Śmierć Tarełkina
BOHDAN KORZENIEWSKI już ponad ćwierć wieku para się Suchowo-Kobylinem. "Śmierć Tarełkina" wystawił po raz pierwszy w 1949 r., inscenizował później także i "Sprawę"; w połowie lat pięćdziesiątych wydał w PlW-ie własny przekład całej trylogii. I chyba tylko z Molierem łączą Korzeniewskiego związki równie trwałe. Nie ma w tym przypadku. Korzeniewski sięgał do obu pisarzy z tej samej potrzeby demaskowania; szukał w nich ciosów w ten sam fałsz i głupotę ludzką, zarówno jednostkową jak i instytucjonalną. Francja Ludwików i Rosja Mikołajów. Jakie odległości w czasie i przestrzeni. A jednak trudno nie zauważyć choćby podobieństwa pisarskich losów obu twórców. Walka Moliera o "Świętoszka" czy "Don Juana" jakże przypomina to, co przeszedł Suchowo-Kobylin. "Co za mitręga urzędowa: dożyć siedemdziesięciu pięciu lat - pisał w 1892 r. - i nie potrafić przemycić na scenę trzech sztuk! Co za okropność: nałożyć człowiekowi dożywotni kaganiec, człowiekowi który posiada dar mowy! I za co? Za to,że jego satyra na ułomność wywołuje nie śmiech, lecz skurcz przerażenia, gdy przecież śmiech z ujemnej strony rzeczywistości jest niższą, przerażenie natomiast wyższą formą moralności".
Prapremiera "Małżeństwa Kreczyńskiego", pierwszej części trylogii dramatycznej, jedynego właściwie dzieła, jakie pozostało po tym pisarzu, odbyła się w Paryżu, dzięki staraniom Dumasa-syna. Z jego rodziną - żoną Dumasa-syna była Naryszkina, słynna moskiewska piękność, z którą Suchowo-Kobylin miał córkę - łączyły pisarza zażyłe stosunki. Naryszkina odegrała w jego życiu fatalną rolę; romans z nią zaprowadził go do więzienia. Został posądzony o zamordowanie swojej poprzedniej przyjaciółki Francuzki Luizy Simon - Demanche. Więzienie - mimo iż sprawa dzięki staraniom rodziny została umorzona - na całe życie wytrąciło młodego ziemianina z jego rosyjskiego środowiska; łamiąc mu karierę towarzyską uczyniło go pisarzem. "Małżeństwo Kreczyńskiego" zostało napisane w więzieniu śledczym, a dalsza część trylogii: "Sprawa" oraz "Śmierć Tarełkina" nie mogłyby powstać, gdyby nie doświadczenia wyniesione ze zderzenia z bezdusznością prawa, horrendalnym łapownictwem (uwolnienie Suchowo-Kobylina kosztowało kilka milionów rubli) i policyjnym systemem myślenia czasów panowania Mikołaja I Mimo iż nie grany, Suchowo-Kobylin doczekał się jeszcze za życia uznania, w 1902 r. wybrano go, tego samego dnia co Maksyma Gorkiego, do Akademii Nauk. Przygotowana przez Bohdana Korzeniewskiego w stołecznym Teatrze Dramatycznym "Śmierć Tarełkina" nie ma tego ładunku grozy, jakim był wypełniony jego pierwszy warszawski spektakl sprzed ćwierć wieku. Wydaje się, że Korzeniewski jakby złagodniał, zamiast "skurczu przerażenia" chce na widowni wywołać po prostu śmiech. "Gdyby po tym wszystkim ktoś zadał mi pytanie - pisze Suchowo-Kobylin w posłowiu do "Śmierci Tarełkina" - gdzież to naprawdę mogłem widzieć takie obrazy, to muszę odpowiedzieć z ręką na sercu: Nigdzie i - wszędzie..." A Korzeniewski w programie do swojej inscenizacji "Sprawy" w Łodzi (1961 r.) stwierdził, że rozległość horyzontów satyry Suchowo-Kobylina sprawia, iż dzieło "wyszło poza swoją epokę i nabrało wartości ogólnoludzkiej". I dalej: "Stało się wiecznie żywym protestem przeciw okrucieństwu i przemocy głupoty tkwiącej zarówno w naturze ludzkiej, jak i w naturze ludzkich instytucji. Protest głoszony przez sztukę tego rodzaju nabiera nowej aktualności za każdym razem wtedy, kiedy w stosunkach między ludźmi okrutna głupota zaczyna górować nad wyrozumiałym rozsądkiem". To w Bohdanie Korzeniewskim gniew i oburzenie zdominował w tym spektaklu "wyrozumiały rozsądek". I choćbyśmy się z tym nie zgadzali trudno nie przyznać przedstawieniu oczywistych walorów. Reżyser wprawdzie tłumi nurt groteski, tak wyraźny, w "Śmierci Tarełkina" na rzecz efektów czysto satyrycznych - to stąd ten ciągły, niepohamowany śmiech widowni - ale Suchowo-Kobylin okazuje się silniejszy. Kiedy zwyciężony Tarełkin, odarty ze wszystkiego, nawet z wiary we własną przebiegłość schodzi po ostatnim monologu ze sceny, publiczność na moment zamiera, dopiero po chwili wybucha oklaskami. Jest to przedstawienie poprowadzone sprawną ręką, bez mielizn i dłużyzn, a przede wszystkim ze znakomicie skompletowaną obsadą. Trudno sobie wyobrazić lepszego Tarełkina niż ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ. "Aktora, który będzie grał rolę Tarelkina-Kopyłowa - pisał Su chow o-Kobylin - autor prosi o zwrócenie uwagi na dwukrotne przeobrażenie się na scenie, to jest na oczach widzów, Tarełkina w Kopytowa. Przeobrażenie to winno nastąpić szybko, nagle i pociągnąć za sobą zmianę wyrazu twarzy rysów. Jest to prawdziwy kunszt mimiczny i piękne zadanie dla artysty". Zapasiewicz robi to znakomicie, wzbogaca ponadto maski Tarełkina-Kopyłowa o własną, po prostu ludzką, twarz umęczonego człowieka. Maksyma Warrawina i kapitana Połutatarynowa gra RYSZARD PIETRUSKI; Inspektora policji Rasplujewa - BOGDAN BAER. Jest to z brawurą 1 doskonale technicznie zagrana rola, tyle że chyba trochę w zbyt farsowej tonacji. Wydaje się, że to właśnie ustawienie roli Baera odwraca uwagę widzów od istotnych treści "Sprawy Tarełkina". JOZEF NOWAK tworzy bardzo oszczędnymi środkami znakomity typ komisarza policji, karierowicza i łapownika. Należałoby właściwie wymienić wszystkie epizody Z KATARZYNĄ ŁANIEWSKĄ (służącą Tarełkina) i STEFANEM SRÓDKĄ (Stróżem) na czele - niestety nie ma na to miejsca. Jeszcze tylko słówko o scenografii. ZOFIA WIERCHOWICZ tak, Jak przed paru laty w sztuce Pirandella, natrętne zdobnictwo widowni Dramatycznego wprowadziła na scenę, którą w pierwszym akcie zamknęła wspaniale rozmalowaną drewnianą ścianą, przywodzącą na myśl stare rosyjskie malarstwo. Nic tu nie jest dosłowne, a jednak stwarza niepowtarzalny klimat. Bardzo to piękna i świetnie pomyślana scenografia, zresztą jak zawsze u tej artystyki.