Artykuły

Arcydzieło

"Pan Tadeusz - wszystkie słowa" wg "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Andrzej Horubała w tygodniku Do Rzeczy.

Zrazu zdawało się - z zapowiedzi samego reżysera Piotra Cieplaka - że "wielkie inscenizowane czytanie w sześć dni" "Pana Tadeusza" w Teatrze Narodowym w Warszawie stanie się, o ile nie beką z wieszcza i jego anachronicznej epopei, to szyderczym aktualizowaniem sporu Sopliców z Horeszkami, potraktowanego jako obraz wiecznego polskiego warcholstwa.

Cieplak zapowiadał wcześniej, że aktorzy będą wnosić na scenę okruchy codzienności: kibicowskie piosenki, współczesne rekwizyty... No tak, łatwo było sobie wyobrazić zastosowanie zgranej cieplakowej estetyki przy bezczeszczeniu naszego narodowego arcydzieła. Pijani kibole z biało-czerwonymi szalikami śpiewający: "Polacy, nic się nie stało", dźwięki disco polo i wódka, dużo, dużo wódki, koniecznie.

Piotr Cieplak, w czasach "Pampersów", lat temu 20 "wielka nadzieja białych", dawno już pokazał, że głowę ma mało odporną na salonowe miazmaty.

W roku 2007 z "Wesela" Wyspiańskiego zrobił antypisowską agitkę i kazał aktorom ze sceny czytać apel Adama Michnika. I przecież nie kto inny jak on, rok temu, swe obrzydzenie wywołane zwycięstwem Andrzeja Dudy, puentował zaczerpniętymi z Koheleta, pełnymi pogardy słowami: "Widziałem sługi na koniach i królów idących za nimi jak sługi..." I naprawdę Cieplak tak myślał! Że oto Polska należy się salonowi, że oto stało się nieszczęście, bo motłoch zamiast służyć panom, bierze się za rządzenie.

Odpowiadała mu na łamach "Gazety Polskiej Codziennie" pełna pasji Wanda Zwinogrodzka.

"Piszesz: "Nigdy wcześniej nie uświadamiałem sobie przerażającej, pasywnej potęgi tej połowy Polski, która nigdy nie uczestniczyła w żadnych wyborach. Która milczy, a czasem tylko złowrogo pomrukuje. A nie przyszło Ci przypadkiem do głowy, że w tej połowie Polski jest mrowie poniżonych, zrozpaczonych ludzi, którzy nie głosują, bo nie mają żadnej nadziei, że ich głos cokolwiek znaczy dla Twoich "królów"? [...] Co się stało z Twoim sercem, Piotrze? - pytała dramatycznie, posiłkując się drastyczną argmuentacją smoleńską. - Zastygło w kamień? Co się stało z naszą klasą? Z nami, wszystkimi? Jak do tego doszło, że skłonni jesteśmy - my, niegdysiejsi przyjaciele - upodlać się i znieważać bez skrupułów?"

Szedłem więc do Teatru Narodowego na "Pana Tadeusza - wszystkie słowa" mocno uprzedzony, wzmacniany w swym sceptycyzmie wypowiedziami samego Cieplaka, który twierdził, że Polacy (rozumiem, że pod tym kryje się elektorat PiS) powierzchownie czytają Mickiewicza, że "Pan Tadeusz" "został uwięziony w słodkawo-mdławym, wyidealizowanym Soplicowie, w którym Zosia pląsa w białej sukience". Jasne. Piotr Cieplak najwyraźniej nie wie, nie chce wiedzieć, wypiera fakt, że istnieje ktoś taki jak Jarosław Marek Rymkiewicz, autor potężnego cyklu "Jak bajeczne żurawie", rozmówca Adama Poprawy z książki "Mickiewicz, czyli wszystko". Cóż naszego reżysera, salonowego twórcę może obchodzić jakiś zaślepiony poeta z Milanówka?

Szedłem więc pełen obaw, nieświadom, że w ciągu tych sześciu wieczorów przeżyję wraz z publicznością warszawską prawdziwą ucztę duchową, że oto zdarzy się teatralny cud. Że piątego dnia tego niezwykłego święta zobaczę, jak Wanda Zwinogrodzka, która wpadnie na jeden wieczór, dołączy do owacji na stojąco dla aktorów uczestniczących w adoracji "Pana Tadeusza".

Adoracja arcydzieła

Tak, bo mianem adoracji określić można to, co się działo przez kolejnych sześć majowych dni na scenie Teatru Narodowego.

Bo oto Piotr Cieplak skapitulował, skapitulował wraz z całym zespołem Teatru Narodowego, skapitulował przed geniuszem Mickiewicza i pozwolił wyśmienitym aktorom - każdy ze zszytym tekstem formatu A4 w ręku - przeczytać to, co napisane zostało 180 lat temu. Dać brzmieć arcypoematowi, owszem troszeczkę grepsując, podgrywając, wprowadzając często lekką żartobliwą tonację, ale przecież w żadnym razie nie stawiając się ponad Mickiewiczem i jego dziełem. Przeciwnie - od pierwszych minut, kiedy to Jan Englert za zacinającym się dziecięciem podejmuje słowa "Inwokacji" i pozwala publiczności kończyć święte narodowe wersy, gdy baśniową narrację podejmuje fenomenalna Anna Seniuk, widzimy, że zaproszeni jesteśmy do delektowania się arcydziełem, smakowania jego piękna, zadziwienia jego mądrością.

Ze sceny idzie elektryczność. Owszem, czasem zdaje się, że aktorskich grepsów jest zbyt wiele, że i dźwięki, jakimi barwi czytanie muzyczny zespół, te dzwoneczki, te drzwi zatrzaskiwanie niepotrzebnie rozpraszają uwagę, ale przecież zaraz potem fortunne podegranie melodii, nastrojowy podkład dla recytacji zmywają to niemiłe wrażenie. Czytanie "Pana Tadeusza" to wielkie święto narodowej sceny, to także radość z całego zespołu. W spór o Kusego i Sokoła wdaje się niedawny Kordian (Marin Hycnar) z Konradem (Grzegorz Małecki). I rywalizując tekstem, delikatnie rywalizują także aktorsko, byśmy z fascynacją mogli obserwować, jak swoje przewagi bezwzględnie wykorzystuje Kordian gibki w biodrach, sprawny, lekki, potrafiący barwić komizmem każdą swoją kwestię, jak próbuje gonić go niedawno triumfujący w "Wielkiej Improwizacji" Małecki. Tu swą komiczną siłę pokaże w roli Hrabiego Przemysław Stippa, jeszcze niedawno czarny charakter ze "Zbójców". Janusz Gajos jako nieznośny sklerotyczny gawędziarz Wojski czy Jerzy Radziwiłowicz jako Sędzia, czyli też Dominika Kluźniak w genialnej roli Telimeny zarówno w monologu o wspaniałościach Rosji, jak i w nieodmiennie komicznych duetach z Tadeuszem (Grzegorz Kwiecień) wszyscy oni składać się będą na zespołowy sukces. Bo w Narodowym zdawał się odżywać duch pamiętany z lat 70. ze Starego Teatru w Krakowie, gdy wielogodzinne maratony Wajdy i Jarockiego były doświadczeniem zespołowym, zbiorowym.

Aktorzy dzielą się partiami przynależnymi danym bohaterom, czasem czytają didaskalia, czasem sygnalizują niestosowność swego wyglądu, korygują swe zachowanie w stosunku do opisu, ubrani w większości na wpół prywatnie, obywają się bez zbytecznych rekwizytów, markują z dystansem wiele czynności, pozwalają rozsmakować się w mickiewiczowskich grach, odsłaniają zabawy poety z literackimi gatunkami, radość opisów, piętrzenia metafor i porównań, wyczarowywania z pamięci odeszłego świata.

Techniczna, prosta scenografia, wyjeżdżający na podeście stół, krzesła, czasem tylko z rzadka jakiś efekt specjalny w rodzaju dymu zza kulisy, świetne światło i nienachalna tylna projekcja pokazująca krajobraz, zarys zamku, widok nieba.

Owacje na stojąco

Zgrzyty? Oczywiście jakieś są: czasem greps idzie za daleko, np. gdy Radziwiłowicz - Sędzia - zasnąwszy, wychodzi niczym lunatyk, czy też Stippa Hrabia przykleja sobie na ślinę do piersi skrawek papieru robiący za kwiatek niezabudek otrzymany od Telimeny lub Zosia - Wiktoria Gorodeckaja - zagrywa się strasznie przy przebieraniu się za piękną damę. Albo gdy na tylnej projekcji w obraz lasu (Franciszka Kostrzewskiego?) wkluczowane zostają grille czy gdy scena rozgrywa się na tle slajdu z wielkim mieszkalnym blokiem. To zapewne pozostałości po pierwotnej koncepcji Cieplaka, gdy chciał bawić się w publicystykę przy lekturze arcydzieła.

Cieplak daje się prowadzić Mickiewiczowi, pozwala się delektować równowagą między apoteozą dawnej polskości a jej ostrym sądem

No tak, wiem, publiczność warszawska w dużej swej części łaknęłaby i takiego spłycającego odczytania: gdy w księdze "Zajazd" Protazy wygłasza protest: "Ostrzegam, że akt nie będzie miał mocy, / Wymuszony przez gwałty, ogłoszony w nocy", widzowie nagradzają tę kwestię długą owacją, rajcując się wyłuskaniem antypisowskiego akcentu.

Cieplak na szczęście pozostaje głuchy na takie oczekiwania i nie psuje spektaklu doraźnymi odczytaniami. Daje się zdominować Mickiewiczowi. Wielowymiarowemu, pochylonemu ze smutkiem nad odchodzącą w niebyt dawną Polską, obrazujący jej republikańską chwałę, ale i wady, przywary, śmiesznostki. Wszystko jednak oddając w tym noumenalnym, istotowym świetle, czyniąc z opowieści prawdziwy poemat metafizyczny (w rozmowie z Adamem Poprawą Rymkiewicz, wierny swym iblowskim korzeniom, zaznaczył, że ten świetny interpretacyjny klucz do "Pana Tadeusza" zaproponowała jako pierwsza prof. Alina Witkowska, że Miłosz był drugi - przypominam sobie ten fakt, bo przecież to właśnie ofiarowuje nam Cieplak: czas na delektowanie się, ale też kontemplowanie "Pana Tadeusza").

Czasem Cieplak pozwala sobie na grę przeciw sensom, niekiedy w błahych rozrywkowych wątkach, ma to wywołać efekt komiczny, innym razem... hm, znów chyba jest to pozostałością pierwszego konceptu, gdy w dyskusji z Hrabią każe Tadeuszowi pochwałę polskiego nieba ("U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków!") wygłaszać tonem zadufanego prowincjusza. Ale przecież takich niemądrych ingerencji jest jak na ksiąg 12 i tak niewiele, Cieplak daje się prowadzić Mickiewiczowi, ufa jego ręce, pozwala się delektować równowagą między apoteozą dawnej polskości a jej ostrym sądem, a gdy zbliżamy się do finału i zostajemy zahipnotyzowani spowiedzią Jacka Soplicy (Mariusz Bonaszewski), zauroczeni miłosnym wyznaniem naiwnej i niewinnej Zosi (Gorodeckaja) i wbici w ziemię genialnym koncertem Jankiela (Teresa Budzisz--Krzyżanowska), to przecież wybaczamy Cieplakowi wszystko i widzimy, czym może być magia teatru pozwalającego mówić arcydziełu, próbującego zdobyć się na kongenialność wobec świętego tekstu.

Owacja na stojąco, teraz już, na zakończenie szóstego wieczoru bezwarunkowa, wybucha, gdy publiczność wraz z Janem Englertem dopowie ostatnie słowa arcypoematu: "I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem, / A com widział i słyszał, w księgi umieściłem".

I oklaski trwają, choć Englert na moment przerywa je, zapraszając na 9 czerwca na premierę suplementu pod tytułem "Soplicowo - owocilpoS", co brzmi nie tylko dziwacznie, lecz także dość złowieszczo, gdy przypomni się kolejne prasowe odgrażania Cieplaka, że chce nam bez słów przedstawić "ludzi - pewną wspólnotę, która oddaje się rytuałowi tańczenia poloneza oraz szczekaniu - jak w Ferdydurke - na Obcych. [...] na co dzień ta społeczność nie sieje, nie orze, żyje bez celu. Wszystko jest tam, pożal się Boże, zaczęte, niedokończone, bez planu, bez współpracy". Brr, aż się boję pomyśleć, co też szykuje nam reżyser. Ale na razie przecież klaszczę, bo widzę, jak Piotr Cieplak - kolega z tego dziwnego roku wiedzy o teatrze warszawskiej PWST - Wandy Zwinogrodzkiej, Wojciecha Tomczyka, Rafała Węgrzyniaka, Agnieszki Kaczorowskiej i Grażyny Loski (dzisiaj Torbickiej) - prezentuje arcydzieło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji