Artykuły

Ewa Pilawska: Łódzka publiczność jest fenomenalna!

- Spektakl jest tak kultowy, że aktorzy traktowani są jak gwiazdy rocka - otrzymują maskotki, upominki, do ich garderób trafiają słodkości od widzów - o "Szalonych nożyczkach" opowiada Ewą Pilawska, dyrektorka Teatru Powszechnego w Łodzi.

Beata Ostojska, Jerzy Mazur: 1 października teatr po raz tysięczny zagra kultowe "Szalone nożyczki" Paula Pörtnera. Jak powstała polska prapremiera 17 lat temu?

Ewa Pilawska" O "Szalonych nożyczkach" Paula Pörtnera dowiedziałam się od tłumaczki Elżbiety Woźniak, która opowiedziała mi o teatralnym fenomenie, w którym publiczność staje się częścią spektaklu i decyduje o finale sztuki. Fabuła oparta na klasycznym kryminale, opowiadająca o morderstwie w sąsiedztwie salonu fryzjerskiego, zajmowała około dwudziestu minut spektaklu. Reszta oparta była na interakcji z widzami i zależała od tego, jak zachowa się publiczność i czy wejdzie ona w dialog z aktorami. Postanowiłam przenieść ten format na grunt polski. Wiedziałam, że jest bardzo nowatorski, co łączy się z dużym ryzykiem. Końcówka lat dziewięćdziesiątych to czas przed erą talk show czy reality show. Taka forma w teatrze mogła zaskakiwać widzów, którzy mają opory przed współtworzeniem spektaklu.

Jak na ten "niezwykły" teatralny format zareagowali aktorzy?

- Na początku nikt nie wierzył w powodzenie spektaklu. Ale ogromnie się cieszę, że zaryzykowaliśmy i zapoczątkowaliśmy jego dobrą passę w Polsce. Przeniesienie "Nożyczek" na grunt polski łączyło się z koniecznością spełnienia określonych warunków - np. przygotowujący prapremierę Marcin Sławiński musiał odbyć warsztaty w USA, organizowane przez właściciela praw do formatu. Ja zaś miałam obawy, ale bardzo chciałam spróbować i skonfrontować sztukę z publicznością. Prapremiery by nie było, gdyby nie wsparcie prezesów łódzkich firm zasiadających w Loży Przyjaciół Teatru Powszechnego. To oni uwierzyli w szalony pomysł przeniesienia "Nożyczek" na grunt polski i dali mi ogromne wsparcie. A publiczność przyjęła spektakl znakomicie. Do dziś obejrzało go w naszym teatrze ponad 400 000 widzów, niektórzy przychodzą na spektakl po kilka, a nawet kilkadziesiąt razy. Po sukcesie naszego spektaklu zrealizowało go wiele teatrów w Polsce. Dziś mam ogromną satysfakcję, że ryzyko, które podjęliśmy przeszło 17 lat temu, opłaciło się.

Jak Pani myśli, na czym opiera sukces tej sztuki?

- Na pewno na jej niespotykanej formie. Dziś zdecydowanie częściej niż w 1999 roku teatr proponuje widzom bezpośredni dialog ze sceną, łamie konwencje, zaburza chronologię wydarzeń, miesza style i języki wypowiedzi oraz zrywa z konwencjonalnym podziałem na scenę i widownię. Ale w klasycznym teatrze komediowym nie jest to tendencja obowiązująca. Dlatego "Nożyczki" wciąż są dla wielu widzów zaskakujące. Jeśli chodzi o naszą realizację, to nasi aktorzy bardzo dbają o to, aby jej nie zabiła rutyna i wypalenie, które w grozi spektaklom zagranym tyle razy. Co pewien czas następują zmiany w obsadzie. Pozwoli Pani, że podziękuję Jackowi Łuczakowi (który stworzył w roli w Tonia Wziętego kreację, która go zbudowała i odmieniła jego zawodowe życie), Barbarze Lauks, Marioli Krysińskiej, Piotrowi Lauksowi, Andrzejowi Jakubasowi, Arturowi Majewskiemu, Beacie Ziejce, Ewie Tucholskiej, Magdalenie Drewnowskiej, Marcie Kuśmirek, Jakubowi Kotyńskiemu i Jakubowi Firewiczowi. Bardzo baliśmy się "zmiany" w roli fryzjera. Ale pojawienie się Jakuba Kotyńskiego przyniosło nową wartość, okazało się, że widzowie pokochali Ola Boskiego. Jakiś czas później pojawił się Jakub Firewicz i jego Jacques Wyczesany. I również on ma swoich fanów. Ludzie dzwonią do teatru i pytają, który z nich będzie tym razem grał i obaj mają swoje fankluby. Te zmiany powodują, że spektakl jest cały czas świeży. A dzięki moim kolegom "weteranom", którym chciałabym szczególnie podziękować - Barbarze Lauks, Arturowi Majewskiemu, Piotrowi Lausowi i Andrzejowi Jakubasowi, mogę być spokojna o stały poziom tego spektaklu. Na przestrzeni lat zmieniliśmy również scenografię i kostiumy - pierwszą przygotowała Katarzyna Jarnuszkiewicz, obecną Krzysztof Kelm. Jeśli akcja dzieje się tu i teraz, rozmawiamy z widzami o tematach, które aktualnie nas poruszają, zapraszamy ich do współczesnego salonu fryzjerskiego, jaki mógłby się znajdować np. przy Piotrkowskiej.

Spektakl obrósł niezliczoną liczbą anegdot

- Przez siedemnaście lat zdarzyło się wiele nieoczekiwanych sytuacji. "Nożyczki" poprzez swój bezpośredni kontakt z widzami same do nich prowokują. Kiedyś aktorzy opowiadali o kobiecie, która widziała spektakl kilkanaście razy. Zawsze siadała na tym samym miejscu. I choć widziała sztukę tyle razy, za każdym razem dostawała konwulsyjnych ataków śmiechu; napisała nawet hiphopową piosenkę na temat "Nożyczek". Spektakl jest tak kultowy, że aktorzy traktowani są jak gwiazdy rocka - otrzymują maskotki, upominki, do ich garderób trafiają słodkości od widzów. O "Nożyczkach" powstały również prace magisterskie. Niektórzy widzowie kierują do mnie prośby o możliwość oświadczenia się podczas spektaklu, co nie zdarza się przy okazji innych tytułów. Ale tu jestem niezłomna - jednak to przestrzeń teatru. Tysięczne "Szalone nożyczki" będą zatem dobrym momentem do wspomnień. Ale my przede wszystkim patrzymy w przyszłość. Dbamy o to, by "Nożyczki" się rozwijały, podążały za publicznością, były aktualne - i publiczność to docenia, bo nadal wykupuje bilety i gramy przy nadkompletach. Są widzowie, którzy opowiadają nam, że pierwszy raz widzieli ten spektakl będąc jeszcze w szkole albo byli na nim tuż po ślubie, a teraz przychodzą na niego z dziećmi. To prawdziwa przyjemność usłyszeć coś takiego, czujemy radość, że odkryliśmy dla polskiej sceny ten teatralny fenomen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji