Artykuły

Z ciemności

"Krapp i dwie inne jednoaktówki" Samuela Becketta w reż. Antoniego Libery w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku wSieci.

Najpierw był Łomnicki, potem Zapasiewicz. Teraz Andrzej Seweryn. Beckettowski triumf.

W takich sytuacjach nie da się uniknąć porównań, choć przy opisywaniu teatru tego zabiegu czasem powinno się wystrzegać. Nie da się ciągle wracać do dawnych interpretacji. Zmieniają się wymogi czasu, zmienia się samo aktorstwo, zatem rodzą się nowe reguły gry i jej odbioru. Ale skoro teksty niemal te same, ta sama ranga tematu, do którego Antoni Libera po latach jako reżyser podchodzi po raz kolejny, i skoro w końcu to znów jubileusz jednego z najlepszych polskich aktorów staje się okazją do zmierzenia z "Ostatnią taśmą Krappa" - nie sposób od porównań uciec.

Na scenie kameralnej Teatru Polskiego oglądamy dziś "Fragment dramatyczny II", "Ostatnią taśmę Krappa" i "Impromptu "Ohio". W tej pierwszej miniaturze Andrzejowi Sewerynowi partneruje Antoni Ostrouch jako jeden z sędziów sumienia próbujących wycenić, ile jest warte życie samobójcy szykującego się do skoku z okna. Rzadko można zobaczyć tak nieoczywisty dialog prowadzony na tak równych aktorskich prawach. "Impromptu "Ohio" to zaś tytuł lepiej znany: grał tę miniaturę Zbigniew Zapasiewicz w 2004 r. Seweryn nadaje tym słowom taką samą rangę, podaje je jak biblijną przypowieść.

Jeśli trzeba wyłuskać temat, który zdecydował o wyborze akurat tych trzech tekstów, wskazałbym jeden przewodni: próba przeczytania swego życia przez człowieka. Tego, skąd się wziął i dokąd zmierza. W każdym wymiarze, i jednostkowym, i metaforycznym. W tym kontekście najlepiej opowiedzieć szerzej o najważniejszym punkcie tej realizacji, "Ostatniej taśmie".

Nawet dla Andrzeja Seweryna musiało być to zadanie olbrzymie. Mierzy się z legendą roli Tadeusza Łomnickiego z 1985 r., który Krappa grał latami w Malarni Teatru Studio. Ci, którzy chcieliby zobaczyć, co wtedy Łomnicki osiągnął, mogą się zapoznać z zapisem spektaklu dla telewizji. No i mierzy się Seweryn z kreacją Zapasiewicza z małej sceny Teatru Powszechnego właśnie z roku 2004. Siłą rzeczy matematyczna precyzja - jak dziś wielu wspomina tamtą wersję "Taśmy" - z jaką aktor zbudował tę rolę, prawdopodobnie wielu zapisała się w pamięci jako wręcz emblemat jego teatralnej osobowości, w której szybki, ledwo zauważalny ironiczny gest kumulował w sobie skupienie nawet najbardziej opornych widzów. Wszystko było w tej roli wymierzone, przemyślane, trochę inaczej, niż można by to powiedzieć w odniesieniu do Łomnickiego, który zawsze stawiał bardziej na rozwiązania spontaniczne. Jednak co uderza najbardziej, gdy po latach patrzy się na Łoma na filmowym zapisie i wspomina oglądanego na żywo Zapasa sprzed dekady? Chyba to, że tak naprawdę obaj byli Krappami piekielnie precyzyjnymi, rozpisanymi na elementarne szczegóły, jakby sam Beckett stworzył ten dramat dla nich; ciekawe zresztą, że napisał tę rolę dla swego ukochanego irlandzkiego aktora Patricka Magee, a prapremiera odbyła się w 1958 r. w londyńskim Royal Court Theatre.

Nie da się do Krappa podejść na bazie ogólnych recept własnego aktorstwa. "Ostatnia taśma" to sprawdzian z ciszy i skupienia, który weryfikuje inne sceniczne dokonania. Zostanie sam na sam z samym sobą, być może najbardziej dojmujące sam na sam, jakie można na scenie wypróbować, zbadać, w końcu unaocznić - ale zawsze tylko w jakiejś części, ciężar tej postaci musi być uchwycony właśnie w dokładnych gestach, spojrzeniach, skrótach; inaczej chyba przygniotłaby każdego, kto chce się z nią zmierzyć. Pewnie z tego powodu Łomnicki i Zapasiewicz w swoim rozplanowaniu ról u Libery osiągnęli całkiem podobne efekty formalne, tyle że zupełnie inne nadali jej barwy, i w tym też rola Andrzeja Seweryna wydaje się nad wyraz ciekawa. Stanowi kolejne przesunięcie Krappa w inną sferę.

Nie mam wątpliwości, że tym razem Antoni Libera przyciemnia perspektywę, w której postrzegamy Krappa. Gdyby ustawić tamte dwie role sprzed lat i tę z dziś na jednej porównawczej skali, trzeba by powiedzieć, że Seweryn jest bliższy Łomnickiemu, ale to naturalnie również uproszczenie. W 1985 r. reżyser z aktorem stworzyli obraz człowieka mierzącego się ze swoimi wspomnieniami, który odsłaniał mimo wszystko w Krappie dość czytelny rys starego człowieka bliskiego naszym wyobrażeniom; odnosiło się wrażenie, jakby przesłuchiwał on kolejne taśmy z refleksjami zarejestrowanymi niegdyś w rocznice swych urodzin, mając jeszcze nadzieję na odnalezienie w tym procesie choćby ułomka sensu, uchwycenie dobrej chwili, by zweryfikować swoje "ja" z przeszłości, sprawdzić, na ile sprawdza się wiele lat później, w 69. urodziny. To jeszcze chyba nie był Krapp rozłożony na łopatki, choć już nad przepaścią, którą świetnie dostrzegał. Kiedy Łomnicki niemal wyśpiewywał pamiętne "Szpuuuulaa...", słyszało się w tym niepohamowaną radość, prawie dziecięcą radość z małej rzeczy, którą przez chwilę można się pobawić. Drzemała w tym także tęsknota za utraconym czasem. Zapasiewicz grał to podobnie. W ujęciu Seweryna tego już zupełnie nie ma, nawet "Szpuuuulaa..." brzmi w jego ujęciu skrajnie inaczej: aktor kończąc drugą sylabę, krztusi się, kaszle. Przy późniejszej próbie zanucenia tego słowa znów nie daje rady. Nie znajduje nawet chwilowej estetycznej frajdy, jest wrakiem. A przecież ten gest ma w sobie coś z upojenia Marcela z Proustowego "W poszukiwaniu straconego czasu", delektującego się smakiem magdalenki zamoczonej w herbacie. To ona pozwalała mu uruchomić wspomnienia.

Dzisiejszy Krapp ma wręcz nienaturalnie zmienioną twarz, to już nie przekrwawione oczy udręczonego, lecz maska kogoś, kto za moment przejdzie na drugą stronę. W Sewerynie nie odnajdziemy nadziei. Jeśli niejednokrotnie Libera opowiadał o tej postaci jako o metaforze człowieka wieku przemian, który ponosi fiasko w określaniu samego siebie, zapanowywaniu nad tajemnicą własnej egzystencji pomimo potężnych możliwości, jakie ofiarowała mu jego epoka, to wizja reżysera na dziś wydaje się w tym kontekście bardziej niepokojąca. Seweryn siedzący przy stole pod nisko zawieszoną lampą, pochylający się nad szpulowym magnetofonem przypomina włóczęgę odprawiającego swój coroczny, urodzinowy rytuał bardziej z obowiązku niż z ciekawości, gdyż i ta ciekowość zada mu jedynie tylko więcej ran. Jeśli z kolei pragnie jeszcze wygrzebać znaczenie z niektórych zapisanych na taśmie zdarzeń, kończy się to u niego spojrzeniem przerażonego, a nie zadumanego między obrazami z przeszłości.

Bo wszystko w tych najważniejszych momentach "Ostatniej taśmy" rozgrywa się w tym widoku, kiedy Krapp nagle, po jakimś szczególe z odtwarzanych opisów, wyłącza magnetofon i sam się zawiesza, weryfikując w pamięci to, do czego w latach wcześniejszych nie przykładał wagi. To te chwile, gdy człowiek podczepia się pod upragnioną myśl i jak najdłużej chce się jej trzymać - bo na sekundę udaje mu się dorwać sens tego, na czym najbardziej mu zależy. U Łomnickiego dało się wówczas w tym spojrzeniu dojrzeć, że coś z tego zyskuje, że mimo ostatniego etapu opłaca mu się jeszcze coś przemyśleć. U Seweryna proces ten jest tożsamy, lecz do pewnego stopnia - za chwilę pojawia się rozgoryczenie odprowadzające go w gęstszą ciemność. Zero zysku. Aktor gra to fenomenalnie, to właśnie ta różnica, a przecież te półtony przechodzą jeden w drugi niepostrzeżenie. Powie ktoś, że w tym wypadku pomaga mocna charakteryzacja. Ale Sewerynowi udaje się istnieć ponad tym, nie ma w tym przedstawieniu sekwencji, w której podpierałby się wizerunkiem. A mógłby, bo ten wizerunek narzuca obraz sytuacji.

Jednak nie znalazłbym, poza oczywistą, wspomnianą już matematyczną precyzją konieczną u Becketta, zbyt wielu podobieństw między Sewerynem a Zapasiewiczem. Zadziwiające, jaki dystans dzieli te role. Dwanaście lat temu Libera w ogóle wpuścił do nory Krappa sporo światła, również dosłownie. Mała scena Powszechnego nie wydawała się miejscem odpychającym, a Zapasiewicz prowadził rolę z dużą dozą ironii, żeby nie powiedzieć, iż jego Krapp droczył się z samym sobą; mniej było w rozliczeń, więcej dopytywania o własny status. Z wolą przeprowadzenia rzeczowej analizy swojej biografii na podstawie urywków. A przede wszystkim z wolą takiego działania. Zapasiewicz odważnie stawiał czoła temu wyzwaniu i na pewno nie znajdował się na skraju upodlenia. Przegrał, to prawda, skoro na mecie przegrywa każdy, jednak przyjmował to jako wynik racjonalnego rachunku sumienia (nie zapominajmy, że Krapp to inteligent).

Trzy role, które przez lata trzech wielkich aktorów rozegrało inaczej, choć przecież tak samo byli wierni partyturze największego dramaturga wieku XX. Z pewnością ktoś do nich jeszcze dołączy. To aktorsko domknięty tryptyk, ale jestem pewien, że Antoni Libera kogoś jeszcze chciałby w Krappa przemienić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji