Artykuły

Podróbka "nowego teatru"

"Językami mówić będą" w reż. Michała Kotańskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Gdyby to było tylko czytanie, można byłoby powiedzieć, że owszem, dramat "Językami mówić będą" jest ciekawy, o intrygującej formie, otwierający wiele możliwości dla teatru. Ale to była premiera, która wyglądała jak czytanie.

Dramat Andrew Bovella składa się z trzech części - pozornie odrębnych, ale jednak powiązanych ze sobą. Pierwsza część to dwie zdrady małżeńskie - na krzyż, w tym samym czasie, może w tym samym marnym hotelu. Zdrady beznadziejne, nieprzynoszące niczego oprócz niesmaku. Potem - w marnej knajpie - spotykają się dwaj mężowie i dwie żony, odkrywając w przypadkowych rozmówcach tych, z którymi ich zdradzono. Pojawiają się wątki kryminalne, pojawiają się też nowe postaci. Jeden z mężczyzn opowiada żonie o spotykanym na plaży podczas joggingu mężczyźnie, który najprawdopodobniej popełnił samobójstwo, topiąc się w morzu, żona drugiego mężczyzny podejrzewa sąsiada o morderstwo.

Zmieniają się bohaterowie, w centrum znajdują się teraz inne wątki: samobójcy, kobiety, w której był nieszczęśliwie zakochany, jej psychoterapeutki (samej wymagającej psychoterapii), męża psychoterapeutki prowadzącego śledztwo policjanta (którym jest jeden z poznanych na początku mężczyzn). Śledztwo - bo psychoterapeutka zaginęła. Każde ze zdarzeń oświetlone jest z wielu stron, opowiedziane, przeanalizowane przez uczestników zdarzeń i ich świadków. Kto mówi prawdę, a kto kłamie - nie wiadomo. Cała ta niewielka społeczność dotknięta jest kryzysem uczuć, depresją, egoistyczną samotnością. Co może na scenie być równie dobrze przejmujące, jak i do bólu banalne i nijakie. Tutaj mamy do czynienia z tym drugim wypadkiem.

Bohaterów jest tutaj dziewięcioro; w przedstawieniu Michała Kotańskiego gra ich tylko czwórka. Mogłoby i tak być, czemu nie, ale nic z tego pomysłu przechodzenia z tożsamości w tożsamość nie wynika, poza lekkim zdezorientowaniem widzów. Bardzo precyzyjna forma dramatu wymaga albo rygorystycznego jej przestrzegania, albo rozbicia. Tylko trzeba wiedzieć po co. A wydaje się, że reżyser chciał tylko powiedzieć nam kilka ogólnych prawd: że człowiek - zwłaszcza współczesny - jest samotny, cierpi i zadaje cierpienie innym. Mimo wysiłku aktorów (Małgorzata Zawadzka, Ewa Kaim, Adam Nawojczyk, Paweł Kruszelnicki) obcujemy na scenie nie z żywymi ludźmi, ale nużącym upostaciowaniem owych cierpień. Aktorska inwencja tworzy tylko cienką warstewkę pozłotki, spod której wyziera reżyserska nieudolność tworzenia sytuacji i odczytywania autorskich intencji. O twórczym spieraniu się z dramatem nie mówiąc.

A teatralny język? Sterylne lśniące pomieszczenia, stare, nijakie meble, symultanicznie rozgrywane sceny, muzyczny ambient - to wszystko już się wielokrotnie widziało, często w znacznie lepszym wykonaniu. Spektakl Kotańskiego jest pozbawioną energii, treści i sensu mizerną podróbką "nowego teatru".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji