Poza opłotki
Ostatnio, właśnie w grudniu, rozgorzała spóźniona co najmniej o kilka, jeśli nie kilkanaście lat dyskusja o stanie kultury Wrocławia. Wywołał ją, sztucznie zresztą dmuchany, artykuł Tadeusza Burzyńskiego pt.: "Wielki grajdoł". I właściwie na tym należałoby informację zakończyć. O tym, że Wrocław ślizga się po pochyłej desce kultury (och, co za wyszukana metafora!), wiadomo od dawna, wróble ćwierkają od lat, a i Wasz korespondent nieraz dawał temu wyraz w swoich notatkach, starając dzielić się w miarę sprawiedliwie cienie i blaski. O wciąż załamującej się pozycji teatru wrocławskiego krakałem, ostrzegawczo, czy tylko jak ten głos na pustyni, od lat, dziwiąc się nawet Markowi Jodłowskiemu, którego dobre serce kazało sprawozdawać raczej ciepło, a nieraz i słodko. Ale oto czytam nowego Jodłowskiego w "Odrze" i widzę, że odciął się od optymizmu, tłumacząc się, że zajmował się tylko tym, czym powinien się zajmować. Słowem, widać, że teatry wrocławskie, poza naturalnie wyjątkowymi obrazami, idą w dół, i nie wiem, czy ten rok coś zmieni. Wprawdzie w Teatrze Współczesnym następują przetasowania, kadrowe i aktorskie, znaczy, administracyjne i aktorskie, i może świeża krew wzmocni ten cherlawy organizm. Wciąż nic wyraźnego nie można powiedzieć o "Kalamburze", który zrobił wielki zamach na Myśliwskiego powieść: "Kamień na kamieniu" (nawiasem mówiąc: taki tytuł dla swojej książki dużo wcześniej, jeśli się nie mylę, wymyślił Kazanecki), ale zamach raczej się nie udał, chociaż tu i ówdzie dmucha się i w ten balon nadal. Cóż, Teatr Polski jakoś dychawiczny, bez większej energii pcha swój artystyczny wózek, a na tym wózku dość pomieszana materia. Tomaszewski sklasyczniał, i dla nas, którzy w początkach jeszcze lat 70-tych byliśmy wciąż zaskakiwani nowościami światowych teatrów na wrocławskich przeglądach, pantomima Tomaszewskiego wciąż piękna i na swój sposób niezwykła, jakoś jakby zbladła, a może za dużo oczekujemy. Może po prostu artysta, reżyser ma także prawo do uspokojenia swoich artystycznych namiętności. Tomaszewski wprawdzie jeździ po świecie i odnosi sukcesy, ale są to sukcesy dawnych sezonów, chociaż w nowej szacie pokazane. O Grotowskim nie mówię, bo wiadomo, że go już we Wrocławiu nie ma. Krążą wprawdzie słuchy, że ludzie Grotowskiego zapanują nad dawną salą, ale czy można w to wierzyć, gdy trzeba było tracić wiarę już tyle razy.
Resort kultury dokonuje wewnętrznych zmian w mieście, odchodzi jeden szef, przychodzi drugi, i wypadałoby oczekiwać czegoś dobrego, ale jakoś brakuje słów. Miasto zresztą dzieli się administracyjnie. Samego prezydenta już mamy, i nową radę, miejską, ale w tej radzie miejskiej długo wahano się, czy powołać komisję kultury, co dowodzi także stanu świadomości radnych.
No, ale dość krakania i pojękiwania. Wszak coś twórczego by należało wnieść do tych smutków. I wnoszę oto myśl, że poza Wrocławiem ożywiają się niektóre miejsca. Nie za bardzo, ale jednak. Oto w Lubinie, gdzie mam wgląd nieustający, pełniąc w miedzi służbę od lat dwóch, a w trzeci rok właśnie wchodzę z dumnie wypięta piersią, jako że nawet mrozy i deszcze nie przerwały moich podróży, otóż więc w onym Lubinie pokazało się kilka talentów literackich, na które pragnę i opolanom zwrócić uwagę, bo może niedługo już o nich będzie się mówić i gdzie indziej, w Polsce.
Wymieniam nazwiska najciekawsze i nie w kolejności zasług. Grażyna Maziuk, bardzo sugestywny, o subtelnej naturze, talent poetycki. Halina Góras, autentyczna chłopka, pisująca dość frywolne opowiadania. Andrzej Mularczyk, górnik, chłopak z dużą wyobraźnią, i chyba najdojrzalszy z nich na obecnym etapie rozwoju, Ryszard Gruchawka, budowlaniec i górnik, skoro już mówimy o zawodach. A mówię o tym, bo oni sami to podkreślają, mając zresztą dobrze ułożone w głowie, w przeciwieństwie do niektórych członków stowarzyszenia robotników piszących, którzy uważają, że zawód robotnika czy górnika, daje już jakieś przywileje w literaturze. Tutaj na szczęście myśli się inaczej. Ale posłuchajcie wiersza Gruchawki:
* * *
Tego nie można wytłumaczyć
wiszących nad głową krwawych śladów
wypatroszonej ciemności
ludzi w pieczarach
przełykających kawałki chleba
w zamyśleniu poszukujących drzwi
do słonecznych piasków
lenistw
Tego nie da się wytłumaczyć.