Lojalność wobec tekstu i wobec siebie Piotr Fronczewski o swoim Hamlecie
- Powiedział Pan kiedyś, że ma Pan za sobą okres marzeń
o Kordianach, Hamletach, co nie znaczyło, że miał Pan za sobą te role. Z jakimi uczuciami przyjął Pan propozycję zagrania Hamleta, którego kreuje Pan właśnie teraz w Teatrze Dramatycznym?
- Z dużym zaskoczeniem. W swej 11-letniej pracy teatralnej podejmowałem się różnych zadań aktorskich. Wielokroć były one frapujące, ale tym razem przypadła mi rola szczególna - jedna z tych, o jakich zwykło się marzyć. Muszę powiedzieć, że w jakiś sposób czekałem jednak na "swego" Hamleta, czy też może na Gustawa Holoubka, który mi- taką role powierzył.
Cieszę się, że propozycja przyszła teraz właśnie - nie za wcześnie, nie za późno. Trudno mi sobie wyobrazić Hamleta w ujęciu człowieka młodego, świeżo po szkole aktorskiej. Wydaje mi się, że przy tej postaci - jak przy mało której - niezbędne jest doświadczenie, dojrzałość, znajomość nie tylko sceny, ale przede wszystkim - świata, ludzi, siebie samego. Dodatkową atrakcją oferty była perspektywa współdziałania na scenie z zespołem kolegów bliskich mi wrażliwością, sposobem oceny rzeczywistości. Zachętą było także nowe, moim zdaniem bardzo sprzyjające teatrowi, tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego.
O księciu Hamlecie napisano tony rozpraw, analiz, w samym dziele odczytywano znaczenia intelektualne, polityczne, moralne, psychologiczne. Jaki jest ten Pański Hamlet? Ile jest w nim Szekspira, ile Pana?
Mnie? A może nas? Przede wszystkim jest Szekspir, wspaniały scenariusz jego dzieła. Inspirujący i prowokujący do szczerości w ujawnianiu swych własnych rozterek i refleksji. Wiadomo że nie da się w spektaklu - najdłuższym nawet - wyeksponować wszystkiego, co przynosi dramat, że trzeba wybierać, skracać. Mamy zatem w teatrze do czynienia z "Hamletem" wobec utworu Szekspira z konieczności skrótów tekstowych zubożonym; jednocześnie jednak wzbogaconym, ożywionym tym, co wnosi współczesny aktor, inscenizator, a także - odbiorca. "Hamlet" jest niezwykle głęboko i skomplikowanie osadzony w ludzkiej naturze. Może się udać lub nie udać, jak może się udać lub nie udać życie. "Hamlet" jawi mi się jako dramat dotykający najważniejszych spraw uniwersalnych, a jednocześnie wymaga niesłychanie osobistego stosunku, czułego współbrzmienia osobowości tego, kto się podejmuje realizacji teatralnej. Sam postawiłem przede wszystkim na lojalność wobec tekstu i wobec siebie. Staram się ukazać księcia Danii rozpoznającego reguły rządzące światem. Szukającego czegoś więcej. Stykającego się z prostotą i przewrotnością, miłością i nienawiścią, przyjaźnią i zdradą niejako w jednym planie. Reagującego refleksją i błazenadą, zdającego sobie sprawę z dramatu narzuconych sytuacji z tego, że przy wszystkich limitach podejmowania decyzji trzeba jednak odpowiadać za własne życie.
Jak pracował Pan nad rolą?
- O tym, że będę grał Hamleta dowiedziałem się przed wakacjami. W czasie urlopu przewertowałem kilką opracowań, dotyczących głównie generalnych interpretacji dramatu, nie zaś traktowania tytułowej postaci. Ze znanych współcześnie widziałem filmowe kreacje Laurence'a Oliviera, Innokentija Smoktunowskiego i teatralną - sprzed 10 lat - Daniela Olbrychskiego. Zastanawianie się nad ewentualnymi podobieństwami czy różnicami aktorskiego ujęcia uznałem, w kontekście zamierzonej realizacji, za nieistotne. Praca nad rola zaczęła się od długich rozmów z Gustawem Holoubkiem. W toku bardzo szczerych, osobistych dyskusji konfrontowaliśmy swe rozumienie dzieła. Był to ważny i twórczy etap. Roli uczyłem się - jak to mam w zwyczaju - przede wszystkim w toku prób, które trwały bardzo krótko, bo ledwie dwa miesiące. Spektakl dopiero się "dociera", zmienia, nabiera odcieni. W okresie przygotowawczym zrezygnowałem zupełnie z innych zajęć.
Właśnie. Praca w Teatrze Dramatycznym daje Panu dużo satysfakcji. Jednak podejmuje się Pan wielu ról także w filmie i w telewizji. Czy to nie rozprasza?
- Nie sposób dziś uniknąć telewizji czy filmu. Z różnych względów - także z powodu korzyści warsztatowych, jakie aktorowi teatralnemu daje praca w zupełnie innych warunkach. No a poza tym tego rodzaju przemienność - to relaks, odprężenie niezbędne w każdym zawodzie.
Przed dwoma laty na naszych łamach zapowiadał Pan, że po filmie "Hallo, Szpicbródka" i po widowisku telewizyjnym wg "Parad" Potockiego miał Pan ochotę, przynajmniej na jakiś czas, skończyć z rozrywką i komedią. Tymczasem widujemy Pana wciąż, w telewizyjnym kabareciku Olgi Lipińskiej...
- Były to pewnie remanenty rzeczy dawniej przygotowanych. Nie tak łatwo przerwać występy, gdy do swych programów zapraszają dobrzy znajomi i przyjaciele. Ale jeśli idzie o kabarecik, to pauza jest niezbędna. Odczuwam ostatnio, że przyjemność, zabawa, wysiłek związane z uczestniczeniem w powstawaniu tego rodzaju formy rozrywkowej stały się jakby pomniejszone znużeniem, konsekwencjami pewnej popularności wśród tych, którzy uczestnictwo w życiu kulturalnym kojarzą wyłącznie z telewizją. Nie znaczy to jednak, że rezygnuję z tego na zawsze.
Wróćmy do marzeń, o których była mowa na początku. Zagrał Pan Hamleta. Kiedy zagra Pan Konrada czy Kordiana?
Nie wiem. Na razie w Teatrze Dramatycznym przygotowuję się do prób "Operetki" Witolda Gombrowicza w reżyserii Macieja Prusa. W telewizji gram w spektaklu "Wizyta" Ireneusza Iredyńskiego w reżyserii Zbigniewa Rebzdy. Z przyjemnością myślę o czekającej mnie roli Cyrana de Bergerac w przedstawieniu, które planuje w telewizji Krzysztof Zaleski. To sztuka atrakcyjna, interesująca chyba nie mniej od "Hamleta".
Rozmawiał ADAM CIESIELSKI