Zmartwychwstanie Tołstoja
Tak teraz modne, u nas i nie u nas, wprowadzanie na scenę różnych pozateatralnych utworów literackich - ze szczególnym uwzględnieniem powieści - ma swoje zalety i wady. Główną zaletą, to popularyzacja owych dzieł, zwłaszcza gdy adaptacja jest pomysłowa i nie opiera się jedynie na streszczaniu książek, główna zaś wadą, to ucieczka od prawdziwej dramaturgii, której nie zastąpi - jako że teatr ma swoje prawa - żadne nawet najlepsze udramatyzowanie takiej czy innej powieści. Nie mówiąc już o poważnym nie raz zubożeniu jej formy i treści, które to zubożenie siłą faktu przy tego rodzaju operacji musi się zjawiać.
Ale czasami, gdy jakieś epickie dzieło już od dawna leży odłogiem i jest notowane na ogół jedynie przez historię literatury, to wtedy jego inscenizacja - naturalnie udana - może je z powodzeniem ożywić na nowo.
Do takiego właśnie udanego wprowadzenia na scenę należałoby zaliczyć inscenizację zapomnianego już u nas dość poważnie Tołstojowskiego "Zmartwychwstania", dokonaną przez pewnego rodzaju specjalistkę w tej dziedzinie (choć nie zawsze mającą szczęśliwą rękę) - Lidię Zamkow.
Należy więc przede wszystkim przyklasnąć samemu pomysłowi dramaturgicznemu, zasadzającemu się m. in. na tym, że główni bohaterowie "Zmartwychwstania" Katarzyna Masłowa oraz Książę Dymitr Niechludow występują raz jako osoby dramatu a raz znowu jako narratorzy swoich dziejów. Ten zasadniczy pomysł sprawił, iż najgorszy mankament różnych powieściowych inscenizacji - mianowicie streszczenie, a często gęsto zwyczajny "bryk", zwalnialący niejednego widza od zapoznania się z oryginałem danego dzieła - tu został usunięty. Drugą wielką zaletą stał się podział formy dramaturgicznej. A więc nie, jak to zazwyczaj niestety bywa, kilkadziesiąt, a w najlepszym razie kilkanaście - obrazów, scen, scenek, podscenek itd., tylko trzy główne akty: Scena w sądzie, scena w więzieniu i scena deportacji na Sybir. Wprawdzie i tu - zwłaszcza w akcie II - są pewne, a nawet dość liczne intermedia, ale one nie są żadnymi odrębnymi obrazami, lecz tylko rodzajem interpunkcji, usprawniającej z jednej strony tok akcji, zaś z drugiej dającej jej pewne szersze tło.
Pierwsze dwa akty są wprost znakomite, trzeci natomiast jest już nieco słabszy. Związane to jest niewątpliwie z tzw. drugim zakończeniem "Zmartwychwstania". Tołstoj jak wiadomo w pierwszej redakcji zakończył powieść w ten sposób, że Niechludow żeni się z Katiuszą i oboje emigrują do Ameryki. Ta pierwsza wersja została też swego czasu sfilmowana - n.b. w wiele lat po śmierci Tołstoja - mimo że autor napisał drugą i wydał ją jako właściwe "Zmartwychwstanie". W tej drugiej (pierwszą Tołstoj uznał za zbyt sentymentalną i sztuczną) Katiusza mimo że kocha Niechludowa i jest przez niego kochana, wybiera związek z rewolucjonistą Simonsonem, a to dlatego, ponieważ uważa, że małżeństwo z Niechludowem nie dałoby obojgu szczęścia. Krytyka jednak uznała, i to nie bez racji, że i to drugie zakończenie tchnie sentymentalizmem oraz życiową nieprawdą. Cóż - nawet tak wielki pisarz, jak Tołstoj, nie umiał wybrnąć z tej sytuacji, w którą wpakował swoich bohaterów, czyli zarażonego mistycyzmem księcia chcącego za wszelką cenę naprawić swój błąd młodości oraz ofiarę tego błędu, prostytutkę, przechodzącą w więzieniu i w drodze na katorgę równie mistyczne moralne odrodzenie.
Sytuacja ta, chociaż w powieści opisana wspaniale, była mimo wszelkich rewerencji pod adresem autora sztuczna, a co najmniej bardzo mało prawdopodobna. Znaleźć dla niej jakiś logiczny a zadowalający obie strony, a także i czytelników, finał było wprost niemożliwością. Obie więc wersie zakończeniowe nie są zbyt realne. I choć filmowa wersja zrobiła ongiś furorę, to jednak była kiczowata. Druga zaś, ukazana obecnie na scenie, jakkolwiek właściwa, nie zdołała jednak przemówić do widza zbyt przekonywająco. Tak jak niestety i w powieści.
Ale nie było to takie istotne. Przedstawienie bowiem Lidii Zamkow wydobyło przede wszystkim na jaw to, co jest w "Zmartwychwstaniu" najważniejsze i co szczególnie Tołstoj starał się uwypuklić. Mianowicie krytykę stosunków społecznych, politycznych i ekonomicznych Rosji carskiej, a które to stosunki autor obarczył największą odpowiedzialnością za tragiczne dzieje Katiuszy oraz całej plejady jej podobnych istot, ukazanych na łamach powieści. I dlatego też spektakl stał się nie jakimś fotograficznym zobrazowaniem perypetii miłosnych dwojga bohaterów, a co by nieuchronnie prowadziło do sentymentalnego banału, tylko ukazaniem właściwego tła i właściwej prawdy dziejowej oraz wynikających z nich konsekwencji.
Spektakl był więc w całości niezwykle udany, szczególnie jednak akt pierwszy i drugi. Zwłaszcza sceny zbiorowe zostały wprost wypielęgnowane, (specjalne brawo za obrazy rozprawy sądowej oraz więzienia), a w nich każda postać i każdy szczegół współdziałały ze sobą znakomicie.
Pod względem aktorskim przedstawienie było naprawdę wysokiej klasy, w czym naturalnie prym wiodła para protagonistów, a więc Ewa Decówna jako Katiusza i Emir Buczacki jako Niechludow. Ale nie tylko oni byli tymi świetnymi wykonawcami lecz również cała plejada aktorów "minorum gentium", grających wprawdzie tylko różne epizody i epizodziki, ale zawsze wnoszących do całości mnóstwo pierwszorzędnych kreacji. Niestety, brak miejsca nie pozwala na omówienie bardziej szczegółowe tych wszystkich ról tak doskonale osadzonych w spektaklu niewątpliwie dzięki reżyserii Lidii Zamkow. A więc tylko nadmieni się tu, że w pierwszym akcie m. in. szczególnie podobali się Sabina Chromińska (Boczkowa), Krzysztof Misiurkiewicz (Kartinkin), Marian Skorupa (Przewodniczący), Andrzej Mrożewski (sekretarz), Bogdan Potocki (Prokurator), Henryk Tarczykowski i Eugeniusz Nowakowski (Obrońcy) oraz Janina Burke (brawa przy otwartej kurtynie za ukazanie "Madame Kitajewej"), w drugim zaś w wstrząsających rolach więźniarek: Janina Bąkowska-Przeradzka, Ewa Śmiałowska, Zofia Michalska, Maria Kębłowska, Ewa Żylanka, Krystyna Moll, Krystyna Iłłakowicz, Danuta Kierklo, Alicja Kobielska, Michalina Dąbrowska i Zofia Wicińska, a dalej Zofia Truszkowska jako nadzwyczaj na Ciocia - Hrabina. Tadeusz Szaniecki jako Gubernator, Wacław Welski jako Strażnik, Bogumiła Muszyńska jako Mariette, Mieczysław Ziobrowski jako adwokat i Bolesław Bambor jako Kolega, a w akcie trzecim: Bogusława Kożusznik (Maria), Jerzy Korcz (Nowodowrow), Stanisław Kossowski (Oficer), Stanisław Brudny (Simonson) i Eugeniusz Szatkowski (Zesłaniec z dzieckiem).
Piękną scenografię skomponował Jerzy Moskal. Była ona bardzo udanym debiutem na owym polu tego wziętego naszego artysty-plastyka. W sumie po "Legionie" drugi duży tegoroczny sukces katowickiego teatru.