Skazany na klęskę
"Komediant" w reż. Mariana Pecki w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
"Komediant" to emocjonalny, intelektualny i artystyczny boks. Dwie mordercze rundy - po godzinie każda. Wynik walki jest zawsze ten sam - klęska.
Do małej (niespełna 300 mieszkańców) mieściny w Utzbach przybywa rodzinna trupa aktorska - mistrz Bruscon i jego teatr. Grają komedię ludzką, której bohaterami są wielkie postaci światowej polityki, nauki, myśliciele, dyktatorzy. Do końca nie dowiemy się, jaka jest właściwie treść tej sztuki - bo treścią "Komedianta" są przygotowania do występu. To pretekst do pokazania, czym jest teatr, aktorstwo.
Mogłem być szczęśliwym człowiekiem...
...ale zostałem aktorem - mówi w pewnym momencie Bruscon (w tej roli Ryszard Doliński). Marzył o tym, by prowadzić proste, zwyczajne życie, w którym odnalazłby spokój i harmonię. Jednak został aktorem. W sztuce Bernharda jest to równoznaczne z wyrokiem - skazaniem na wieczne wątpliwości, nie-zaspokojenie, pogoń za nieosiągalną doskonałością. Aktorstwo to klęska. Tym większa, że okupiona licznymi ofiarami. Bruscon tyranizuje otoczenie: wszystko podporządkowuje swojej jedynej miłości i obsesji -teatrowi. Chcąc tworzyć sztukę, osiągać wyżyny aktorskiego kunsztu, niszczy wszystkich i wszystko, co stanie mu na drodze - łącznie z samym sobą. Twierdzi, że kocha dzieci i żonę, lecz bez oporu poniża ich, opluwa, wyzywa od aktorskich miernot. Ale, o dziwo, to talent jest przekleństwem. Genialnego aktora nikt nie zrozumie - a już najmniej recenzenci, którzy wszyscy bez wyjątku są idiotami. W tyradach Bruscona-Dolińskiego jest sporo goryczy, pasji, ale też zrozumienia dla tych, którzy "nie wiedzą, co czynią".
Wzruszający sadysta, tragiczny cham
Czy Bruscon jest skończonym bufonem, domowym sadystą, a może wręcz człowiekiem chorym psychicznie? Na poparcie tych tez argumentów jest aż nadto. A jednak... Trudno go bez wahania potępić. On musi być okrutny, nieugięty, wręcz sadystyczny, by tworzyć sztukę. By być artystą, trzeba siebie złożyć w ofierze i wszystko, co ma się najcenniejszego. A i tak nie da się uniknąć klęski. W finale "Komedianta", gdy aktorzy czekają na rozsunięcie kurtyny, słychać krzyk: "Plebania się pali!". Publiczność wybiega z sali. Bruscon dał całego siebie i nikt tego nie zauważył... Zamiast rwać włosy z głowy, sprząta scenę. Nie przyniesie mu to ujmy, zna swoją wartość - poczeka, aż gawiedź nacieszy się fajerwerkami i zapragnie prawdziwej sztuki.
Potrzebni świadkowie
Reżyser "Komedianta", Marian Pecko, powiedział, że zdecydował się zrobić sztukę Bernharda w Białostockim Teatrze Lalek, bo znalazł prawdziwego komedianta -Ryszarda Dolińskiego. Sugestia jest wyraźna - "Komedianta" nie da się ot, tak po prostu zagrać, trzeba nim być. W przeciwnym razie cały tekst zamienia się w czcze gadanie. Co więcej, każde przedstawienie jest jak nowa walka na ringu: nawet mistrz może pójść na deski.
Jak było w sobotę? "Nic nie zrozumieli, ale nie schlastali" - mówi o recenzentach jednego ze swoich występów Bruscon-Doliński. Jest w tym cień uznania, nić porozumienia. Nie zamierzam jej zrywać. Przede wszystkim dlatego, że "Komediant" jest w zasięgu Dolińskiego. Pod jednym warunkiem: zamiast oglądać pożar plebanii, zasiądziemy na widowni i zgodzimy się być uważnymi, wrażliwymi świadkami kolejnego morderczego pojedynku...