Artykuły

Bigamista z zasadami

Pisząc niegdyś na temat peryferii Krakowa - wspomniałem o cennej inicjatywie zespołu i dyrekcji Starego Teatru, ażeby owe peryferie ożywić, przynajmniej poprzez dotarcie do tamtejszych świetlic - spektaklu teatralnego.

Wybór, o czym już podano w prasie - padł na farsę Anny Świrszczyńskiej "Trzy kobiety i ja". Ta, małoobsadowa sztuczka stawia sobie ambicje wyraźnie rozrywkowe, bez wygórowanych pretensji do Wielkiej Sztuki.

Dekoracje nie zmieniają się w ciągu wszystkich trzech aktów przedstawienia, są, łatwo przenośne - a przecież bynajmniej nie prymitywne. Dobrze, że teatr wciągnął do pracy scenograficznej takich plastyków, jak małżeństwo Skarżyńskich (Lidia i Jerzy) - którzy, poza wszystkimi walorami, znanymi z wielu wystawianych ostatnio sztuk (jeszcze tkwi nam w pamięci znakomite ujecie dekoracyjno- kostiumowe "Apelacji Villona" K. Barnasia) - prezentują dodatkowy, ważny element w scenografii - finezyjne poczucie humoru (w czym, na gruncie krakowskim są - obok Andrzeja Stopki - niemal przysłowiowymi rarytasami).

Farsa "Trzy kobiety i ja" - bierze sobie za temat kawałek współczesnego życia: wczasy. Właśnie tę, niby ograną tam i na powrót płytę sentymentalno - erotyczną, wraz z którą kręci się prymitywny - czasem zabawny a często melodramatyczny - światek "poszukiwawczy letniej przygody" etc.

Świrszczyńska odstępuje jednak stereotypowego już schematu wczasowej dramaturgii. A więc - w farsie nie przeżywamy scen podbojów serc i polowań na wciąż nowe znajomości.. Intryga nie polega tu na uwodzicielskich akcjach, w wykonaniu Don Juana da ubogich - księgowego Motylka. Dom wczasowy "Mimoza" jest tylko miejscem i pretekstem - do ukazania trwających już (poza tekstem farsy) splotów intrygi wokół kobieciarza o "miękkim sercu"..

Wydaje się, że Świrszczyńska wychwyciła w swojej, mimo że dość błahej farsie - jeden bardzo ważny moment społeczny: cwaniactwa moralnego. Jej ,,bohater" wiedzie życie cnotliwe i... ulegalizowane. Żadne tam tuzinkowe awanturki miłosne itp.! Księgowy Fredziu Motylek - to bigamista z zasadami. Historia - jakby żywcem wyjęta z nazbyt wielu procesów sądowych, w których stykają się: cwaniactwo i naiwność - dramat i farsa - podwójne życie oraz pojedyncze przymrużenie oka...

Oczywiście, tego rodzaju założenie sceniczne wymaga szybkiego tempa przedstawienia, nagromadzenia wypróbowanych gagów, chwytów "pod operetkę" i ,,pod publiczkę" - nieprawdopodobieństwa sytuacji, uproszczeń psychologicznych - słowem: dość łatwej zasady rozśmieszania widza. Jeśli mowa o łatwej zasadzie - to zgódźmy się, że po to, by owa "łatwizna" zachęcała do zabawy, trzeba jednak dobrze znać elementy budowy sztuki farsowej i mieć niejako we krwi poczucie sceniczności gatunku.

Świrszczyńska napisała zatem bezpretensjonalną, raczej zgrabną farsę - z umiejętnym, choć nieco sprymitywizowanym (z konieczności założenia autorskiego) wykorzystaniem aktualnego tematu wczasowego. Jako "objazdówka" - "Trzy kobiety i ja" należą do rzędu chałtur, ale tych uczciwych - gdzie na pierwszym miejscu postawiono sprawę ROZRYWKI dla widza - zaś dopiero później ponadplanowy zarobek... Czyli - przeciwieństwo dotychczasowych praktyk kulturowych, nie wspominając o pozbawionych wdzięku, ciężkich i płaskich (w dowcipie) wodewilach z dawnych objazdówek Estrady...

Co najważniejsze - zarówno peryferyjny odbiorca, jak i przeciętny uczestnik wczasów (bo i tam zamierza się pokazać tę farsę) - otrzymują spektakl w wykonaniu "prawdziwych" aktorów, reżyserowany przez "prawdziwego" reżysera i w oprawie scenicznej scenografów z prawdziwego zdarzenia..

Reżyser: Jerzy Konard- Bujański nadał farsie bardzo dobre tempo, zachował dystans ironicznego półuśmiechu w sytuacjach nieprawdopodobnych - przerysowywał pewne sceny świadomie w kierunku cyrkowo-festynowym - i nie usiłował markować na siłę pseudo-filozoficznych podtekstów. Rzecz potraktował jako zabawę ze zmrużonym okiem. I słusznie. O nic tu więcej nie idzie.

Aktorsko - najwięcej mają do powiedzenia (wbrew tytułowi) nie trzy kobiety - ale dwaj mężczyźni...

Przewodnikiem po farsie jest portier (St. Gronkowski). Ma najzabawniejszy tekst - i wikła intrygę. Gronkowski "siedzi" mocno w skórze naładowanego erotyzmem portiera, zwolennika tureckich haremów i orbisowych wycieczek. Gra wyraziście, z dużym nerwem konika charakterystycznego.

Księgowy Motylek (Br. Cudzich) - główny bohater i amant-cwaniak najbardziej podobał mi się w początkowych scenach moralizatorskich. Później - grał już przejrzyście operetkowego mięczaka.

"Trzy kobiety" w życiu ob. Motylka - Z. Więcławówna (przez cały czas wyrównanie farsowa - i bardzo zabawna), R. Próchnicka (w dobrze utrzymanym tonie kobietki dystyngowanej) i E. Wawrzoniówna (filuterna trzpiotka-naiwna) - były nieco skrępowane niedostatkiem tekstu swoich ról. Nadrabiali to urodą, zgrabnymi sylwetkami i udanymi atakami histerii - a w tercecie trzech odmłodzonych niby - ciotek-wariatek (skutek pomysłowości portiera) dały komiczną scenkę zgrabnej, farsowej roboty aktorskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji