Artykuły

W świecie 0'Neilla

TWÓRCZOŚĆ E. 0'Neilla to bodaj najpotężniejsze zjawisko w niedługich przecież dziejach amerykańskiej dramaturgii. On właściwie dał jej początek. Jemu zawdzięczają wiele i Miller, i Williams. 0'Neill też niejedno zaczerpną z doświadczeń dramatu europejskiego, ale potra­fił stworzyć własną odrębną wizję teatru, wyrastającą ze znanych mu amerykańskich realiów obyczajowo-społecznych, a jednocześnie nie pozbawioną ambicji bardziej uni­wersalnych.

WARSZAWSKI Teatr Dramatyczny wystawiając sztukę 0'Neilla "Przyj­dzie na pewno" od razu zmierzył się z najbardziej istotną problematyką jego twórczości. Ten tekst wzbudził krańcowo różne opinie krytyki. Jedni uważali go za najgorszą sztukę 0'Neilla, drudzy - za najwy­bitniejszą. Nie ulega wszakże wątpliwości, że "Przyjdzie na pewno" stanowi najbardziej osobiste credo pisarza i może najpełniej określa jego sto­sunek do życia i świata. W tym dość statycznym, a chwilami zbyt gadatliwym utworze wy­czuwa się szczególną intensyw­ność obsesji 0'Neilla, który z pewnej monotonii motywów potrafił wykrzesać siłę. Autor "Przyjdzie na pewno" był zazwyczaj pisarzem nie­równym, nie wymuskanym li­teracko. W jego sztuce krzyżu­je się naturalizm ostrej oby­czajowej obserwacji ze skłon­nościami ekspresjonistycznymi i związaną z tym określoną fi­lozofią ludzkiej egzystencji. Człowiek, żeby żyć, potrzebuje kłamstwa czyli nadziei, złu­dzeń, czyli mitu - zdaje się mówić 0'Neill. I udowadnia tę prawdę w kreowanej przez siebie wizji scenicznej. Oczy­wiście nie sposób się z ową pesymistyczną filozofią zgo­dzić, ale trudno odmówić au­torowi swoistej konsekwencji w argumentacji, pasji i wyczu­cia teatralnego efektu. Świat tej właśnie sztuki 0'Neilla w sposób nieodparty przypomina świat "Na dnie" Gorkiego. To samo pobojowis­ko potrzaskanych człowieczych losów, podobna galeria "by­łych ludzi", którzy nie mają już dość siły, aby odmienić własne egzystencje, ale kon­kluzje obu utworów pozostają różne, 0'Neill kładzie nacisk przede wszystkim na to, że wszelka terapia, wszelka ofia­rowywana ludziom możliwość rozliczenia się z ciążącym na nich balastem fałszywej świa­domości, jest dla nich samych alternatywą nie do przyjęcia. Tej reguły nie potwierdzają właściwie tylko dwaj bohate­rowie "Przyjdzie na pewno" - trawiony kompleksem winy komiwojażer Hickey oraz jego młodszy partner Parritt. Jedy­nie oni dokonują rozpaczliwe­go obrachunku z własnym lo­sem, reszta wybiera stan le­targu.

Premierę Teatru Dramatycz­nego warto zobaczyć z paru powodów. Zrealizował ją Je­rzy Antczak w sposób wrażli­wy i dyskretny. Nie ma tu zbędnej demonstracji sztuki reżyserskiej, są za to - poczucie stylu, klimatu utworu i umiejętność precyzyjnego pro­wadzenia aktora. Do tego świadomie ogranicza się obec­ność inscenizatora wsparta bardzo czystym i nie przeładowanym rodzajowością rozwią­zaniem scenograficznym (Je­rzy Masłowski).

Cały zespół zaprezentował w tym spektaklu duże walory aktorskie. Na szczególną uwa­gę zasługuje jednak kilka ról, przede wszystkim Gustawa Holoubka i Zbigniewa Zapasiewicza. Pierwszy (Hickey) grał przez trzy akty sztuki błyskotliwego, nieco nawiedzo­nego kabotyna, aby nagle w końcowych scenach ukazać no­wy i nieoczekiwany, już pra­wie oczyszczony z pozorów portret postaci. Zapasiewicz (Harry Hope) zaimponował niezwykłą konsekwencją i siłą wyrazu, nie pozwolił sobie ani na jeden zbędny gest, ani na jeden zewnętrzny efekt, a był przez cały czas przejmujący w ekspresji. Andrzej Szczepkowski (Larry Slade) - skupiony, świado­mie wyciszony obserwator sy­tuacji - potrafił niemal każdą swoją kwestię uczynić znaczą­cą scenicznie. Marek Kondrat (Don Parritt) tym razem udo­wodnił, że nie jest tylko ak­torem chłodnym; jego samooskarżenia coraz mniej opano­wane, coraz bardziej natar­czywe, coraz bardziej obsesyj­ne w pełni motywowały drogę do tragicznego finału. Dwie charakterystyczne, dos­konale zróżnicowane w rysun­ku role barmanów zbudowali - Piotr Fronczewski i Ryszard Pietruski. Magdalena Zawadz­ka, Małgorzata Niemirska i Grażyna Staniszewska stano­wiły atrakcyjny, a przy tym ostry i pikantny tercet dziew­cząt z amerykańskiego pół­światka. JEDNYM słowem - było to przedstawienie godne uwagi zarówno w kon­cepcji reżyserskiej, jak i instrumentacji aktorskiej. Ciem­ny w tonacji dramat 0'Neilla nie jest sztuką, przemawiającą do każdego widza. Ale tym razem teatr uczynił z niej rzecz, skłaniającą do refleksji, a przy tym sugestywną w wy­razie scenicznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji