Artykuły

Teatr

PIĘKNIE i jakoś szczegól­nie miło wypadała uro­czystość 20-lecia Teatru Dramatycznego m. st. Warsza­wy, którą uczczono uroczą pre­mierą "Zabobonu", czyli "Kra­kowiakami i Góralami", tym razem w mniej znanej wersji Jana Nepomucena Kamińskiego.

Jak na historię większości scen stołecznych, żywot tej pla­cówki jest skromny, ale znacze­nie duże i wkład w powojenny dorobek wręcz imponujący. A że przyzwyczajono nas tu prze­de wszystkim do repertuaru współczesnego, z tzw. awangar­dą na czele (pamiętne kolejne inscenizacje Dürrenmatta, Ionesco, Millera, Pintera, Witkace­go, Gombrowicza, Różewicza, Mrożka itp.), z tym większą cie­kawością czekała wierna publicz­ność na poczciwą śpiewogrę na­rodową. Zwłaszcza że do tea­tralnej tradycji przeszedł jej wcześniejszy kształt, w wydaniu Wojciecha Bogusławskiego. Zaś o jego uczniu i kontynuatorze J. N. Kamińskim mało dziś kto poza teatrologami pamięta, choć zasługi dla sceny polskiej po­niósł niemałe i to w wielu dzie­dzinach.

A tu nagle taka zabawa! Ta­niec i miłosne przekomarzania, śpiew i zadzierżyste przytupy­wanie. Wdzięk, młodość, kolor i dużo ruchu. Rej na scenie wie­dzie imć pan Miechodmuch w znakomitym wykonaniu Józefa Nowaka (wiele jego ról na tej scenie pamiętamy!). Sporo za­mieszania czyni również eko­nom Zygmunta Kęstowicza, a uroku dodają piękne dziewczę­ta, z Małgorzatą Niemirską - Dorotą i Mirosławą Krajews­ką - Basią na czele. Nie mniej cieszy najmłodszy narybek tej sceny: Roman Frankl, Iwona Słoczyńska, Marek Obertyn i Piotr Skarga, ładnie się rusza­jący, dobrze śpiewający i dziarsko dotrzymujący kroku starszym kolegom. Tak więc wszystkich warszawiaków - i przyjezdnych - gorąco na tę staropolską zabawę namawiam. Żadnej staroci czy źle pojętej "Cepelii" tu nie ma, a można ucieszyć i oko, i ucho, co wcale znów nie Jest tak częste w teatrze. Także Wojciech Mły­narski zadbał o to, by końcowe kuplety (jakżeż w duchu czasów Bogusławskiego i Kamińskiego) spuentowały ten wieczór aktu­alnie brzmiącymi akordami.

Piękny ruch na scenie zaw­dzięczamy Barbarze Bittnerównie (choreografia), która potra­fiła rozruszać i roztańczyć chór Związku Harcerstwa Polskiego, a wraz z nim cały zespół (przy wspaniałym opracowaniu mu­zycznym Jerzego Dobrzańskie­go). No i przede wszystkim gromkie brawa dla reżysera całości - Ludwika René, które­mu na tejże scenie zawdzięczamy najwięcej niezapomnianych spektakli. To przecież on - wraz z nieodżałowanym sceno­grafem Janem Kosińskim - dał nam przed laty przegląd ko­lejnych sztuk Dürrenmatta (pamiętacie "Dobrego człowieka z Seczuanu" czy "Romulusa Wielkiego"?), a obok tego np. wspaniale "Kroniki królewskie" Wyspiańskiego. Czas było na śpiewogrę, jako że i w spek­taklach muzycznych jest René mistrzem co się zowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji