Artykuły

Bunt zamieniony na wolność

Co 5 - 7 lat w teatrze musi coś się zmienić, nasza historia to potwierdza. Teatr STU jest teraz sceną impresaryjną, ustabilizowaną, ma swoją widownię - mówi KRZYSZTOF JASIŃSKI, aktor, reżyser i dyrektor STU.

Jacy byliście w 1966 roku? Grupa młodych artystów skupionych wokół Krzysztofa Jasińskiego...

Krzysztof Jasiński: Dla siebie byliśmy pępkiem świata. W pewnym sensie także agresywni wobec rzeczywistości. W naszym pokoleniu był dynamit, który spowodował późniejsze zmiany ustrojowe. Warszawskie "Dziady" i wydarzenia 1968 roku to dla nas ważne doświadczenia pokoleniowe.

Ale zaczęliście działać w rzeczywistości realnego socjalizmu. Dlaczego więc taki teatr mógł powstać?

- Nic się nie dzieje ot tak. Była tradycja teatrów studenckich: STS czy Bim-Bomu. Często zapominamy, jak wielkie zasługi dla polskiego teatru miało Zrzeszenie Studentów Polskich. Gdzie się dało, podejmowaliśmy grę z rzeczywistością, grę z reżimem.

Działalność Teatru STU dzieli się na kilka ważnych etapów. Zatrzymajmy się na pierwszych latach, do 1970 roku. Jaki był dobór repertuaru, czy istniał wspólny mianownik tekstów Mrożka i Gogola?

- Zaczynaliśmy od teatru umocowanego w literaturze, wybieraliśmy to, co nam było bliskie, co potrafiliśmy ogarnąć. To było jak z antycznym teatrem - STU był teatrem jednego aktora, potem dwóch. Następnie pojawiło się ich trzech oraz chór, a dopiero po latach zrobiła się z tego dramaturgia pełną gębą. Na początku inaczej nie potrafiliśmy.

Spektaklami "Spadanie", "Sennik polski" i "Exodus" z lat 70. Teatr STU przeszedł od buntu artystycznego do buntu społecznego.

- Tak, ale nigdy nie staliśmy się grupą rewolucjonistów. Chcieliśmy zmieniać świat, a to zupełnie co innego. Sięgnęliśmy po "Spadanie" Różewicza, gdyż to my spadaliśmy, na naszych oczach świat się rozlatywał. Na następnym etapie poszukiwaliśmy własnego autora. Okazał się nim krakowski poeta Leszek Aleksander Moczulski. Jego "Exodus" - rock-opera albo rytualna opera, jak ją nazywano - to było wydarzenie na świecie: popowe widowisko, śpiewane, grane, z mnóstwem atrakcji świetlnych, z ogniem, z płonącym aniołem, z dwojgiem nagich ludzi. To była nagość święta, klerycy przychodzili wycieczkami na przedstawienie.

Potem przyszedł czas na cieszące się ogromnym powodzeniem widowiska, jak "Pacjenci wg Mistrza i Małgorzaty", "Szalona lokomotywa", "Donkichoteria", "Ubu Król", grane w namiocie cyrkowym.

- Postawiliśmy namiot, bo nie mieliśmy własnej siedziby. "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa to było widowisko chwytające za gardło! I inny Teatr STU. Nie grał dla studentów czy dla zamkniętej grupy ludzi, tylko dla wszystkich! Nigdy nie chciałem tworzyć teatru krakowskiej podziemnej inteligencji. Mnie interesował sukces "Sennika" i "Spadania" jako sukces pokolenia, które ma być szczęśliwe, rodzić dzieci i kiedyś będzie miało wnuki. To pewnie jest związane z moim poznańskim wychowaniem - jak się już coś robi, to dobrze i na lata.

Ale to pan powiedział kiedyś, że energia jednego pokolenia trwa w teatrze około 5 - 7 lat.

- I to podtrzymuję! Co 5 - 7 lat w teatrze musi coś się zmienić, nasza historia to potwierdza. Teatr STU jest teraz sceną impresaryjną, ustabilizowaną, ma swoją widownię, dokładny roczny repertuar, jak chyba żaden teatr w Polsce. W dodatku w Krakowie wprowadziliśmy wyśrubowane kryterium swojej obecności. Jest nim cena biletu, wcale nie niska. Jeśli bilety się nie sprzedają, przedstawienie znika z repertuaru.

Kiedy pan spogląda wstecz, co wydaje się najważniejsze w ciągu tych 40 lat?

- Myślę, że Teatr STU potwierdza, iż możliwa jest sztafeta pokoleń. Zmieniały się akcenty, nasze relacje, zmieniała się widownia. W pewnej chwili zrozumiałem, że okres awangardowy Teatru STU skończył się w sposób naturalny. A najważniejsze jest to, że nie zmarnowaliśmy młodości i nasze pokolenie miało szczęście zamienić swój młodzieńczy bunt na wolność.

***

Eksperymentator o studenckim rodowodzie

Krakowski Teatr STU w Krakowie rozpoczął działalność 20 lutego 1966 r. Był to czas, kiedy kultura studencka, stała się synonimem odważnych przedstawień teatralnych i kabaretowych, ambitnej piosenki literackiej, nowatorskich poszukiwań i eksperymentów w różnych dziedzinach sztuki. Na początku lat 70., gdy polski teatr alternatywny włączył się w światowy ruch kontrkultury, Teatr STU swoją w nim obecność zaznaczył legendarnymi już przedstawieniami "Sennik polski", "Spadanie", "Exodus". Od 1975 roku STU jest sceną zawodową, a od 1997 teatr ma charakter impresaryjny. Od 1966 roku kieruje nim Krzysztof Jasiński. Jubileuszowe wydarzenia w Teatrze STU: W minioną niedzielę odbył się pokaz "Wielkiego kazania księdza Bernarda" Leszka Kołakowskiego. Występuje Jerzy Trela, reżyseria Krzysztof Jasiński. W najbliższą niedzielę (26 lutego) premiera "Matki" Witkacego. W roli tytułowej Jan Peszek, reżyseria Piotr Chołodziński. W październiku premiera "Szczęśliwych dni" Samuela Becketta, reżyseria Krzysztof Jasiński. Grudzień 2006 premiera "Biesów" Fiodora Dostojewskiego, reżyseria Krzysztof Jasiński

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji