z ukrycia i wsadzono doń uciekiniera. Coś jednak poszło nie tak - i kajak wywrócił się. Ranny Karski wpadł do wody.

"Momentalnie podążyłem za nim, chwyciłem nieszczęśnika i dopłynąłem z nim do brzegu" - wspominał Ryś. Potem poszło już jak z płatka: około 5 rano Karski wraz z obstawą dopłynęli kajakiem do Marcinkowic. Karskiego przejął Jan Morawski, ukrywając go w leśniczówce na terenie swojego majątku, pod opieką leśniczego Feliksa Widła.

"W czasie naszej przeprawy Karskiemu odnowiły się rany na rękach. Chorował przez dłuższy czas, aż wreszcie został szczęśliwie przerzucony na Węgry. Nie wiem nawet przez kogo, gdyż sam wykonywałem zupełnie inne zadania (...)" - napisał po wojnie Zbigniew Ryś.

Ofiary akcji "S"

Szczęśliwa dla Karskiego akcja o kryptonimie "S" miała jednak poważne skutki dla rodziny Rysiów. Kiedy wiosną 1941 r. w sądeckim ZWZ nastąpiła wielka wsypa, gestapo dowiedziało się od jednej z zatrzymanych kobiet, że w dniu ucieczki Karskiego ze szpitala emisariusza odwiedziła przebrana za pielęgniarkę Zofia Ryś.

Gestapo odnalazło Zofię w warszawskim mieszkaniu jej siostry Wandy. - Ciotka nie zdecydowała się ukrywać, by nie brać na swoje sumienie życia matki i dwóch sióstr, które Niemcy niechybnie by aresztowali. Dlatego czekała w spokoju na przyjście gestapowców - opowiada Jacek Ryś. Za pomoc w organizacji ucieczki Karskiego Zofia Ryś trafiła do obozu w Ravensbrück (matkę i siostry zwolniono). Przeżyła w nim cztery lata, doczekała uwolnienia. Po wojnie była znaną aktorką, żoną Jana Hanuszkiewicza. Występowała także w Poznaniu.

Zbigniew Ryś ukrywał się najpierw w Limanowej, a potem w Warszawie. Z pozostałymi uczestnikami akcji los nie obszedł się już tak łaskawie. Zamieszani w nią Tadeusz Szafran, Stanisław Suski i zupełnie niewinny Teodor Słowikowski, brat Jana, zostali rozstrzelani wraz z innymi przedstawicielami sądeckiej elity w sierpniu 1941 r. Józef Jenet zginął w obozie w Auschwitz, także w 1941 r. Rok później w Oświęcimiu rozstrzelano Karola Głoda. Okupanci rozstrzelali także Józefa Jerzyka, jednego z pilnujących Karskiego w szpitalu policjantów - i gajowego, u którego ukrywał się i leczył Karski. Do Auschwitz trafił też właściciel majątku Jan Morawski - udało mu się przeżyć. Chciałem normalnie żyć

Zbigniew Ryś przygotowywał się tymczasem do służby kurierskiej. Od lipca 1941 r. zaczął przeprowadzać ludzi i przenosić przesyłki przez góry do Budapesztu. W ciągu całej okupacji odbył 108 rajdów. Przerzucił do Budapesztu m.in. "Huna", specjalistę radiotelegrafistę z Wielkiej Brytanii, zrzuconej w nocy nad Polską. "(Rysia) cechowała (...) wyjątkowa sprawność fizyczna oraz błyskawiczny refleks i wielka odwaga, której towarzyszyła zimna krew, spokój i rozwaga" - napisał Józef Bieniek, autor biografii Rysia.

Jesienią 1942 r. Zbigniew Ryś został awansowany na podporucznika. Za męstwo i wybitne zasługi był trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych.

Zimą 1945 r. wrócił z Budapesztu w rodzinne strony. "Miałem już dość tułaczki i kurierskiego życia w ciągłym napięciu. Żadne namowy do dalszej walki z nową władzą nie przemawiały do mnie" - wspominał. - "Uważałem, że każdy uczciwy Polak powinien wrócić do kraju, aby pracować dla dobra Polski. (...) Na koniec wojny i wobec klęski Niemiec, rodził się we mnie entuzjazm i nadzieja na przyszłość. Urazy do Rosji odeszły na dalszy plan. Byłem młody i chciałem normalnie żyć".

Zachęcony propagandowymi wezwaniami Ryś wyjechał na "ziemie odzyskane" - do Wrocławia. Jesienią 1945 r. został studentem drugiego roku prawa na Uniwersytecie Wrocławskim (przed wojną zaliczył pierwszy rok na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale musiał przerwać studia z powodów materialnych). Zgodnie z nakazem władz ujawnił też swoją wojenną działalność konspiracyjną.

W listopadzie 1945 r., podczas odwiedzin u dawnej znajomej z czasów konspiracji w Krakowie, został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Następne osiem miesięcy spędził w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Po wyjściu w 1946 roku przez długi czas nie mógł się doczekać wpisu na listę adwokatów. W 1952 r. Rada Adwokacka we Wrocławiu odmówiła mu. "Nie daje rękojmi wykonywania zawodu aplikanta zgodnie z zadaniami adwokatury w Polsce Ludowej (...). Nie reprezentuje nic pozytywnego w porównaniu z innymi kandydatami ubiegającymi się o wpis, przodownikami nauki, członkami Z.M.P." - napisano w uzasadnieniu.

Do palestry został przyjęty dopiero w 1959 r. W zawodzie przepracował 24 lata. Z żoną Jadwigą doczekał się dwóch synów: Leszka i Jacka. Zmarł w 1990 r., szczęśliwy, że doczekał wolnej Polski.

Szkoda, że nie przyjechał

- Karski i ojciec nigdy się już nie spotkali, nie nawiązali po wojnie kontaktu - zamyśla się Jacek Ryś. - Pewnie dlatego, że akcja uwolnienia Karskiego spowodowała tyle cierpień. Ta akcja nie dała ojcu pełni radości. Stracił kolegów, ucierpiała jego siostra.

Jacek Ryś ma do nieżyjącego już Karskiego trochę żalu. - Mimo że go zapraszano, nie przyjechał do Nowego Sącza - opowiada. Uważa też, że legendarny kurier nieco podkoloryzował własne relacje o ucieczce ze szpitala w Nowym Sączu, pomijając osoby, które mu pomagały. - W jednym ze wspomnień opisuje np., że wyskoczył przez okno. A przecież w ucieczce pomogli mu ludzie ojca.

Kurierskiej przeszłości Zbigniewa Rysia i jego spotkaniu z Karskim poświęcił słuchowisko radiowe "Blizny wolności", które stało się kanwą spektaklu Teatru Polskiego Radia "Plamy w pamięci". - Ktoś mógłby się zapytać, dlaczego tak bardzo interesuję się życiem Karskiego. Ono było bardziej dramatyczne od życia mojego ojca. Mój tata nigdy nie podcinał sobie żył, w jego życiu nie było rzeczy spektakularnych, raczej zwykły kurierski trud - wyjaśnia Jacek Ryś.

O zasługach Zbigniewa Rysia przypomina dziś skwer jego imienia we Wrocławiu. I bulwar nad rzeką Kamienicą w Nowym Sączu poświęcony Zbigniewowi i Zofii Rysiom.

Wykorzystałem książki Zbigniewa Rysia "Wspomnienia kuriera" i Józefa Bieńka "108 rajdów Rysia"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji