Artykuły

Don Juan, czyli Molier i Bergman o miłości i śmierci

"Don Juan" Moliera/Bergmana w reż, Ewy Piotrowskiej z Teatru Malabar Hotel w Warszawie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Włodzimierz Neubart (Sakis) na blogu Chochlik Kulturalny.

W kategorii przedstawień mądrych, ujawniających elokwencję twórców i umiejętność błyskotliwego używania teatralnych środków, "Don Juan", podobnie jak inne spektakle Teatru Malabar Hotel, zajmuje jedną z czołowych pozycji. Uczciwie muszę powiedzieć, że co prawda "Mistrza i Małgorzatę" w wykonaniu tego zespołu cenię wyżej, to jednak i tutaj jestem wielce ukontentowany.

Duża w tym zasługa duetu Marcin Bartnikowski/Marcin Bikowski. W przypadku "Don Juana" pierwszy napisał scenariusz, drugi przygotował lalki, obaj zaś obmyślili scenografię, wzorując ją częściowo na filmach Bergmana (a za nim także na jednoaktowej sztuce teatralnej pt. "Malowidło na drzewie"). Zaskakujący jak zwykle koncept już przy wejściu na widownię porusza widzów. Moja przyjaciółka, która tylko w tym roku była kilka razy na Scenie Przodownik Teatru Dramatycznego, na dzień dobry poczuła się zaskoczona. Cała scena wysypana ziemią, w kącie zniszczony fortepian z wyłamanymi nogami, wyglądało tajemniczo i intrygująco. Czyli w zasadzie tak, jak zazwyczaj wygląda scenografia do spektakli Teatru Malabar Hotel...

Widzowie mogą utracić poczucie bezpieczeństwa, gdy już od wejścia witani są przez jednego z aktorów, który prowadząc taką niewielką grę z nimi sprawia, że oto już spektakl się zaczyna. Tym razem wypadło to niezwykle zabawnie, gdy z powodu małej przygody z krzesłem, aktor wcielił się w rolę pomocnika, dobrego ducha i rozmówcy w jednym. Panie, którym się przytrafiła ta przygoda, zapewne nie zapomną jej już nigdy...

Molier/Bergman

Znakomitym pomysłem inscenizacyjnym okazało się połączenie w jednym spektaklu historii molierowskiego kochanka ze światem filmów Ingmara Bergmana, a także jego biografią. Motyw niewierności, miłosnej udręki i ekstazy oraz metafizyczne przemyślenia na temat życia i śmierci zyskują dzięki temu zupełnie inny wymiar. Spotkanie komedii, filmowej narracji i lalek nadaje historii Don Juana bardzo współczesne konotacje.

Podstawowa trudność

Historia rozpustnego kochanka doczekała się już tylu teatralnych, operowych i filmowych adaptacji, że trudno byłoby doprawdy znaleźć sposób na to, by odświeżyć ją. Tutaj się udało. Co prawda, magię przedstawienia dostrzegą przede wszystkim ci, którzy doskonale znają operę Mozarta do libretta Lorenzo Da Ponte (albo chociaż komedię Moliera), a także widzieli ten i ów film Ingmara Bergmana. Tym widzom będzie zdecydowanie łatwiej. Nie znaczy to jednak, że nieznajomość wspomnianych tekstów kultury przekreśla możliwość przeżycia niezapomnianej przygody duchowej. Nie do końca, choć na pewno utrudnia sprawę. Będzie to bowiem dla nich nieco inna historia. Kiedy opowiedziałem przyjaciółce operę, uznała, że faktycznie wszystko to widziała na scenie, jednak w połączeniu z motywem słynnego reżysera, a także walką ze śmiercią, to wszystko stanowiło dla niej jednak odrobinę za dużo. Mnie tam się podobało...

Historia Don Juana

Los słynnego kochanka zostały opowiedziane z małymi skrótami, jednak nawet dość wiernie. Może co prawda Donna Elwira rozpada się w wyjątkowo spektakularny sposób, a sam Don Juan płynnie przechodzi do "innej bajki", jednak sens całości pozostaje wciąż ten sam.

Mamy i tutaj Zerlinę i Masetta, którzy jako Karolka i Pietrek mają pecha, że spotykają człowieka, dla którego cielesność i zabawa są jedynymi walorami ziemskiej egzystencji. Paradoksem może wydawać się co prawda, że Don Juan w pewnym momencie kocha się już w zasadzie niemal ze wszystkimi na scenie i to naraz, jednak, jeśli się dobrze zastanowić, nie ma w tym nic aż tak dziwnego.

Komandor zamienia się w Śmierć, rozgrywka jest nieco bardziej barwna, jednak finał jest już znów podobny, dzieje się to, co musi się stać, choć forma no tak, to już licentia poetica artystów Teatru Malabar Hotel.

A wszystko dzieje się na planie filmowym u Ingmara Bergmana

Tak, mieszają się czasy, mieszają się miejsca, jedno tylko pozostaje niezmienne - ludzkie charaktery. Dzięki scenariuszowi skomponowanemu (tak, bo przedstawienie przypomina utwór muzyczny z pięknymi pasażami) przez Marcina Bartnikowskiego Don Juan funkcjonuje także na planie filmowym. Niech jednak nie zwiedzie nikogo pozornie improwizowana formuła niektórych scen. Wszystko ma tu swoje właściwe miejsce, opracowane tak precyzyjnie, by stworzyć wrażenie przedstawienia w przedstawieniu, dodatkowo nawet przedstawienia będącego w próbach. Znajdziemy tu nawiązania do filmów szwedzkiego reżysera, nawet dosłowne cytaty, a wszystko nadal w konwencji dramatu Moliera. Sam Bergman (Bartnikowski), wcielając się w rolę Sganarela, obwieszcza zakończenie każdego aktu, dodaje uwagi do sceny, krytykuje aktorów, zmienia techniczne ustalenia spektaklu. Jest w tym niesłychanie wiarygodny, widzimy bowiem reżysera zapatrzonego we własną wizję, pełnego przekonania, że tylko utrata inspiracji mogłaby położyć kres jego żywota.

Nie zdradzajmy jednak treści

Dobrze, jeśli widz sam będzie mógł odkrywać tajemnice przedstawienia. Interpretować, dodawać znaczenia. Tylko od jego wyobraźni, wiedzy i chęci przeżycia przygody zależy, jak odbierze ten spektakl. Może mu się nie spodobać, jeśli nie będzie chciał myśleć, gdy jednak pozwoli ponieść się falom słów, obrazów i metafor, pewnie będzie zachwycony.

Śmierć

Motyw śmierci, zaczerpnięty zarówno ze średniowiecznego tekstu, jak i z filmów Bergmana, przejawia się w "Don Juanie" wielokrotnie. Śmierć bywa śmieszna, ale też niezwykle sprytna. Czasem wypowie jakąś uwagę, którą powinno się zapisywać, by nie uronić prawd, które objawia.

Zarówno Śmierć, jak i Krytyka gra Irena Jun. Kiedy oglądałem spektakl po raz pierwszy, miałem wrażenie, że jest troszeczkę zmęczona, tymczasem przy kolejnym podejściu do spektaklu była w znakomitej formie, wręcz lepszej od swoich młodszych kolegów. Jako Krytyk jest zarazem zuchwała i przymilna. Obrażana, nie rezygnuje, być może właśnie dlatego staje się później panią życia i śmierci... Śmierć przypomina tę z "Siódmej Pieczęci" Bergmana, która przychodząc po należne jej życie, rozgrywa partię szachów, która może delikwentowi ewentualnie zapewnić oddalenie wyroku. Tutaj jednak w szachy gra z Don Juanem, któremu zależy na tym, by dowiedzieć się, czy istnieje życie po życiu.

Śmierć w przedstawieniu przybiera różne maski, raz będzie biednym starcem, innym razem dziwaczną kukłą na wózku inwalidzkim, czasem pokaże swą prawdziwą twarz. Za każdym razem przyciąga jak magnes.

Don Juan

Jeśli Śmierć jest magnetyczna, to co powiedzieć o Don Juanie? Marcin Bikowski kreując tę postać nie koncentruje się li tylko na fizycznych rozkoszach słynnego libertyna. Zadaje pytania, które wykraczają daleko poza jego codzienne przyjemności, mówi wyraźnie, że czegoś mu brak, zastanawia się nawet, czy nie istnieje jakieś życie gdzieś w przestrzeni...

Don Juan jest jakby stworzony do tego, by bawić się ludźmi, kobietami, rzecz jasna przede wszystkim, ale nie tylko. Cechą, która konstytuuje istnienie uwodziciela, jest czar, wewnętrzny magnetyzm, którym stara się omotać każdego, tak na scenie, jak i wśród widzów. Im większy jest opór osoby, na którą się Don Juan zasadza, tym większa jest jego przyjemność. Nic tak nie cieszy, jak złamanie czyjegoś oporu.

Marcin Bikowski idealnie wpisuje się w charakterystykę Don Juana. Przyciąga, szelmowsko się uśmiecha, stanowi jakby personifikację naszych wyobrażeń o bohaterze molierowskiej komedii. W zasadzie jedyna moja uwaga do roli to to, że ostatnio miał chyba słabszy dzień i kilka razy tekst sprawił mu trudność. Poza tym - fantastycznie.

Bergman/Sganarel

Marcin Bartnikowski to postać szczególna w polskim teatrze. Niebanalna uroda, ciekawy głos, a do tego intelekt, który bije z jego scenariuszy. Takich ludzi jest zbyt mało...

Bergmana w jego wykonaniu kupuję z dobrodziejstwem inwentarza. Przekonany o własnej wielkości, mający ludzi za nic, ironiczny, inteligentny. Niezależnie czy w peruce, czy bez, jest niepokojąco intrygujący. Inny. W rozmowie z Krytykiem ujawnia się niesłychana jedność wymyślonego przez Bartnikowskiego tekstu z jego temperamentem. No i te słowa. Kto dziś używa takich wyrazów, jak choćby kontredans? Zwłaszcza bombardując nas zdaniami z szybkością lawiny myślowej? Chapeau bas!

Ale żeby nie było - faktem jest, że za pierwszym razem "Bergman" miał lepszy dzień...

Aktorka i Aktor

Jak to jest pięknie wymyślone, że każda z ról w spektaklu jest znacząca i bardzo zauważalna. Do tego stopnia za pierwszym razem skupiłem się na znakomitych kreacjach panów M.B. (cóż za zaskakująca zbieżność inicjałów), że nie doceniłem pozostałych aktorów. Teraz muszę to odszczekać...

Natalia Sakowicz, młodziutka aktorka, jest po prostu świetna w roli Donny Elwiry. Gra niczym porcelanowa lalka, która rozpada się (dosłownie i w przenośni), gdy okazuje się, że przestaje być kochana. Grać postać z pogranicza świata ludzi i lalek to duża sztuka. Tutaj udaje się bardzo dobrze.

Kiedy oglądałem spektakl ponownie, zauważyłem, jak bardzo pomyliłem się marudząc na grę Bartosza Budnego. Tymczasem nie tylko przyszło otrzeźwienie, że gdyby każdy w tym samym spektaklu grał rolę jednakowo dramatyczną, posnęlibyśmy z nudów, ale właśnie za drugim razem specjalnie zwróciłem uwagę na to, jakim warsztatem aktor dysponuje. Koniec końców zmieniam zdanie - jest naprawdę dobry! Autentycznie nieporadny jako aktor - pomocnik reżysera, zabawny z dramatycznym podszeptem w pozostałych rolach (Pietrka, Don Carlosa, Małgośki). Jest w tym Pietrku coś takiego, co uzmysławia, że rozterki serca nie są domeną wyłącznie bogatych i znanych. Coś we mnie ten człowiek poruszył...

Siła kontrastów

"Don Juan" tylko pozornie łączy w sobie odmienne estetyki, tematy, postaci. Średniowieczny kochanek, współczesny reżyser, Śmierć, opera, plan filmowy. Czego tu nie ma... Sceny zbiorowego seksu i dysputy filozoficzne, rozpadające się ciała i hipsterskie trampki... A wszystko przysypane gruba warstwą ziemi...

Teatr Malabar Hotel przygotował niezwykły kolaż motywów i form, które - gdy się temu bliżej przyjrzeć, koncentrują się wokół problematyki miłości i śmierci. Fizyczna przyjemność, jakiej wciąż poszukuje Don Juan, jest formą zagłady ducha. Śmierć jako taka dla bohaterów sztuki oznacza zawsze coś innego (u Bergmana będzie z nią równoznaczny upadek kreatywności, dla Elwiry śmiercią będzie zdrada itd.). A jednak miłość i śmierć są ze sobą nierozerwalnie sprzężone.

Rozmowa z Krytykiem to dla Bergmana tylko wstęp do późniejszych rozważań metafizycznych. Mnie jednak słowa Krytyka najbardziej zapadły w pamięć. Są celne (gdy mówi choćby o rozdętej popularności czy nadmiernym epatowaniu seksem), wywołują u artysty chęć zdyskredytowania opinii za wszelką cenę. A jednak pozorny dystans reżysera skrywa lęk przed prawdą... Lęk, który dobitnie zobaczymy w ostatniej scenie, gdy reżyser, sterując już tylko lalkami, będzie powtarzał stany, które kłębią się w jego duszy. Gniew, pedanteria, katastrofa, uraza, strach... Bohater przegrał.

Ale przedstawienie wygrywa. Za każdym razem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji