Miedzy Meksykiem a Paryżem
Nie najlepiej świadczy o dramacie fakt, że jego sensu trzeba się doszukiwać w komentarzach autora. Taka konieczność zaistniała jednak w wypadku sztuki Carlosa Fuentesa "Jednooki jest królem" jut po jej prezentacji pięć lat temu na festiwalu w Awinionie. I trudno zaprzeczyć - obszernie cytowane wypowiedzi meksykańskiego pisarza stanowią lekturę interesującą. Fuentes podkreśla szczególną rolę literatury w Ameryce Łacińskiej: "Pisanie stało się faktem rewolucyjnym: musi ono ujawniać to, co było maskowane i ukrywane. Pisać znaczy odzyskiwać wszystko to, co nie zostało powiedziane w ciągu pięciu wieków". "Kultura latynoamerykańska to poszukiwanie straconego czasu; naszym aktualnym problemem jest nawiązanie do form cywilizacji indiańskich, których rozwój przerwały cztery wieki panowania kolonializmu..." (...) "Pisarz widzi związek między tradycjami indiańskimi i środkami wyrazu surrealistów: "Breton miał rację, kiedy mówił, że surrealizm nie jest postawą intelektualną, ale stałym życiowym dążeniem w stronę rzeczywistości totalnej, której poznania nam odmówiono. Mówił również, że Meksyk jest ziemią wybraną surrealizmu". (...) "W tym kontekście teatr jest bronią znaczącą: jest językiem, tworzą go słowa wypowiadane publicznie; w świecie od wieków ograniczonym niewolą, powiedzieć po prostu na cały głos prawdę to prawie niemożliwość; w języku, który nie jest ich własny, ludzie wyszeptują grzeczne zdania i małe kłamstwa tonem niewolnika, który mówi do swego pana" (cytuję według "Le Monde", 13 sierpnia 1970).
Wszystko to jednak z wielkim trudem dałoby się przymierzyć do pokazanej właśnie w Warszawie sztuki "Jednooki jest królem". Teatr, którego celem jest odkłamanie rzeczywistości, przedstawia się tu jako wielowarstwowa parabola o niejasnym znaczeniu i dość pretensjonalnej formie. Para bohaterów Donata i Duc (Książę) pozostają równocześnie w dwóch symbolicznych układach. Pierwszy bezpośrednio określa ich stosunki na płaszczyźnie pani-służący. Drugi pośrednio łączy ich oboje w stosunku do nieobecnego pana, męża Donaty. On właśnie narzucił im role, które grają i zaplanował cały rytuał ich codziennych zachowań. Ta warstwa znaczeniowa wiąże się z problematyką zależności i zniewolenia. Jest jeszcze inna, o charakterze egzystencjalnym, bliska dramaturgii europejskiej końca lat pięćdziesiątych. "Jednooki jest królem" rozpatrywany na tle powieści Fuentesa okaże się znacznie bardziej hermetyczny; na tle współczesnej literatury dramatycznej - znacznie bardziej wtórny. Jest tu coś z Beckettowskiego świata na krawędzi, świata w agonii, a obok tego gra przypominająca Geneta, identyfikacja siebie i partnera, próba ucieczki od przypisanej roli. W ostatniej scenie sztuki służący pojawia się jako pan, woła Donatę innym imieniem i zostaje jako obcy rozstrzelany przez guerrilleros. Ten moment stanowi dość wyraźny przykład łączenia przez autora aluzji do tematyki meksykańskiej z symboliką egzystencjalną. Stąd zresztą zapewne bierze się wrażenie, że pisarz poszedł na kompromis. Rzecz dzieje się w salonie z epoki Drugiego Cesarstwa, na ekranie pojawia się Maksymilian, ogród Donaty jest dżunglą, jej mąż jeździ do Deauville, a służący chodzi do domu publicznego na Montparnasse. Pasjonujące Fuentesa eksperymenty wykazujące względność czasu i miejsca nie znajdują przecież uzasadnienia w tym, co się dzieje w sztuce. Carlos Fuentes nie jest pierwszym i nie ostatnim znanym powieściopisarzem, któremu nie powiodło się przy debiucie dramatycznym. Utwór stanowiący interesujący przyczynek dla biografii literackiej mógłby ożyć na scenie tylko pod warunkiem, że znalazłby siew rekach twórcy, który wiedziałby bardzo dokładnie, po co go wystawia. Przedstawienie przygotowane w Sali Prób Teatru Dramatycznego przez Romualda Szejda nie daje żadnej odpowiedzi na pytanie "po co?". Reżyserujący prapremierę Argentyńczyk Jorge Lavelli wspierał się aluzjami politycznymi. Przedstawienie warszawskie ograniczyło się do problematyki egzystencjalnej; założono prawdopodobnie, że jest bardziej zrozumiała. Pozostała sprawa między mężczyzną a kobietą, sadomasochistyczna gra pary ślepców, którzy nie wiedzą nawzajem o swoim kalectwie. Teatr jest sztuką konkretną - gdy symbole są nieczytelne, postaci znaczą wprost. Konkretyzuje się więc na scenie romans kapryśnej pani z uległym lokajem w cieniu nieobecnego, ale stale wspominanego pana, dziwaczny, podszyty metafizyką - tym gorzej - trójkąt małżeński. Usunięto scenę z guerrillos. Zachowano wątpliwość, kto jest kim, bliższą awangardzie paryskiej.
"Jednooki jest królem" uchodzi za utwór dający duże możliwości parze występujących cały czas na scenie aktorów. Ryszarda Hanin i Marek Bargiełowski w rolach Donaty i Księcia nie wydawali się być o tym przekonani. Ryszarda Hanin jest znakomitą aktorką i sprawdza się w bardzo różnorodnym repertuarze. Wspólną cechą jej ról jest jednak to, że wyrastają z konkretu. Okazywało się to cenne także w takich dramatach, jak "Ślub" Gombrowicza. Tym razem konkretu zabrakło. Aktorka czuje się zagubiona, wyraźnie przeszkadza jej peruka, nie leży jej sposób bycia rozkapryszonej pani. Ma przejmujący moment, gdy po zdarciu peruki ukazuje zmęczoną twarz, o krótko, jak po chorobie, ostrzyżonych włosach. Obronną ręką wyszedł z realizacyjnego przedsięwzięcia scenograf. Zaprojektowane przez niego wnętrze odpowiada dusznemu klimatowi sztuki. Być może należałoby pominąć milczeniem przedstawienie tak bardzo rozmijające się z widownią, ale wydaje się aż nazbyt charakterystyczne, jako pomyłka.