Artykuły

Exodus 2.0, czyli uchodźcy w grze

"Exodus 2.0" Artura Pałygi w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Andżela nie zabrała kota i odżywek, Aleksy nie zabrał ścian i bazgrołów. Brodzą w błocie, uciekają przez las, walczą z widmami przeszłości. Przede wszystkim zaś - z teraźniejszością, o twarzy cwanej i nienawistnej: maszynisty, strażaka, makijażystki.

Nagle ktoś naszej dwójki nie chce, nagle stają się uchodźcami. W Teatrze Dramatycznym nagle wszyscy się nimi stajemy - podczas spektaklu "Exodus 2.0".

Najnowsza premiera Teatru Dramatycznego w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur ma trochę słabszych momentów, ale wdziera się w umysł, porusza, zmusza do wizualizacji siebie w uchodźczej konfiguracji.

Pożar, który trzeba ugasić

Przeprawianie się przez Morze Śródziemne w przepełnionej łodzi, zostawianie domu w zgliszczach, ucieczkę od bomb - trudniej sobie wyobrazić - oddzielonym od dramatu szklaną szybą telewizora, żyjącym w zupełnie innej, komfortowej rzeczywistości, trudniej się z tragedią utożsamić. Wszystko przecież dzieje się gdzieś daleko.

Ale sytuacja wygląda już zupełnie inaczej, gdy w roli uchodźców obsadzeni są ludzie tacy jak siedzący na widowni: jeszcze przed chwilą wiedli, wydawałoby się, normalne życie, płacili rachunki, mieszkali tuż obok - może za wschodnią granicą, a może za ścianą - i oto nagle, w sytuacji skrajnej, w chaosie, jakimś dziwnym zawieszeniu - uznani zostali za uchodźców właśnie. I już nie jest ważne, czy zrobili to na własne życzenie (to, co oglądamy na scenie, można odbierać jako rodzaj pewnej gry, w którą weszli, ale czy rzeczywiście?). Ważne jest to, że słyszą: "nie jesteście swoi, swoim trzeba się urodzić; gdybym miał broń, to bym was rozwalił; kozojebcy; kurwy; wy jesteście pożarem, który trzeba ugasić".

Wystarczy delikatne przesunięcie akcentów i już wszystko się zmienia. Nagle ktoś, kto sam sobie wydawał się swoim - innym ludziom wydaje się obcy, do spacyfikowania: niekoniecznie z powodu innego koloru skóry, a choćby poglądów, orientacji, miejsca pracy, czy przyklejenia łatki "uchodźca" - w grze. Rzeczywistość skrzeczy coraz bardziej, to się w każdej chwili może zdarzyć - każdemu.

Ucieczka trwa

I o tym właśnie opowiada najnowszy spektakl Teatru Dramatycznego. O tym, że granica między swoim a obcym jest cienka, o tym, że na swój sposób każdy z nas jest bądź za chwilę może być uchodźcą.

To się twórcom spektaklu udało - w sposób namacalny, chlapiąc błotem na prawo i lewo, nurzając swoich bohaterów w wodzie - poprzez rodzaj pewnej gry - dotknąć też siedzących wygodnie widzów. Widzowie siedzą wokół basenu do połowy wypełnionego wodą, do połowy wypełnionego piachem, szybko zamieniającym się w błoto (scenografia - Jacek Malinowski, kostiumy Agata Wąs). To przestrzeń umowna, w której zmieści się pociąg, którym jedzie dwójka bohaterów (fantastyczny duet: Katarzyna Siergiej i Grzegorz Falkowski), las, przez który się przedzierają, pagórek, gdzie znajdują kości swoich poprzedników, strumień, którego nie mogą przekroczyć, pas graniczny, dzielący ich od miejsca, gdzie wreszcie poczują się bezpiecznie.

Basen to też miejsce zetknięcia się kilku światów: rzeczywistego i po-nadzmysłowego. W tym pierwszym plasuje się brutalność maszynistów upokarzających bohaterów, nienawiść miejscowych strażaków z Ochotniczej Straży Pożarnej, cwaniactwo przemytnika (ciekawy Franciszek Utko) czy pustota telewizyjnej ekipy, potrzebującej megasmutnej historii. Ekipa z histerycznym jazgotem (świetna zbiorowa scena) dopada naszą uciekającą dwójkę, ale dramatu im jakoś mało, więc szybko ją opuszczają.

W tym drugim świecie - ponadzmysłowym - plasują się głosy duchów przebijające gdzieś z offu, przepowiednie, głosy minione, zapisane gdzieś w przemierzanej przez bohaterów przestrzeni, w której pozostały kości poprzednich uciekających.

Ucieczka bowiem trwa. Uciekano kilka tysięcy lat temu, pięćset lat temu, sto lat temu, ucieka się teraz. Dwoje współczesnych spotyka ludzi minionych, wśród nich m.in. Mojżesza, czy młodego chłopaka, którego rodzinę przegnali Kozacy. Zanurzeni w dwóch światach łączą w spektaklu teraźniejszość z różnymi historiami z przeszłości. M.in. z naszą, regionalną, sprzed ponad stu lat, gdy z polsko-białorusko-ukraińskiego pogranicza w głąb Rosji uciekali w popłochu bieżeńcy.

Dostaje się wszystkim

To właśnie druga część opowieści o bieżeńcach 1915 roku miała się stać kanwą najnowszego spektaklu. Tak przynajmniej, po ubiegłorocznym spektaklu plenerowym "Bieżeńcy" zapowiadała jego reżyserka Agnieszka Korytkowska-Mazur: iż powstanie kolejny spektakl opowiadający już o powrocie uciekinierów. Czas jednak i obecna sytuacja zweryfikowały plany. Autor tekstu sztuki, jeden z najciekawszych współczesnych dramaturgów polskich, Artur Pałyga, zaproponował, by nie skupiać się wyłącznie na losach biezeńców, a pójść dalej i o uchodźstwie opowiedzieć szerzej. To był dobry pomysł.

I tak powstał spektakl, mieniący się różnymi barwami (choć to barwy niestety mroczne), łączący czasy, epoki, różne postawy, nastroje (paradoksalnie jest tu też miejsce na humor, którym dwójka bohaterów choć trochę próbuje oswoić trudną sytuację).

To spektakl - tygiel, kontemplacyjny i rozedrgany (muzyka - Michał Jacaszek, ruch sceniczny - Maciej Zakliczyński, wizualizacje: Paweł Grześ), mający momenty spokojne i krzykliwe, który za pomocą wyabstrahowanej, a jednak poruszającej przestrzeni - przede wszystkim próbuje mierzyć się z uchodźstwem.

W tych zmaganiach po trosze dostaje się wszystkim. Mediom, uchodźców niekiedy traktujących przedmiotowo. Organizacjom humanitarnym zaliczającym irracjonalnym mielizny (bardzo ciekawa rola Moniki Zaborskiej, której wolontariuszka próbuje nadać trochę sensu swojemu życiu, ale jest też bardzo zagubiona). Czy wreszcie głównym bohaterom - bo nawet w nich gdzieś głęboko tkwi stereotypowe myślenie o uchodźcach i muszą swoje myślenie przeformatować.

Ciekawy tekst, ciekawy, mocny spektakl z dobrymi rolami aktorskimi (właściwie każdy z aktorów tu czymś zabłysnął). Choć jednocześnie nierówny i nie zawsze czytelny.

Dysonanse

Nie dla wszystkich jasna i oczywista jest postać córki cara, Księżnej Tatiany (Aleksandra Maj), która niczym mara z przeszłości pojawia się na szlaku uchodźców, ale w sposób dość niedoprecyzowany (to postać czytelna raczej tylko dla tych, którzy znają poprzedni spektakl, ewentualnie historię bieżeństwa: Tatiana pomagała uciekinierom).

Niezbyt oczywista jest charakteryzacja na czarnoskórą... no właśnie: westalkę? Kasandrę? czarownicę? guślarkę? - Ewy Palińskiej, która wieszczy, krzyczy rozdzierającym głosem, zsuwając się z siedziska obłożonego obfitością jedzenia. Jej interpretacja aktorska jest ciekawa, wyrazista, przejmująca, nie po raz pierwszy aktorka daje popis swoich różnorodnych możliwości aktorskich... Ale też jednocześnie wprowadzenie tej postaci nie wydaje się być konieczne i wprowadza pewien dysonans. Zdarzają się w spektaklu dłużyzny i dosłowności - choćby w postaci ciał porzuconych w wodzie.

Tak czy inaczej - "Exodus 2.0" to spektakl potrzebny, mocny, miejscami bardzo poruszający. Teatralny i ważny przyczynek do dyskusji o uchodźcach.

***

Najbliższy spektakl: 25 czerwca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji