Artykuły

Psi świat

"Dogville" Larsa von Triera w reż. Marka Kality i Aleksandry Popławskiej w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w portalu Teatr dla Was.

Postarzał się von Trier. Dawny skandalista szokuje już nie tyle swoimi filmami, co niektórymi wypowiedziami (wystarczy przypomnieć tę o Adolfie Hitlerze). A jeszcze w złotych czasach Dogmy reżyser był na ustach niemal wszystkich krytyków i widzów. Słynne "Przełamując fale" wzbudzało kontrowersje m. in. ze względu na nowy sposób ukazania punktu widzenia osoby chorej psychicznie. Podobnym głosem na temat niepełnosprawności był film "Tańcząc w ciemnościach" ze słynną piosenkarką Björk w roli głównej. W pamięci pozostała charakterystyczna, zamierzenie półamatorska praca kamery. Z biegiem lat zmieniła się nieco poetyka von Triera, czego dowodem jest wizualnie wysmakowana "Melancholia" ze świetną kreacją Kirsten Dunst.

"Dogville" z 2003 roku pozostaje jednym z największych osiągnięć reżysera. Film opowiada historię Grace, która ucieka przed swoim ojcem-gangsterem i trafia do maleńkiej wioski w Górach Skalistych. Mieszkańcy pozwalają jej zostać, chociaż najpierw dziewczyna musi pozyskać ich zaufanie w okresie próbnych dwóch tygodni. Grace zaczyna pomagać członkom społeczności, stopniowo nawiązuje z nimi pozytywne relacje. Jednak kobieta staje się obiektem dziwnej gry, która doprowadza do jej upodlenia. W obywatelach Dogville narasta nieufność, a dziewczyna zostaje zgwałcona i skuta łańcuchem niczym pies. Chociaż Grace dużo mówi o miłosierdziu, coś w niej pęka. Wyzwalają ją pomagierzy ojca. Okrutnie mści się wtedy na mieszkańcach niczym Jenny piratka z songu Bertolta Brechta.

Co ciekawe, film został przyjęty jako antyamerykański (co podkręcał sam reżyser, gdy zaliczał go do swojej trylogii "U, S i A"). "Dogville" jawi się jednak jako uniwersalna analiza zbiorowych mechanizmów znanych z "Wizyty starszej pani". Nie bez racji doszukiwano się w nim także wątków religijnych. Blisko trzygodzinna produkcja zwraca uwagę swoją plastyką. Tytułowa miejscowość została odwzorowana przez narysowane kredą na ziemi granice budynków, ulic itd. Ta umowność podkreślała charakterystykę miasteczka, w którym nie ma prywatności, a tajemnice od razu stają się publiczne. Surowość "Dogville" była uderzająca właśnie dzięki swojej teatralności.

Spektakl Marka Kality i Aleksandry Popławskiej jest bliski filmowi. Joanna Kuś wykreowała na scenie Syreny sterylną przestrzeń. Za proscenium zakreślono znane z ekranu zarysy domów, lecz - inaczej niż u von Triera - są one ułożone w dwa równoległe rzędy. Z tyłu ustawiono dwie ściany z rozciągniętej siatki, połączone tablicą z nazwą miasta. Taki układ jest nieprzypadkowy. Napis "Dogville" można by spokojnie zamienić na "schronisko": ułożenie mieszkań przypomina umiejscowienie klatek w zwierzęcym przytułku. Parafrazując pewien znany cytat: "Dogville jest więzieniem".

Fabuła pozostaje w zasadzie bez większych zmian. Życie mieszkańców jest ponure. Toczy się ono od jednego do drugiego zebrania, na którym najczęściej przemawia moralista Tom (Bartosz Porczyk). Wszystko zmienia przybycie Grace (Aleksandra Popławska). Tom wygłasza w jej obronie płomienną orację, odwołuje się do chrześcijańskiego poczucia miłosierdzia oraz odpowiedzialności za drugiego człowieka. Ale jego działanie jest interesowne. Mężczyzna chce zaistnieć jako pisarz. Poszukuje tematów do swojej książki, dlatego życie innych traktuje jak materiał literacki. Wszystkie następujące po sobie wydarzenia są przez niego niejako reżyserowane. Postać Porczyka często przygląda się kolejnym wypadkom z dystansu - sugestywnie pada wtedy na niego światło reflektora. Tom niejako podsuwa Grace jako ofiarę dla Chucka, układając ją na łóżku. Innym razem namawia kobietę do bycia cierpliwą i do znoszenia kolejnych szykan.

Spektakl w Syrenie staje się opowieścią o mechanizmach rządzących zbiorowością. Kiedy Grace zajmuje się ślepym McKayem (Bogdan Słomiński), rozsuwa ciężkie zasłony. Na scenę pada wtedy oślepiające światło, a mieszkańcy wychodzą ze swoich "klatek" i bawią się przy szampanie oraz dźwiękach "Guilty" Harry'ego Roya. Ale ta chwila szczęścia jest krótkotrwała. Zaniepokojenie mieszkańców budzą wizyty gangsterów i policji (uosabianych przez Jerzego Nasierowskiego, pełniącego również funkcję narratora). Pracowitość Grace zostaje przez nich potraktowana jako podejrzliwa. Męska część społeczności postrzega tę sumienność i uprzejmość jako obietnicę wspólnego stosunku. Kiedy kobieta im go odmawia, panowie doprowadzają do niego siłą. Panie zbierają się w grupę i nękają bohaterkę psychicznie. Wszystkich spotyka zasłużona kara, kiedy do miasteczka przybywa ojciec protagonistki (ponownie Nasierowski). Rozmowa rodzica z córką przypomina dyskusję Boga z Jezusem. Warto pamiętać, że postać Grace była interpretowana właśnie jako kobiecy wariant Chrystusa, który rozczarowuje się swoim potrzebującym zbawienia ludem. Krwawy finał oznacza niejako porzucenie zasad Nowego Testamentu na rzecz surowych reguł Starego. Tylko że to wszystko jest już u von Triera. Kalita i Popławska dodają własne elementy. Ciekawa jest wspomniana już scenografia stanowiąca twórcze nawiązanie do dekoracji filmowych. Zwraca uwagę funkcjonalne zastosowanie niektórych rekwizytów, np. łańcuch, którym skuwa się Grace, pełni wcześniej "rolę" psa Mojżesza. Twórcy nawiązują też do topiki biblijnej, by wspomnieć tylko wszechobecne jabłka - symbol grzechu. Ale już umieszczenie w tle "Ostatniej wieczerzy" jest płaskie. Poza jednym Judaszem apostołowie nie wystąpili przecież przeciwko swojemu nauczycielowi.

Nierówna jest gra aktorska. Ciekawą kreację tworzy Anna Smołowik w roli Liz - miejscowej ślicznotki, która za kokieterią ukrywa poczucie samotności. Kiedy kobieta nie uwodzi ciałem, a zwłaszcza swoimi długimi nogami, spędza całe dnie na bezustannym piciu. Przekonujący jest Przemysław Glapiński jako Chuck - zmęczona głowa rodziny ulegająca nagłej fali pożądania. Demoniczny Narrator Nasierowskiego przypomina złego, wszechobecnego boga. Z pozostałymi rolami jest różnie. Oczywiście w filmie von Triera także zdarzały się jednowymiarowe sylwetki (chociaż rola Kidman była znakomita!). Przede wszystkim nie ma - jak banalnie by to nie brzmiało - chemii między Grace a Tomem. Postać Popławskiej nie ma w sobie nic z pasji idealistki chcącej naprawiać świat. Słabo wypada Porczyk. Owszem, Tom powinien nosić maskę niewzruszonego manipulatora. Problem leży w tym, że ta maska ostatecznie zagarnia postać. Dlatego cała kreacja grana jest na jednej nucie. Zupełnie niezrozumiałe jest uczynienie z Marthy (Helena Norowicz) zdeklarowanej buddystki.

Reżyserski duet stosuje chwyty, które są najzwyczajniej efekciarskie. Vera nie rozbija po prostu figurek Grace, tylko rozrąbuje je siekierą. Lepiej lub gorzej wkomponowane multimedia nieco przytłaczają scenę. Filmowe "Dogville" chwytało za gardło, bo efekty audiowizualne ograniczono do minimum. W spektaklu Kality i Popławskiej mamy z kolei nadmiar znaków scenicznych, które nie pozwalają wybrzmieć samej historii. Brakuje porozumienia między aktorami. W czasie oglądania spektaklu odnosi się wrażenie, że grający szybko przegadują dialogi, byleby tylko dojść do najgwałtowniejszych scen. A przecież napięcie powinno rosnąć stopniowo.

Z jednej strony nie sposób odmówić twórcom przedstawienia konsekwencji. Mają pomysł na swoją inscenizację, z szacunkiem odnoszą się do oryginału. A jednak pod względem realizacji całość wypada słabo. Zwraca też uwagę jedna rzecz. Interpretatorzy "Dogville" często uciekają się do dość oczywistych porównań mieszkańców miasteczka ze zwierzętami. Ale czy wymowa filmu von Triera nie jest o wiele bardziej gorzka? Cechy kojarzone z psem to przecież wierność i uległość, którymi charakteryzuje się Grace. Okrucieństwa popełnianie przez mieszkańców są tym bardziej porażające, że... tak bardzo ludzkie. Za bardzo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji