Nowe w teatrze lalek
NIE BYŁO KRASNOLUDKÓW, nie było leśnych boginek, ani zamków na lodzie. Dzieci wszystko to już dobrze znają i na pewno chętniej oglądały, w zamian za te wszystkie bajkowe zjawiska, Kasię i Jasia w łowickich strojach, łąki i pola jak prawdziwe i zielony mosteczek. Nie było żadnych fantastycznych przygód, a jednak premierowa publiczność (od 3 lat wzwyż) bawiła się kapitalnie.
Smuciła się że biedni chłopi małej wioski nie mają koników do zaorania pola, cieszyła się, że przyjechali robotnicy z miasta, by naprawić uginający się mosteczek, że chłopi ich tak życzliwie przyjęli, że brak koni zastąpiono ślicznym traktorem, który zaorał granice i zespolił całą wioskę, że tak pięknie chmurki płynęły po niebie, że słoneczko i księżyc..., że w okienku chałupki o zmroku zapłonęło światełko, że krówki i ptaszki były jak żywe i że cała dekoracja i lalki były takie zachwycające
TĘ DEKORACJĘ zupełnie słusznie po otwarciu kurtyny nagrodzono hucznymi oklaskami, których zresztą nie brakło i po każdym akcie. Brawa należały się zarówno wykonawcom poszczególnych ról z Zofią Ziembińską w roli Kasi, która grając niemal bez prób w zastępstwie chorej koleżanki, wywiązała się z zadania wyśmienicie, zarówno tym, których widzieliśmy na scenie, jak i tym, których głosy tylko słyszeliśmy i w ogóle wszystkim, którzy przyczynili się do udanej premiery "Zielonego mosteczka" Jerzego Zaborowskiego, nie wyłączając dyrektora i kierownika artystycznego, Stanisława Stampfa, który wiele przyczynił się do tego, że Państwowy Teatr Lalek "Baj Pomorski" w Toruniu przekształcił się ostatnio w przemiły przybytek sztuki.
ALE MAŁY WIESIO w aksamitnym ubranku wyszedł z teatru zapłakany. On i jeszcze kilkoro dzieci. Młode serduszka nie mogły przeboleć faktu, że po wypadku na mosteczku, gdzie Maścibrzucha spotkała zasłużona kara, złego kułaka wyratowano z wody, a konik, ten konik, który tak ładnie stawał dęba i tak pięknie ciągnął wóz - utonął.
Autor widowiska może chciał w ten sposób ukarać wyzyskiwacza wiejskiego, a może po prostu zbagatelizował wyjaśnienie sprawy z konikiem, ale na pewno nie spodziewał się, że ten z pozoru drobny epizod najmłodsza publiczność przyjmie wybuchem płaczu i z załzawionymi oczkami opuści teatr, że nie pocieszy ich nawet zapowiedź robotników po załamaniu się zielonego mosteczka, że "most zbudujemy nowy, żelazo-betonowy", ani piękne melodie, ani ognisty oberek z taką maestrią odtańczony przez lalki.
ŚMIERĆ KONIKA, który od samego początku akcji stał się ulubieńcem dziatwy - to zbyt dramatyczne dla nich przeżycie. Maścibrzuch i tak dostał za swoje. Został potępiony przez autora i pognębiony przez najmłodszą widownię. Gdy w pierwszym akcie, pobity przez chłopów, bogaty wyzyskiwacz opuszczał scenę, mała Krysia z widowni odetchnęła z ulga:
- Nareszcie poszedł sobie ten brzydki grubas... - powiedziała na głos.
A gdy w ostatniej scenie drugiego aktu "czarny charakter" widowiska po nieudanym zamachu na traktor usiadł zrozpaczony opodal zielonego mosteczka, młodzi widzowie przywitali go wrogimi okrzykami: "Kułak, kułak!".
WIDOWISKO bawi i odzwierciedla rzeczywistość dzisiejszego nowego życia, a że jest pokazane zajmująco i działa na widownię, nie wątpimy, że "Zielony mosteczek" będzie długo miejscem spotkań wielu Kryś, Jol, Wiesiów i Andrzejków.