Artykuły

Przeciw interpretacji

"Mapa i terytorium" wg Michela Houellebecqa w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Wysocka w Gazecie Świętojańskiej.

Po wnikliwym wysłuchaniu dzięki streamingowi wielu debat Kongresu Kultury Polskiej, doszłam do przekonania, że zbyt często ludzie kultury odchodzą od meritum spraw, chcąc zrealizować swój, wyłącznie swój i tylko swój plan krótkoterminowy. Uwikłani w osobiste "historie" intelektualne z dużą łatwością otwierają pola interpretacyjne, stwarzając pozory "babrania się" w esencjach myśli. Niezaprzeczalne prawo do wolności wypowiadania się pozwoliło niektórym ludziom kultury odsłonić osobiste braki w analizowaniu i syntetyzowaniu spraw.

"Mapa i terytorium" w rękach Eweliny Marciniak stała się projekcją myśli podważającą sensowność wypowiedzi Houellebecqa, ostrzegającego przed banalnym rozmywaniem sensów w imię zaznaczenia obecności jako takiej. Nonszalancja reżyserki oraz dramaturga doprowadziły do patowej sytuacji pustki intelektualnej, w którą został wprowadzony widz.

Walka o wolność artystyczną rozgrywa się na wielu poziomach. Kiedy jednak artyści nie muszą walczyć, by ktoś ich usłuszał, mogą ulec złudnemu poczuciu artystycznego proroctwa, co często prowadzi do katastrofy. W przypadku gdańskiej "Mapy i terytorium" okazało się, że estetyzacja terytorium zaprzeczyła istnieniu mapy i wyznaczaniu współrzędnych. Świat zinterpretowany sprowadził się do naśladownictwa fabularnego francuskiego pisarza. Zabrakło jednak podstawowego uchwycenia jasności myśli Houellebecqa. Postaci co prawda przemieszczają się po nakreślonej obojętną samotnością trajektorii, jednak pozbawione zostają siły, z jaką przemawiały z kart powieści. Wprowadzenie dzieci na scenę spłyciło wymowę i sprowadziło całość do prezentacji ciągu kadłubowych wątków. Dzieci odebrały dorosłym prawo głosu, roztrwoniły skupione nasycenie, jakie zaserwowane jest w powieści.

Transparentna nagość na początku spektaklu ogołociła mnie z poważnego potraktowania całości. Nagości aktora odgrywającego autora powieści towarzyszyła prowokacja, m.in. dotycząca komunikacji z odbiorcą, w tym oceny przez krytyków. Podważona została sensowność interpretacji, poprzez którą ma dokonywać się społeczne wartościowanie sztuki. To, co u Houellebecqa sprowadzalo się do negacji nieuzasadnionego (prostackiego) lanserstwa tego, co sztuką na pewno nie jest - u Marciniak rozlało się na wszystkich. Reżyserka uciekła od nachalnej wręcz myśli Francuza o przypadkowości i niewyjątkowości sztuki współczesnej, która najczęściej opiera sie na jednej konstrukcji. Według niej artystyczny sukces da się spreparować, nakarmić nim tłumy, aby interes marketingowy mógł się kręcić. Ewelina Marciniak nie podjęła dyskusji z powszechną celebracją przeciętności, która może rozrosnąć się do gigantycznych rozmiarów, dostając przy tym glejt #sztuka#zaróbmynatymwszyscy#ty mi ja tobie#dzieło.

Gdyby przyjąć założenie dramaturga spektaklu Jana Czaplińskiego (w programie teatralnym wystąpił również jako autor przekładu i adaptacji) o możliwej interpretacji czyjegoś dzieła przeciw tej interpretacji - to pytam się, skąd tak wybujałe mniemanie o własnym mistrzostwie? Bo chyba trzeba być mistrzem nie lada jakim, aby podjąć dyskurs z jednym z największych myślicieli współczesnych, zrozumieć go i przeinterpretować. A może była to typowa prawidłowość - podważyć można wszystko i wszystkich bez konsekwencji tłumaczenia swoich powodów i projekcji. Czyżby realizatorzy spektalu połakomili się na "niefrasobliwość" autorską Jeda Martina?

W całości "nie kupuję" pomysłu na wprowadzenie dzieci na scenę. Zbyt "namolne" dramaturgicznie, okazały się dodatkowo pozbawione naiwności tak charakterystycznej dla ich wieku. Niestety, małym aktorom (na pewno dwóch z przygotowaniem scenicznym), otworzono pole do grania w sposób wyrachowany, a nawet lekko poza kontrolą. Ponadto dzieci otrzymały teksty na granicy moralnego przyzwolenia. Zastanawiałm się, czy zatrudniony pedagog teatru, mający chronić dzieci przed demonizacją śmierci, zdołał je uchronić przed przyzwoleniem na przemoc i werbalną apoteozą seksualności. Szkoda (czy to adekwane slowo?), że "wykorzystano" dzieci do ról, które wykraczają poza "przyzwoitość" adaptacyjną powieści. Być może intuicja realizatorów zawędrowała na pole minowe, choć obawiam się, że zamiast pedagoga teatru, powinni zatrudnić minera.

"Rytualne" zabójstwo sceniczne geniuszu Houllebecqa w Gdańsku być może nawiązywało intuicyjnie do rytualnego mordu, jaki dokonuje się na kartach powieści na samym pisarzu, co można odbierać in plus wymowy, jednak przepaść dramaturgiczna jest ogromna, co nie pozwala na tak łatwe porównania. Oczekiwałam od utalentowanej reżyserki zajęcia stanowiska wobec najważniejszych kwestii, jakie poruszone zostały w "Mapie i terytorium", jak cywilizacyjna niemoc twórcza, katastrofa społecznej wspólnotowości, biegłe "uprawianie" alienacji, mylenie świata potrzeb od świata wartości, fetyszyzacja przedmiotów, ludzi i sztuki. I wreszcie zapowiedź nieprześnionej katastrofy. A co na to karpie brazylijskie? - żarłoczni towarzysze ostatniej woli tych (jak Jean-Pierre Martin, ojciec Jeda), co postanowili odejść na własne życzenie, poddając sie eutanazji. Prądy cywilizacyjnej Apokalipsy przeszły mimo.

Aktorzy na scenie, poza dziećmi, wydawali się mocno zagubieni w wielości możliwych kontekstów. Trudno im było zbudować ciekawą interakcję, wszyscy krążyli wokól innych orbit, estetyzując światy nieprzystawalne. Najbardziej czytelny okazał się Krzysztof Matuszewski w roli ojca Jeda Martina (Piotr Biedroń). Grał rozdartego wyrzutami sumienia, rozpamiętując niespełnione marzenia, choć do końca trudno było odgadnąć, co go fascynowało kiedyś. Reżyserka popchnęła Jeana-Pierra w stronę andropauzy, nie wydobywając jasno kontekstu dramatu chorego człowieka, który zdecydował się na eutanazję, odstępując od jakiegolwiek współczucia. Olga Szeremojowa grana przez Katarzynę Dałek wpisała się w powieściowe rozumienie tej postaci, także jako uciekającej przed samą sobą. "Rasowa" specjalistka od marketingu i pr, Marylin (grana przez Magdalenę Boć), okazała się zupełnie wyrzutkiem bez własnego zdania, całkowicie podporządkowana wszystkim i wszystkiemu. Intrygująca okazała się Justyna Święs, wokalistka The Dumplings, która jednocześnie wpisana została w rolę Helene, żony Jasselina (Marek Tynda).

Mapa kultury polskiej podczas wspomnianego we wstępie kongresu, jaki odbył sie w październiku tego roku, podzieliła prelegentów, którzy tę mapę przygotowywali przez 10 lat. Jedni mówili, że mogą mówić o porażce, inni bronili samej idei robienia takiej mapy, co miało okazać się ważniejsze od samych efektów. Ewelinie Marciniak nie udało się stworzyć czytelnej mapy terytorium, które wzięła pod lupę. Rozbudowana, bardzo ciekawa scenografia autorstwa Katarzyny Borkowskiej, łącząca scenę i widownię, nie przybliżyła nas do Michela Houellebecqa. Być może dowodem, jak trudno przełożyć intuicję artysty na kod odbioru przez widza, może być jedno z przykrych zdarzeń kongresowych, gdzie w przypływie poczucia wyższości intelektualnej, próbowano odebrać mikrofon i godność jednemu z dyskutantów. Terytorium zdominowalo mapę. Sztuka nowoczesna, kiedy bezkrytycznie zakłada, że każdy jest artystą i wszystko jest sztuką, może prowadzić jedynie do jej odrzucenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji