Artykuły

Gniew i kontrola

"Rytuał" Ingmara Bergmana w reż. Iwony Kempy z Teatru im. Słowackiego w Krakowie na 36. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Szymon Spichalski w portalu Teatr dla Was.

Polityka i sztuka mają jedną wspólną cechę: okrucieństwo. Rządzący potrafią skanalizować moc kodeksów prawnych i ustaw w narzędzie opresji względem jednostki. Ale i artyści, dzierżący w swoim ręku władzę nad kulturowymi pojęciami, są w stanie stworzyć pewien rodzaj symbolicznego naznaczenia człowieka. Obie sfery przenikają się wzajemnie, zarówno na polu ideowym, jak i praktycznym. Często wchodzą w konflikt: już ponad dwa tysiące lat temu Frynichos musiał bronić swojego "Zdobycia Miletu" przed ateńską wierchuszką i publicznością.

"Rytuał" Ingmara Bergmana jest traktowany jako głos reżysera w sprawie artystycznej wolności słowa i jej relacji względem społeczno-politycznych norm. Film z 1969 roku miał być odpowiedzią twórcy na krytyków, którzy sprzeciwiali się objęciu przez niego posady dyrektora Królewskiego Teatru Dramatycznego w Sztokholmie. Bergman dopiął swego i uczynił Dramaten jedną z najlepszych scen II połowy XX wieku. Można powiedzieć, że reżyser zemścił się symbolicznie na swoich oponentach - w stolicy Szwecji nadal krążą legendy, jakoby we foyer i korytarzach placówki straszył duch współczesnego klasyka.

Adaptacji teatralnej filmu dokonała Iwona Kempa. Jej zainteresowanie produkcją nie dziwi: artystka od dawna zajmuje się twórczością Skandynawów, czego dowodem jej przedstawienia na podstawie Larsa Norena ("O miłości") czy Petera Asmussena ("Za chwilę. Cztery sposoby na życie i jeden na śmierć"). Kto pamięta jej toruńskie przedstawienia według Hanocha Levina, ten mógł poczuć echa charakterystycznego skandynawskiego chłodu w "Zimowych ceremoniach" czy "Pakujemy manatki". Jak mówiła sama Kempa, planowała tym razem zrealizować "Szepty i krzyki", ostatecznie po szukaniu inspiracji stanęło na mniej znanej produkcji Bergmana.

Trzeba sobie od razu powiedzieć: telewizyjna produkcja słynnego reżysera nie należy do jego najlepszych dzieł. Być może wpływ na to ma hermetyczność, w pewien sposób jej odchodzenie od konkretu na rzecz metafory. Chociaż punkt wyjścia wydaje się być osadzony w twardej rzeczywistości. Trójka aktorów z trupy Les Riens zostaje oskarżona o stworzenie obrazoburczej, demoralizującej sztuki (widz nie dowiaduje się jednak, co ona zawierała). Thea, Hans i Sebastian stają przed sędzią (znakomita rola Erika Hella), który prowadzi dochodzenie w tej sprawie. W trakcie kolejnych przesłuchań dowiadujemy się o wstydliwych faktach z życia całej czwórki; scenki dziejące się poza gmachem sądu uzupełniają psychologiczny profil bohaterów. Film jest podzielony na dziewięć takich segmentów, z których każdy funkcjonuje jako rodzaj stacji. Praca operatorska jest wszak oszczędna, od razu skupia naszą uwagę. "Rytuał" był analizowany głównie pod kątem psychoanalitycznym, z całym przyporządkowywaniem postaci funkcji id, superego, itd.

Tymczasem Kempa ucieka od takiego symbolizmu i skupia się na wygrywaniu emocji oraz napięć powstających między protagonistami. Opierając się na scenariuszu Bergmana, pozostawia swoim aktorom przestrzeń do zgłębiania międzyludzkich relacji. Akcja rozgrywa się w niewielkim pomieszczeniu przypominającym izolatkę, z której nie ma wyjścia. A zatem szaleństwo? - taki trop podrzuca nam reżyserka. W tle wyświetlane są filmy pokazujące bohaterów błądzących po ulicach Krakowa: w okolicach Barbakanu czy na Kazimierzu. Poklatkowa projekcja stwarza wrażenie, że postacie cały czas są obserwowane. Thea (Katarzyna Zawiślak-Dolny) kładzie się wśród liści, jej mąż zaczepia przypadkowych przechodniów. Inna sekwencja przedstawia orgię w mieszkaniu i na klatce schodowej. Do widzów docierają urywki prawdy o życiu ludzi zagubionych, balansujących na granicy szaleństwa.

Aktorstwo jest w krakowskim "Rytuale" zdecydowanie bardziej ekspresyjne niż w oryginale. Porównanie z filmem jest konieczne, gdyż dialogi Bergmana są nastawione na powolne rozgrywanie napięć, na pewien rodzaj kontemplacji. Tymczasem sędzia (Sławomir Maciejewski) nawet nie udaje kurtuazji. Od razu atakuje przesłuchiwanych, którzy udają opanowanie. Urzędnik zdaje się miotać między swoją prawną powinnością a czymś w rodzaju zazdrości o sławę podsądnych. Do głosu dochodzi jego zgorzknienie związane z niepowodzeniami osobistymi. W scenie "Konfesjonał" zwraca się do samego Boga nie tyle z przerażeniem, co z gniewem i pretensjami.

Thea próbuje wykorzystać swój imidż seksownej aktorki - nosi krótkie sukienki, na samotne przesłuchanie przychodzi w prowokujących pończochach. Wreszcie sama prowokuje sędziego do gwałtu, by za chwilę wezwać swojego męża. Nie przypomina zmanierowanej artystki, ale wychodzi z niej raczej zwykła dziewczynka nieradząca sobie z rzeczywistością. Rola Zawiślak jest zbyt chimeryczna, ciągłe granie na najwyższych obrotach odbiera moc jej niektórym chwytom. Sebastian (Grzegorz Mielczarek) pozuje na amanta i dandysa, ale z niego najszybciej wychodzi zdenerwowanie oraz poczucie niedorównywania względem swojej autokreacji. Nie potrafi zaspokoić seksualnie Thei, co ta ze złością mu wyrzuca. Najlepszą rolę w przedstawieniu tworzy Marcin Kuźmiński jako Hans. Z jednej strony aktor umie wykorzystywać pauzy - w scenie "Garderoba" trzykrotnie powtarza żonie, że jest zmęczony i trzykrotnie powtarza to z coraz większym gniewem, aż do wybuchu. Z drugiej i on nie ma mocy zmiany rzeczywistości. W barze próbuje ostatecznie załatwić sprawę z Sebastianem, ale jednocześnie wysyła mu sygnały, że nadal są od siebie zależni. Z pozornie opanowanego mężczyzny wychodzi cyniczny manipulant. Kiedy rozmawia z sędzią, mówi: "Pani zamieni z moją żoną kilka słów", wykonując sugestywny ruch dłońmi. U Bergmana tego nie ma.

Cała trójka tkwi w chorym układzie zawodowo-seksualnym. Porządkująca moc prawa symbolizowana przez sędziego ulega tej degradacji, przeciwstawiając agresji psychicznej przemoc fizyczną. To Kempie i jej współpracownikom udaje się wygrać, podobnie jak wrażenie osaczenia. Kafkowski nastrój buduje rejestrowanie na żywo zbliżeń na twarze tłumaczących się aktorów Les Riens (znacząca nazwa: "nic"!). W piątej odsłonie Hans rozmawia z głosem nieobecnego sędziego. Dlatego szkoda, że grający zbyt często szarżują. Po co tarzanie się po podłodze, zbyt częste podnoszenie głosu, niewykorzystywanie niezbędnych u Bergmana pauz? Straciła na tym swego czasu inscenizacja "Jaja węża" Bogajewskiej, nieco tłumi to także wydźwięk krakowskiego widowiska. "Rytuał" jest spektaklem sprawnym, choć przydałoby się tu więcej wyciszenia.

Pozostaje jeszcze pytanie, czy "Rytuałem" można dziś opowiadać o konflikcie wolności artystycznej z prawem i polityką? Po obejrzeniu przedstawienia Kempy nasuwają się skojarzenia z wrocławską aferą wokół "Śmierci i dziewczyny" czy kłodzkim zamieszaniem dotyczącym "Męczenników". Zmienił się nieco status społeczny twórców, inna sytuacja panowała wszak w końcówce lat 70. Dzisiaj obowiązuje chyba zasada sformułowana przez Mircea Eliadego: im artysta jest bardziej obrazoburczy, tym bardziej jest chwalony. I chyba ten aspekt dyskusji o społecznej roli pisarzy czy reżyserów zdaje się wart szerszej dyskusji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji