Artykuły

Nie zmarnowaliśmy czasu

"Merylin Mongoł" w reż. Zbigniewa Brzozy w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Recenzja Anity Chmary w Gazecie Pomorskiej.

To bodaj najlepsza premiera tego sezonu w Bydgoszczy. Znakomity tekst Nikołaja Kolady, świetna reżyseria i doskonała gra wszystkich aktorów bez wyjątku, także debiutantki i nowej aktorki Teatru Polskiego - Moniki Obary. "Merylin Mongoł" to spektakl, którego nie da się zapomnieć.

Szypiłowsk, miasteczko gdzieś w Rosji. Życie toczy się ód jednej butelki do drugiej, nikt stąd nie wyjeżdża. Jeśli pojawi się ktoś z wielkiego świata, musi opowiadać, czy Moskwa jeszcze stoi. Bohaterowie Kolady, podobnie jak Czechowa, marzą, by zacząć od nowa, gdzieś w wielkim mieście. Ale przecież nie poradziliby sobie w świecie, w którego istnienie przestali nawet wierzyć. A siedzieć w Szypiłowsku też już nie mogą, marzą o katastrofie, która pochłonęłaby wszystko... Tak mniej więcej wygląda świat "Merylin Mongoł".

W teatrze mamy ten świat na wyciągnięcie ręki. Kameralna scena każe siedzieć widzom twarzą w twarz z aktorami, niemal wewnątrz mieszkania w bloku. Ściany pomalowane do połowy białą emulsją, do połowy farbą olejną. Wszystko siermiężne. Nawet dzwonek do drzwi jazgocze. I tylko pomidory są ładne, mnóstwo pomidorów, rozłożonych na drewnianych skrzyniach, na radiu, na szafkach - dla kontrastu albo może po to, by podkreślić, że to okropne mieszkanie w Szypiłowsku istnieje naprawdę. W sumie doskonała scenografia Aleksandry Semenowicz.

Monika Obara pojawiła się na bydgoskiej scenie po raz pierwszy. Od razu porwała publiczność. Grą subtelną lub przeciwnie - przerysowaną, odważną. Ta mieszanka złożyła się na rolę wyjątkowo dojrzałą, prowadzoną z wyczuciem. Jej Merylin Mongoł jest dziewczyną, która nigdy nie będzie pracować, bo choruje. Nie wie dokładnie na co, wie natomiast, że w ciemności przychodzi do niej staruszek, którego nazywa Bogiem i że kiedyś widziała latający talerz. Merylin chyba jako jedyna z upodobaniem nie zagląda do kieliszka; piją wszyscy dokoła - na przykład jej sąsiad Misza, grany przez Pawła L. Gilewskiego. Gilewski jest świetny nie tylko, gdy wciela się w postać prostackiego i zaborczego kochanka, ale też wtedy, gdy naprawdę się boi. Bo przyjdzie taki moment, gdy wszyscy bohaterowie poza Merlin, będą się bać. W blokowym mieszkaniu bywa też czasami Inna, siostra Merylin, grana przez Ewę Jendrzejewską. Kolejna świetna rola, już przez Koladę stworzona tak, by publiczność pokochała ją od pierwszego wejrzenia. Ewa Jendrzejewska tchnęła w nią życie. I znowu cieniowaniem nastrojów, grą, która czasem ociera się o konwencję farsy, innym razem o tragedię. Jest też Artur Krajewski, który w tej sztuce wcielił się w postać Aloszy. To Alosza przyjeżdża z wielkiego świata, by zmienić Szypiłowsk w normalne miasto. A że miasteczko potrafi zaciążyć każdemu, Alosza przechodzi pewną przemianę. Doskonała kreacja - Artura Krajewskiego publiczność znała dotąd z ról nieco frywolnych. Jego Alosza to postać dobra, ale słaba. Wzniosła i malutka i zarazem.

Do tego wszystkiego mamy świetną reżyserię. Zbigniew Brzoza kolejny raz pokazał, że na reżyserii się zna. Akcja toczy się wartko aż do mocno poruszającego finału. Można się pośmiać, bo Kolada pisze zgodnie ze zdrową zasadą, że - by mówić o rzeczach ostatecznych - trzeba najpierw rozśmieszyć. Inaczej widzowie prawd ostatecznych nie zniosą. A wychodzi się z teatru z przekonaniem, że z całą pewnością nie zmarnowaliśmy czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji