Artykuły

Żarty się skończyły

"Great Poland" Krzysztofa Szekalskiego w reż. Aleksandry Jakubczak w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Bartłomiej Kalinowski w Teatrze dla Was.

Aleksandra Jakubczak i Krzysztof Szekalski, zainspirowani serialem "Little Britain", postanowili zabrać poznańską publiczność w podróż po codzienności polskiej. Komediowa formuła tego przedsięwzięcia mogła być ciekawym kontrapunktem wobec aktualnych spektakli traktujących o sprawie narodowej. Skrycie liczyłem nawet na sytuację, w której to nie politycy "dostaną w twarz", ale my sami - grzeczni bywalcy teatru. Po obejrzeniu "Great Poland" rodzi się we mnie pytanie, czy przyjęta przez twórców konwencja jest w ogóle w stanie skomentować rzeczywistość równie celnie i ironicznie co współczesne kabarety lub rysunki satyryczne? Odpowiedź wydaje się być niestety przecząca.

Na scenie widzimy dwuwymiarowe drewniane obiekty w kształcie orła, żołnierza, chochoła i innych emblematów polskich. Zza drzwi (nad nimi przymocowany katolicki krzyż) rozlewa się na środek sceny sztuczna roślinność. Z głośników wydobywa się dźwięk poloneza autorstwa Wojciecha Kilara, a ubrani w białe stroje aktorzy rozpoczynają swój taniec. Można dostrzec, że w ich głowach pulsuje jeszcze studniówkowe liczenie do trzech. Jednakże zamiast harmonijnego układu poloneza rodem z "Pana Tadeusza", widzimy choreografię (autorstwa Pawła Sakowicza), w której panuje chaos. Aktorzy tańczą osobno i tylko przez przypadek ich wzrok spotyka się ze sobą. Zanurzona w tym narodowym tańcu polskość zdaje się rozpadać i przyjmować karykaturalną formę. Jednocześnie Michał Katela wcielając się w rolę narratora, odczytuje z tabletu monolog o Polsce. Kraju Tomka i Atomka, w którym najbardziej czci się Wniebowzięcie, a z którego na zawsze wyjechał Fryderyk Chopin i Maria Skłodowska-Curie. Groteskowy tekst w połączeniu z tańcem aktorów z całą pewnością należy do najbardziej udanej części tego spektaklu.

Następnie przed widzami prezentowane zostają poszczególne skecze obrazujące sytuacje przeciętnego Polaka/Polki, a pochodzących z różnych rejonów naszego państwa. I tak smutny Marian (Wojciech Kalwat) bezskutecznie próbuje kupić szynkę o nazwie "Polecana przez dziadka", a ojciec (Przemysław Chojęta) konsekwentnie uczy swoje dzieci "bycia prawdziwym Polakiem", nienawidzącym uchodźców. Bardziej lub mniej dowcipne teksty starają się ośmieszyć zarówno prawą, jak i lewą stronę politycznej barykady. Niestety poziom prezentowanych dowcipów oraz treść przywoływanych sytuacji może nas rozczarować. Ileż razy można wysłuchiwać niemal tych samych tekstów o uchodźcach we wszelkich możliwych wariantach? Tym samym prezentowane przez aktorów scenki są raczej odgrzewanymi starymi dowcipami, które już straciły swój pierwotny smak. Ostatecznie pozostaje posmak wielkiej nijakości tego, co obejrzeliśmy na scenie. Być może twórcy przegapili moment, w którym prezentowane przez nich treści zostały w o wiele ciekawszy sposób użyte i opracowane przez telewizyjne kabarety, internetowych vlogerów i satyryków. Oczywiście nie znaczy to, że komediowa forma zostaje bezsilna. W tym spektaklu mamy raczej do czynienia z niewykorzystaniem przez reżyserkę potencjału tematu.

Najbardziej interesującymi scenami pozostały te traktujące o światłej poznaniance (Małgorzata Zielińska), która zatrudnia u siebie Ukrainkę (Barbara Krasińska). Traktując kobietę jak służbę, nie może nadziwić się jej biedocie i orientalności. Zderzenie ze sobą dwóch światów wywołuje we współczesnej mieszczance uczucie podniecenia. Z nieskrywaną ciekawością dotyka więc jej ciała oraz robi zdjęcia, które następnie wstawia na facebooka. Podobnie zresztą scenka, która obrazuje intelektualistkę (Barbara Krasińska) spotykającą na swojej drodze ochroniarza (Mariusz Adamski), mogłaby stać się dobrym przykładem funkcjonowania dzisiejszych warstw społecznych w Polsce i stosunku tak zwanej inteligencji do reszty społeczeństwa. Kobieta (zapewne stała bywalczyni Teatru Polskiego w Poznaniu) pali ostentacyjnie papierosa i nakazuje pracownikowi fizycznemu przeprosić samą siebie. "Za co?" - pyta ochroniarz. "Za wszystko!" - odpowiada pewna swojej racji współczesna erudytka. Niestety i w tych przypadkach zabrakło ze strony twórców jakiejś bezczelności, ciętości języka i bezkompromisowości.

Aktorzy grając po kilka ról jednocześnie, bardzo sprawnie wymieniają się nimi na scenie. Poszczególne skecze płynnie następują po sobie, między innymi dzięki bardzo swobodnej grze Kalety. On też komentując rzeczywistość sceniczną, nawiązuje bezpośredni kontakt z widzami. Niestety pozostałe postaci nie odróżnia nic poza wygłaszanym tekstem. Wśród aktorów wyróżnia się Barbara Krasińska wraz z Wojciechem Kalwatem - w grze aktorskiej próbują oni bazować na własnej osobowości. Niestety Jakubczak nie zdołała wykreować oryginalnych bohaterów swojego spektaklu ani też pozwolić samym aktorom pobawić się własnymi rolami. Wypowiedziom aktorów towarzyszy ruch sceniczny, który jest oparty na symbolicznych gestach zakorzenionych w polskiej kulturze. Od poloneza przechodzimy do złożonych rąk czy wyciągniętych do nieba dłoni. I chociaż początkowo ruch oraz słowo zostają ze sobą dobrze skoordynowane, to im dalej, tym ruchu coraz mniej. Z kolei scenografia Agaty Baumgart pełni jedynie rolę dekoracji dla gry scenicznej. Warstwa wizualna nie wchodzi w dialog z działaniami aktorów na scenie, a najczęściej pozostaje gdzieś w ich tle. Jedynym wyjątkiem są podświetlane oczy Chochoła, których obecność wolę sobie wytłumaczyć wypadkiem przy pracy niż przemyślaną kreacją.

Najlepszą chyba recenzją "Great Poland" będzie reakcja widzów podczas spektaklu. Nie było słychać głośnego śmiechu, a jedynie krótkie, pojedyncze chichoty. Żaden z widzów z całą pewnością nie oburzył się, nie zbulwersował ani nawet nie zażenował. Za to obejrzał i wrócił do domu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji