Artykuły

Za wszelką cenę być kochanym

"Coming out" Jacka Góreckiego w reż. Aleksandry Popławskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

Coming out to nie tylko ujawnienie światu swojej orientacji seksualnej, ale też jakim się jest naprawdę. Całkowite odkrycie się, obnażenie, wystawienie na żer nieprzewidywalnej oceny. Choćby to było trudne do zakomunikowania i trudne do zaakceptowania. Szokujące, dziwne, niestosowne. Lub porażająco banalne, żenująco oczywiste ale do pewnego momentu z jakichś powodów ukrywane, strzeżone tajemnicą, kamuflażem, milczeniem-ze wstydu, z lęku, konieczności, natury rzeczy, okoliczności, nieporadności.

Tak dzieje się z bohaterkami spektaklu, które zróżnicowane wiekowo składają się w jedną osobę. Jakby spotkała się młodość, dojrzałość i starość, każda w swoim coming outcie. Trzy kobiety, ich historie i niezaspokojone pragnienie miłości, więzi, bliskości, poczucie porażki, klęski, niespełnienia i wielka samotność. Nieradzenie sobie w życiu. I cierpienie z tego wynikające. Kumulująca się ekstremalna frustracja przechodząca w szaleństwo lub wycofanie, gdy dając z siebie wszystko dostaje się tylko odrzucenie, pogardę, obojętność. Wielkie, niszczące nic. Rozczarowanie światem, ludźmi, losem zabija wolę życia w słabych, nieprzygotowanych, nieodpornych, nie potrafiących się przystosować, zmienić, przeprogramować.

Może to nie była miłość tylko chęć posiadania mężczyzny, osoby, obiektu pożądania? A uzależniające uczucia, zaborcze działania, toksyczne związki, bezpłodna przeszłość wypełniająca rozbuchane przestrzenie wewnętrznej, emocjonalnej pustki nie stworzyły jakiejkolwiek więzi, nie dały szansy na trwałość, rozwój, metamorfozę. Ocalenie, ratunek, szczęśliwe zakończenie.

Spektakl obala z piedestału apoteozę szczęśliwej, spełnionej, zadowolonej z siebie singielki. Bezlitośnie pokazuje, jak bardzo człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Nawet wtedy, gdy ten traktuje kobietę podle, przedmiotowo, instrumentalnie, nawet wtedy, gdy ona traktuje mężczyznę podle, przedmiotowo, instrumentalnie. Widzimy, jak łatwo stać się ofiarą dziedziczenia zachowań i postaw swoich rodziców. Jak wielkie znaczenie ma to, jakimi ludźmi byli. Błędy wychowawcze zbierają żniwo w życiu dzieci. Są przyczyną ich sukcesów i klęsk. Są odpowiedzialne za skuteczność radzenia sobie z nimi. Spuścizna doświadczeń przeszłości bywa gorzka, trudna do zaakceptowania, do zniesienia. Niemożliwa do przezwyciężenia, wyparcia. Nie wystarczy być. Nie wystarczy być razem. Ten sceniczny coming out jest pocałunkiem śmierci. Bez prawa do jakiejkolwiek nadziei.

Młodość Simone Godet (dynamiczna Anna Gojarska) ze stygmatem zimnego, nieludzkiego, samolubnego, nieustannie zdradzającego matkę ojca wygenerowała niską samoocenę, brak pewności siebie, pragnienie posiadania na wyłączność a nie budowania bliskich relacji. Powoduje to, że dziewczyna podporządkowuje się partnerowi, mimo że ją bije, gwałci i znieważa. Toksyczny związek z ojcem przerodził się w toksyczny związek z chłopakiem. Wzmocnił ból odrzucenia, zawodu, poświęcenia, bo pragnienia bliskości, miłości, zainteresowania szukała u obu. Zdradzona nie potrafi się z tym pogodzić. Wymierzając karę i ojcu, i uzależnionemu od matki partnerowi, niszczy też siebie. To porażka młodości, to porażka rodziców. Wszystkich łamiących kręgosłupy emocjonalnej odporności tym, których winni kochać i za których winni być odpowiedzialni. To postawa roszczeniowa, ostro konsumpcyjna, chęć posiadania bez zobowiązań, branie bez dawania, związki bez związku pożądania z miłością to fundament wampirycznego stylu dzisiejszego życia. Wykluczenie czułości, bliskości, więzi. Wielka samotność, zagubienie. Furia wielkiej pustki.

Dojrzałość Justyny Jabłońskiej (zdyscyplinowana, opanowana Agnieszka Wosińska) ma smak obowiązku i rozsądku. Rutyny, nudy, bylejakości, rezygnacji z walki. Rodzina, dzieci, mąż, praca ubezwłasnowolniają. Zakłamana mała stabilizacja więzi. Ale homoseksualny, bezkompromisowy coming out niszczy wszystko. Uwolnienie prawdy nie wyzwoliło a unicestwiło dotychczasowe życie w całym teraźniejszym i przyszłym wymiarze. Poszerzyło pole rażenia, powiększyło przestrzeń wyrządzonej krzywdy, bezsilności, wykluczenia. Pozostały wyrzuty sumienia, które mogą się tylko i wyłącznie pogłębiać. Poczucie winy, straty, przegranej będzie rosnąć. Głupota, interesowność i obojętność świata triumfuje.

Starość Lilli (energetyczna, zdystansowana, ironiczna Krystyna Tkacz) to wygaszanie, niepamięć, dziwaczenie. Redukcja, odejmowanie, rezygnacja. Maksymalne stany bezsilności i zawodu. Rozczarowania. Dołujące przebłyski przywoływanych sukcesów. Rachunek życia nieodwołalnie ujemny. Przyczynek depresji i samoudręczania. Smakowanie goryczy przegranej walki o godne życie. Wypieranie świadomości nieważności siebie. Dojrzewanie do śmierci. Końcówka przechodzenia z nicości egzystencjalnej w nicość wieczną. Niebytu w niebyt ostateczny. Bolesnego braku w brak bezbolesny. Starość się nikomu nie udaje. Zignorować się nie da. Gnębi, uwiera, boli.

Relacje kobiet wiele nam mówią o środowisku, otoczeniu, w którym żyją. Za każdym razem jest brzydkie, głupie, złe, przygnębiające, jakby było jedną z ważnych przyczyn stanu rzeczy. Jakby definiowało status, kształtowało portrety psychologiczne bohaterek, usprawiedliwiało ich sytuację, pozycję. Przymus religijny, kulturowy, moralny, obyczajowy, społeczny to kaganiec zmuszający do znormatyzowanych zachowań, ograniczający wolną wolę, wiążący w kanonie, konwenansie, przypisanej roli. W efekcie wypacza emocjonalnie, udziwnia, wyklucza. Uniemożliwia życie w zgodzie z własną naturą. Bez szansy na szczęście. Ale też muszą być jeszcze inne przyczyny tego, że losy bohaterek tak się tragicznie kończą. Zły los, brak szczęścia, brak jednego dobrego Samarytanina, który by im pomógł. Samotność w tylu negatywnych odmianach się nie obroniła. Kryzys tylko przyśpieszał upadek. Przemijanie pokazane w czarnych barwach skutków zarówno suwerennych, jak i nieświadomych wyborów, starzenia się ciała, malejącej wydolności fizycznej i intelektualnej zabiło wszelką nadzieję. Brakuje mądrości pozwalającej wykorzystać życiowe doświadczenie, by ratować radość życia.

W tej sztuce coming out, czyni człowieka bezbronnym. Degraduje go, niszczy. Jest siłą fatalną. Jednoznacznie negatywną. Źle świadczy o kobietach, źle mówi o mężczyznach. O ich otoczeniu. Kobiety są słabe, mężczyźni je wykorzystują. Krajobraz jest wyjałowiony, brudny, zły. Mentalność społeczna jarmarczno-cepeliowska. Dominuje atmosfera kłamstwa i obłudy. Nastrój zaścianka i wykluczenia. Przyzwolenia na zło. Jakby autor celowo stanął po stronie tych, którzy nie są w stanie się sami obronić, nie dają sobie rady, skazani są na przegraną. I pokazał, że relacje międzyludzkie są zaburzone. Nie ma komu zaufać, nie ma na kim polegać. Nie kochając naprawdę, na dobre i na złe, chcemy za wszelką cenę być kochani. Egoistyczni, zaburzeni.

Stereotypowo potraktowane przez autora postacie bohaterów, infantylne, naiwne, proste charaktery, słabe, łatwe do skrzywdzenia osobowości, jednowymiarowe losy - odarte z tajemnicy, czytelne, łatwo rozpoznawalne - blisko związane są z doświadczeniem realnego życia. Gładko, bez oporu poddają się ocenie. To reżyseria, scenografia, piosenki i muzyka wykonywana na żywo fantastycznie zsynchronizowana z decydującą o efekcie końcowym grą aktorek powoduje, że spektakl jest emocjonalnym, przejmującym, sugestywnym przeżyciem. Trzyma napięcie, generuje zmienne nastroje, adekwatnie oddaje sensy, buduje puenty. Perfekcyjne tempo, zróżnicowana ekspresja, łączą się w punktach wspólnych. Nie pozwala odetchnąć, zdystansować się, przykuwa uwagę. Widzowie bez trudu rozpoznają problemy, utożsamiają się z bohaterkami, przejmują ich losem.

Aleksandra Popławska przeprowadziła widzów na drugą stronę lustra. Przeniknęła w głąb. Stworzyła spektakl komplementarny z wypowiedzią Marka Kality w "Obrzydliwcach". Ona pokazała mroczną stronę życia, wyborów kobiet opowiadając o mężczyznach, on mroczną, tajemniczą stronę mężczyzn wiele mówiąc o kobietach. Otrzymaliśmy ciekawy dyskurs teatralny o bolesnej egzystencji współczesnego człowieka, na wysoko równym aktorsko, porównywalnym artystycznie poziomie, mocno wciągający emocjonalnie. To bardzo dobry teatr. Angażujący widza, anektujący całą jego uwagę. Pozwalający mu bezpiecznie wkroczyć w obsceniczną, ukrywaną sferę życia, zanurzyć się w jej mętnym, zaburzonym, niebezpiecznym nurcie. Poczuć prozaiczny, pogardzany przez sztukę wysoką skumulowany banał, irytującą bezmyślność zachowań, wyborów, brnięcie w kłopoty. Ale jest jakieś czułe, nie pozbawione prawdy, ale i zrozumienia traktowanie bohaterów, autentyczność ich losów. Ujętych bez oceny, bez ironii czy sarkazmu. Odium winy i kary. Twórcy, reżyserzy, aktorzy pozwolili widzom polubić postacie sceniczne; niedoskonałe, słabe, w kryzysie. Z piętnem, skazą, błądzeniem. W kiczowatym, ale fantastycznie funkcjonalnym, znaczącym otoczeniu języka, czasu i miejsca, sytuacji. Gdy słabość jest atutem, banał wzmocnieniem. A coming out przywilejem wysokiego ryzyka.

Brawo dla Krystyny Tkacz, Agnieszki Wosińskiej, Anny Gorajskiej! Każda inna, energetyczna, witalna, świeża w swoim monologu, każda wykorzystała okazję do zaprezentowania swojego talentu, potencjału, możliwości. Brawo dla scenografa i muzyków tworzących nastrój i konteksty. Brawo dla Aleksandry Popławskiej za odwagę i intuicję, zapożyczenia, odniesienia, które spowodowały, że wszelkie słabości, mielizny, uproszczenia przekuła w intrygujący walor. Przewrotną całość w sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji