Artykuły

Zapiski losu

"Światła miasta" w reż. Krzysztofa Majchrzaka i Bronisławy Nowickiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu Warszawy.

"Światła miasta" w Studio - prosta opowieść, która daje poczucie pełni.

Rzadko ogląda się aktorstwo takie, jak Krzysztofa Majchrzaka. Choćby dlatego "Światła miasta" w teatrze Studio to seans nie do pominięcia.

Na scenie pojawia się rzadko - tylko wtedy, gdy ma coś do powiedzenia. Niemal sześć ostatnich lat i zaledwie trzy role - Valmont w "Niebezpiecznych związkach" De Laclosa oraz sztuki Connora McPhersona: Jack w "Tamie" i John w "Dublińskiej kolędzie". Trzy powody, dla których Krzysztof Majchrzak decydował się wychodzić na scenę. Teraz powraca do McPhersona - jako aktor, ale i reżyser. I dzięki temu "Światła miasta" są jego może najpełniejszą od lat teatralną wypowiedzią.

Nie ranić innych

Majchrzak gra Iana. Niegdyś był księdzem, a teraz próbuje na nowo ułożyć sobie życie pracując jako terapeuta. Dlaczego odszedł z duchownego stanu - nie wiadomo. Może tamten świat był dla niego za ciasny? Może zabrakło ciepła ludzkiego oddechu? Na razie składa rozproszone kawałki układanki. I chce łapać życie pełną piersią. Brać i dawać, a przede wszystkim, w miarę możliwości, nie ranić innych.

Można sprowadzić rzecz do banału: lekarzu, lecz się sam! To jednak byłoby nie w porządku. "Światła miasta" to bowiem teatr, który jak ognia wyrzeka się łatwego osądzania. Ian jest samotny, ale na samotność skazał się sam.

John (znakomity Andrzej Blumenfeld) próbuje wrócić do pionu po śmierci żony, ale i na nim ciąży zawiniona skaza.

Ludzie nie czarni, i nie biali, pogrążeni w różnych odcieniach szarości od dawna wypełniali sztuki irlandzkiego pisarza. Tacy byli bywalcy podrzędnego pubu w "Tamie", tacy są w "Światłach miasta". McPherson chyba ich lubi, a na pewno im współczuje. I pewnie kibicuje, by w końcu wyszli na prostą. To pragnienie udziela się także publiczności.

W najczulszy punkt

Spektakl Majchrzaka i Bronisławy Nowickiej to prosta opowieść. Kilka niezbędnych sprzętów i ludzie, a jednak ma się rzadkie w teatrze poczucie pełni.

Emocje Blumenfelda, Joanny Pierzak i Wojciecha Zielińskiego trafiają w najczulsze punkty, a Majchrzak w wielu momentach zagarnia dla siebie całą scenę. I - tak jak w sztukach wielkiego Samuela Becketta (jako Krapp w "Ostatniej taśmie" Ian nagrywa swój głos na magnetofonie) - ma się poczucie, że oglądamy właśnie zapis ludzkiego losu. Zmaganie aktora i człowieka z sobą, z mężczyzną i chłopcem w sobie, z chęcią prężenia muskułów na pokaz i płaczu w samotności. To daje w roli Iana Krzysztof Majchrzak.

Wielki facet w jednej chwili zamienia się w bezradne dziecko. Olbrzym kruszeje w oczach i zastyga w bezruchu. Taki obraz zostaje. Niełatwo go wymazać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji