Co siedziało w Królu Megamonie
Nieszczęścia rybaków i radość naszych najmłodszych zaczęły się w ubiegłym roku w Stalinogrodzie kiedy na Ogólnopolski Zjazd Teatralny organizowany dla podsumowania wyników współzawodnictwa przyjechali aktorzy z "Groteski". Wtedy to bowiem podjęli zobowiązanie wystawienia ponadplanowej sztuki i ruszenia z widowiskiem w teren - w teren w całym tego słowa znaczenia, a więc do miejscowości, gdzie nie zawsze dociera kino objazdowe, a teatr czy też "Artos" skrzętnie je omijają ze względu na brak sali ze sceną itd., itd.
Skoro już zobowiązanie podjęto i wybrano sztukę, trzeba było pomyśleć o warunkach dla jej wystawienia we wspomnianych wyżej miejscowościach. Zespół "Groteski" miał do wyboru dwie możliwości: albo wozić ze sobą składaną salę ze sceną i pomieszczeniem na jakieś 200-300 widzów, albo skonstruować takie dekoracje, które można by wszędzie łatwo rozstawić i łatwo rozebrać, zawinąć prawie że w chustkę do nosa, przypiąć na plecach i pojechać gdzie trzeba. ,,Groteskowcy" poszli raczej po najmniejszej linii oporu i wybrali możliwość nr 2: postarali się o łatwo przenośne, jak sami mówią "portatywne" dekoracje.
Ku głębokiej (w skali wojewódzkiej) rozpaczy rybaków popsuli kilkadziesiąt metrów bieżących wędek bambusowych, używając śrubek, skuwek, rureczek, muterek i szajbek, budują z tego wszystkiego jakiś kojec okrywają tkaniną, tam gdzie trzeba wieszają salę królewską (na płótnie) i oto mamy wnętrze królewskiego zamku z tronem czy też łączkę przed chatą biednego wieszaka. Co zaś najważniejsze i zamek i łączkę można zawieźć na wieś, do fabryki, do szkoły, zawieźć pociągiem, albo nawet takim autem jakim rozporządza teatr, autem prawdziwie górskim - bo tylko z góry dobrze jedzie (chyba treść tego kalamburu wezmą sobie do serca towarzysze z Centralnego Zarządu Teatrów).
W programie do ,,Króla Megamona" piszą towarzysze uczonymi słowy, że: "lalki świetnie udźwignęły ciężar poezji i tragizmu zawartego w sztuce". A to nie tak trzeba pisać, bo przecież to, że lalki "dźwigały" jest niewątpliwą zasługą Stanisława Rychlickiego, Juliusza Wolskiego, Stefana Stojakowskie go, Leszka Śmigielskiego, Romy Stojakowskiej - ludzi, którzy ubrawszy na własną rękę coś w rodzaju rękawa z przyszytą głową i innymi częściami ciała, potrafią tak wiele powiedzieć: i zabawić i wzruszyć i nauczyć. Co więcej zamiłowanie do swojej sztuki każe tym ludziom być równocześnie aktorem poruszającym lalkę, pracownikiem technicznym, który ustawia i rozbiera dekorację, noszącym je na własnych plecach.
Lalkarstwo to nowa i burzliwie rozwijająca się gałęź teatru. Dobrze by było gdyby towarzysze z Okręgowej Rady Związków Zawodowych w Rzeszowie, "Samopomocy Chłopskiej" posłali kogoś do Krakowa, aby tam zapoznał się bliżej z metodami pracy zespołu "Groteski", nauczył się przygotowywać dobre przedstawienia i zaraził zapałem do pracy z widzem przy pomocy lalki.
Można by tu jeszcze pisać o samym przedstawieniu, ale zapewne lepiej to zrobią wasze dzieci, które je w Rzeszowie widziały w czasie imprez noworocznych, mówiąc i o dworzaninie Macieju, który miał śmieszne włosy i pisał na dostatecznie minus i o Chłopie, który był mądry i o złym królu, który się zamienił w głaz wielki jak nie wiem co, jak... olbrzymi kamień do kiszenia kapusty.