O zaślepieniu
Sztuki Szekspira zawierają z reguły nie tylko jedną myśl przewodnią, ale cały splot idei autorskich, podtekstów i uogólnień. Mówi się, że takie dzieła są wielopłaszczyznowe, czyli że może się w nich jak w lustrze odbijać wiele spraw. Stąd bez uszkadzania tekstu potrafi inscenizator ze splotu wątków wysunąć na pierwszy: plan niektóre za pomocą środków scenicznych, jakimi rozporządza. Jeżeli okaże się to zgodne z odczuciem widowni, wtedy można mówić o strzale trafnym. Czy więc przedstawienie w Teatrze Dramatycznym szekspirowskiego "Króla Leara" - w nowym przekładzie Macieja Słomczyńskiego w reżyserii Jerzego Jarockiego, scenografii Kazimierza Wiśniaka i z muzyką Stanisława Radwana - można i uważać za jasno się tłumaczące? O, co idzie w tym spektaklu? Jaką kwintesencję da się wyciągnąć z tekstu, który w tym nowym przekładzie brzmi bardzo wyraziście, a nawet dosadnie z pewnym lekceważeniem polerunku? Ściślej mówiąc, co Wasz sprawozdawca przyjął jako najbardziej przemawiające? Oczywiście, to, że kto zaufa pochlebcom, łacno się na nich zawiedzie. Z kolei pochlebstwem najłatwiej opętać zadufanego w sobie. Zaślepienie zaś prowadzi do nieobliczalnych skutków.
A więc dydaktyka? O na pewno nie wyczerpuje się na tym cały bagaż filozoficzny, poetycki i dramatyczny "Króla Leara", ale z takim wnioskiem wychodzi z teatru widz, jeśli dotrwał do końca czterogodzinnego widowiska z wrażliwością nie przygłuszoną imponująca scenografią. Nie przytłumi tego wniosku podyktowany przez reżysera szkolno-tradycyjny styl zamaszystej gry ze starannie dopracowaną dykcją, ale przy głośny i przejaskrawiony. Mocniejsze efekty lepiej wychodzą Piotrowi Fronczewskiemu jako błaznowi, Zbigniewowi Zapasiewiczowi jako hrabiemu Kentu i Markowi Walczewskiemu jako Edgarowi. Mniej odpowiadają grającemu rolę tytułową Gustawowi Holoubkowi, predysponowanemu do gry bardziej zmodulowanej. Narzucają także uproszczenie zagrywkom Magdaleny Zawadzkiej w roli złej córki Regany i nie pomagają wycieniować gry Joannie Szczepkowskiej w roli dobrej córki Cordelii. W sumie ta inscenizacja "Króla Leara" nuży, ale czyn repertuarowy budzi szacunek i skłania do refleksji. Gdy oślepiony Gloucester "widzi oczyma duszy" i uzyskuje rozeznanie, zaś Lear, choć ma oczy całe i otwarte, nie dostrzega co się wokół dzieje, rozumiemy, że jest to sztuka o zaślepieniu.