"BARTLEBY"
"Bartleby" - to komedia o tym jak negacja, jakakolwiek negacja, burzy ład konformizmu. Młody człowiek o nazwisku Bartleby angażuje się do biura słynnego adwokata, w którym wszystko od lat płynie utartym torem. Koncepiści są układni, nie mają własnego zdania, podporządkowują się we wszystkim szefowi. Przynajmniej w godzinach pracy myślą jego myślami, przyjmują za swoje jego opinie o czymkolwiek zechce je wyrazić. A szef pewien posłuchu i przeświadczony o własnej wyższości - spokojnie i pewnie góruje nad podległym mu światkiem. I oto wszystko się wali. Przez jedno "nie" Bartleby'ego. Odmawia wykonania jednego ze swoich codziennych zajęć. Szef prośbą i groźbą usiłuje zmusić opornego do posłuszeństwa. Bartleby niezmiennie grzecznie ale twardo odpowiada: Wolałbym nie. I to jego "nie" rozsadza cały porządek tej kancelaryjnej społeczności, będącej mikromodelem stosunków społecznych w ogóle. Jerzy Zawieyski oparł tę komedię na motywach opowiadania Hermana Melville'a (1819-1891). słynnego autora "Moby Dicka". Rzecz dzieje się w Stanach Zjednoczonych gdzieś pod koniec ubiegłego wieku. Te realia Zawieyski zachował. Cała reszta wydaje się być już jego własnością. Bartleby to współczesny młodzieżowy kontestator. Zawieyski nie przydaje mu żadnej ideologii, ten młody człowiek nie buntuje się w imię czegoś, o nic nie walczy, niczego nie chce. Po prostu mówi "nie". I to nie w dyskusjach światopoglądowych czy politycznych, lecz zwyczajnie w sprawach błahych, codziennych, nieważnych. Ale to wystarcza, żeby wszystko w koło zaczęło się z hukiem kruszyć i rozpadać. Wielki adwokat pewien siebie, swoich talentów, swego miejsca w społeczeństwie - traci głowę. Niemożliwość zapanowania nad Bartlebym zmusza go do autoanalizy, przypomina drogę jaką szedł do kariery. Jako młody człowiek też próbował wybierać, nie godził się na konformizm. A jednak został utrzymankiem bogatej damy, która w końcu zręcznie usunął z tego padołu łez i smutków. Spadek umożliwił mu dobry start w zawodzie, a po tym przyszła pewność siebie, skłonność do maksym, które z oportunizmu czyniły cechę fundamentalną liczącego się człowieka, oraz wszystko co niesie spokojna sytość. Bartleby nie tylko burzy ten świat zadufanego w sobie konformizmu - sieje niepokój, każe myśleć, zmusza do wysiłku. Mecenas Sebastian Kran od tego wysiłku się nie uchyla. Młody człowiek przypomina mu jego własną młodość i Kran Jest nawet gotów własną piersią zastawić go przed policją, doszukującą się w buncie Bartlebyego sprawy politycznej. Inaczej jest z kancelistami mecenasa. Ci twardo zwalczają Bartleby'ego są przeciw wszelkim buntom, wszelkim "nie", wszelkim pytaniom o sensowność czegokolwiek: boją się wytrącenia z rutyny, konieczności myślenia, każdej zmiany. Po śmierci Bartleby'ego z własnej inicjatywy przenoszą kancelarię adwokacką do dawnego lokalu, robią wszystko, żeby zatrzeć ślady tego, co się tu działo.
Sztuka Zawieyskiego nie jest najlepiej napisana. Sporo w niej mielizn, partii dialogu zupełnie pustego - niemniej warto ją było wystawić choćby po to. żeby sprawdzić jak to abstrakcyjne "nie" Bartieby'ego zadźwięczy w zetknięciu z dzisiejszą widownią. Konformizm jest jakoby nieśmiertelny.
W Teatrze Dramatycznym pokazano "Bartleby'ego" na scenie Sali Prób. Reżyserował WITOLD SKARUCH. Jak zwykle u tego reżysera przedstawienie jest solidnie zrobione: znaczy to, że treści są w zgodzie z formą, że nie ma w spektaklu niczego co by się logicznie nie tłumaczyło. Skaruch nie dobudowuje tekstowi Zawieyskiego znaczeń, których w nim nie ma, choć byłyby takie możliwości. Miałoby się ochotę powiedzieć, że jest skromny i precyzyjnie analizuje tekst, ale mógłby to ktoś poczytać nie za zasługę lecz za naganę, mało się bowiem u nas ostatnio ceni takie cechy. Przedstawienie ma ponadto bardzo dobrą obsadę. Mecenasa Krana gra MIECZYSŁAW VOIT, tworzy postać głęboką, ze wszystkimi psychologicznymi uwarunkowaniami, jest przekonywający i atrakcyjny, co ważne, bowiem Zawieyski miejscami naprawdę nudzi. W roli kancelistów oglądamy STANISŁAWA WYSZYŃSKIEGO (Kogut) i ZBIGNIEWA KOCZANOWICZA (Indor) - znakomicie utrafiających w ton beznadziejnej przeciętności pozbawionej ambicji i charakteru. PIOTR FRONCZEWSKI robi wszystko, co można, żeby jego Bartleby, ogromnie małomówny, wypadł możliwie prawdziwie. MACIEJ DAMIĘCKI ładnie wywiązuje się z małej rólki chłopca na posyłki. Inspektora policji gra JANUSZ PALUSZKIEWICZ. Bardzo pięknie zagrała Lizę, dziewczynę lekkich obyczajów, która nie ma powodzenia u mężczyzn KRYSTYNA MACIEJEWSKA. Scenografia JANA KOSIŃSKIEGO, kostiumy IRENY BURKĘ, muzyka JERZEGO MAKSYMIUKA.