Artykuły

Warszawa. Madame Kruszelnicka powraca

Najwybitniejsza śpiewaczka początku XX wieku opuszczała Polskę w atmosferze skandalu, bojkotowana przez publiczność. Dziś [27 lutego] symbolicznie powraca po stu latach do Warszawy w spektaklu teatru z Kijowa.

O pierwszej wersji "Madame Butterfly" nawet przyjaciele mówili Giacomo Pucciniemu: "Zobaczysz, to będą tylko trzy godziny jęków zhańbionej Japoneczki i śmiertelnie znudzonej publiczności". Mediolańska premiera w La Scali (17 lutego 1904 r.) okazała się najsłynniejszą klapą w historii opery. Publiczność odrzuciła pierwszą odtwórczynię głównej roli Rosinę Storchio. Dla zakochanego w śpiewaczce autora był to szok. W przygotowanie solistki włożył wiele miesięcy pracy, setki róż, dziesiątki miłosnych listów. Na próżno. Wielki Puccini został wygwizdany i musiał zapłacić operze 20 tysięcy lirów odszkodowania. Zdruzgotana Rosina uciekła do Buenos Aires. Ale nieoczekiwanie dyrygent Cleofonte Campanini postanowił uratować japoński sen Pucciniego. Poprosił o współpracę najsłynniejszą w tym czasie artystkę operową, obdarzoną fenomenalnym sopranem Salomeę Kruszelnicką. Ukraińska gwiazda zgodziła się. Była pewna, że jako kobieta czterdziestoletnia zagra pierwszą miłość o wiele bardziej przekonująco niż niedoświadczona Włoszka.

Kompozytor, który od czasu klęski nie wstawał prawie z fotela, nagle odżył i w błyskawicznym tempie siedemnastu dni przepracował muzykę i libretto. 24 maja 1904 . w Bresji odbyła się ponowna premiera, a nagłówki w prasie zmieniły się z "Koniec Pucciniego" na "Geniusz", "Sukces", "Objawienie". Nikt nie miał wątpliwości, że mała Czo-czo-san i jej autor ocaleli tylko dzięki Kruszelnickiej.

Na początku XX wieku było ich pięcioro: Enrico Caruso, Mathia Battistini,Titto Ruffo, Fiodor Szalapin i Kruszelnicka. W oczach niektórych byli tylko sprawnymi odtwórcami ról, ale w rzeczywistości to oni zadecydowali o potędze takich mistrzów jak Strauss, Wagner, Puccini. Kruszelnicka (1872-1952) wcześnie osiągnęła międzynarodową sławę. Wychowana na tarnopolskiej wsi, odkryta przez ukraińskiego wieszcza Iwana Frankę, w wieku 25 lat była już znana w całej Europie. Pod koniec życia jej repertuar składał się z 61 ról. Nie mówiono o niej inaczej niż "idealna Brunhilda" u Wagnera, "niezapomniana Aida" Verdiego, "niezrównana Salome" Straussa. Jako pierwsza z dziewcząt w swojej rodzinie nie poślubiła popa, tylko bogatego włoskiego prawnika. Kochali się w niej widzowie w Ameryce, egipscy królowie sponsorowali jej podróże, przyjaźniła się z Eleonorą Duse i Izadorą Duncan. Odznaczała się odwagą balansującą między heroizmem a bezczelnością, jak wtedy, gdy występując przed carem, odważyła się dodać do programu kilka ukraińskich pieśni ludowych.

W Warszawie, gdzie odnosiła sukcesy jako najwybitniejsza "Halka", zaryzykowała odrzucenie. W czasach Kruszelnickiej atmosfera na Ukrainie przypominała początek pomarańczowej rewolucji. Z tą jednak różnicą, że w Polsce nikt tym dążeniom nie kibicował. Wiedząc, że grozi to bojkotem publiczności, w 1907 r. śpiewaczka poparła publicznie strajk ukraińskich studentów i demonstracyjnie opuściła stolicę. Dziś, podróżując po Ukrainie, trudno nie natknąć się na ślady jej legendy. We Lwowie jej imię pojawia się w nazwie ulicy, Opery Narodowej, muzeum jej pamięci, szkoły muzycznej. Jej cudowny nagrobek znajduje się na Cmentarzu Łyczakowskim.

Nic dziwnego, że kobieta o tak bogatej osobowości zafascynowała młodego reżysera Oleksandra Biłozuba. Jej trójoktawowy głos mógł mu przypomnieć skalę, jaką dysponowała w jego czasach nie tylko Maria Callas, ale też bliżsi mu Beatlesi. Na podstawie archiwalnych dokumentów Biołozub stworzył widowisko prezentujące życie tej upartej artystki. W spektaklu nie czuć kurzu i stęchlizny archiwów. Artyści z Kijowa wystąpią do muzyki Gorana Bregovicia, Philipa Glassa, Christopha W. Glucka, Giacomo Pucciniego, Richarda Straussa. Będzie to nie tylko symboliczny powrót Kruszelnickiej na polską scenę, ale też spotkanie nowoczesności i legendy.

"Solo-mea", Narodowy Akademicki Teatr Dramatyczny z Kijowa, reż. Oleksandr Biłozub, pokaz w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, 27 lutego.

Na zdjęciu: scena z przedstawienia "Solo-mea".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji