Artykuły

Z księgi królewskiej Elizeusza

Nie ukrywam podziwu dla redak­torów zespołu literackiego po­znańskiej rozgłośni PR. W mo­jej "Irenie" często ich słyszę, au­dycji jest po parę godzin miesięcznie, tematów serwują wiele, więc tłoczno na poznańskiej fali. Różnorod­ność konwencji, formy, sporo nazwisk twórców, no i wchodzenie na warszaw­ską antenę, wyszukiwanie aktualności, wszystko tworzy całość logiczną, a ob­fitość serwisów informacyjnych dopeł­nia krajobrazu życia literackiego. Omówienia, recenzje nowych książek, nie tylko autorów poznańskich, prezentacja Wydawnictwa Poznańskiego, cykl tea­tru poezji, a w nim niedawno Rim­baud, Wojaczek, Cendrars, na przemian ze słuchowiskami z tekstów Brandstaet­tera i Stachury, albo pisarze skandy­nawscy i niemieccy, wszystko to przed­stawiane rzetelnie, znalazło zapewne "posłuch".

Przyznaję, że nie zaglądałem do czwartej księgi królewskiej proroka Elizeusza, a powołała się na nią Kazi­miera Iłłakowiczówna w liście do mnie z Nałęczowa, latem 1967. Często korespondowaliśmy ze sobą, rozmów te­lefonicznych też nie brakowało. Bardzo sobie ów zdrój chwaliła, no cóż, tam­tędy także prowadziła droga na Olimp. W owym roku poetka śledziła echa agresji młodego studenta, "wywołanej na pewno - pisała - żarliwą gorliwo­ścią w stosunku do literatury, a nie specjalnie do mnie animozją osobistą". Wezbrała wówczas, i słusznie, publicz­na, życzliwość dla poetki, a ona się ba­ła: "nie byłoby dobrze, gdyby przy tej okazji doznał krzywdy młody polonista, którym opiekują się starsi ze Związku, jest rzeczą naturalną i niejako godziwą, że młodzi napadają na starych, ra­zi jednak, kiedy dorośli hurmem gnę­bią młodego..."

Ten młody literat, wówczas członek PZPR, został w Warszawie przyjęty do Związku Literatów Polskich większością głosów Zarządu Głównego. A w po­znańskim miesięczniku "Nurt" uderzo­no w tamtych latach i w innych, np. w Eugeniusza Pauksztę także. Młodzi "szli" na starszych, jak prorok przy­kazał.

W jednym z kwietniowych numerów "Gazety Poznańskiej" (nr 87/1983) stre­szczono i cytowano felieton z "Rzeczy­wistości" niedawnej, a tytuł brzmiał" "W Poznaniu - no wygnaniu". Taki rym wyszedł. Było tam i o sprawie Ka­zimiery Iłłakowiczówny, i o ataku na poetkę w 1967, także w "Kulturze", ze strony Stanisława Barańczaka. Przy tej okazji przypomniano bujdę, że władze Związku Literatów Polskich w Poznaniu pominęły nazwisko Iłłakowiczówny na plakacie ZLP, wydanym na 50-lecie oddziału w 1971, że przeoczono najwybitniejszą polską poetkę. Był to plakat Domu Książki, reklamówka, zresztą nieudany, choć zaprojektowany przez plastyka przedsiębiorstwa. Widniało na nim czternaście okładek książek będących w sprzedaży. Gdyby miała to być istot­ne wizytówka "50 lat poznańskiego od­działu ZLP", to należałoby tam dać i "Chłopów" Reymonta, pierwszego pre­zesa, i wiele innych dzieł. Związek Li­teratów Polskich nie zajmował się pla­katami, jubileusz, zresztą doskonały, organizowano nam życzliwie za prze­życie pół wieku. Od czasu do czasu po­trzebne komuś bywały ataki na Związek Literatów Polskich, nie tylko z prywaty.

Wówczas i później panowała w po­znańskim środowisku życzliwość i sza­cunek dla poetki, w Zarządzie byli lu­dzie poważni. W lokalu przy ulicy Nos­kowskiego mamy od dawna właśnie jej portret, sympatii dla Iłłakowiczówny nie ukrywano. Wydział Kultury pomógł nam w załatwieniu dla niej telefonu. Prezydent miasta dekorował ją orderem Odrodzenia Polski, może późno, miałem sposobność temu asystować ja­ko prezes. Zaglądał na ulicę Gajową i Wincenty Kraśko z kwiatkami dla wileńskiej rodaczki. Nie zapominało się o jej bytowaniu, skromnym, ale jak mawiała, w "zajezdni tramwajowej" czu­ła się dobrze.

Zawsze mi powtarzała, że jest zdy­scyplinowaną byłą urzędniczką pań­stwową i swego prezesa słuchać będzie.

I słuchała. Dziwne to, bo była uparta i miała swoje sposoby bycia. Śmiech jej brzmiał dźwięcznie. Na widok owego plakatu zaśmiewała się wówczas głośno. Kiedy przyjechał do Poznania Władysław Broniewski, poszła ze mną do hotelu Bazar na powitanie. On klęk­nął przed nią, całował jej ręce i coś szeptał. Poezja.

Znów po ciężkiej pracy Poznańskie Słowiki Stefana Stuligrosza ruszyły w wojaże, na Zachód, do RFN, Holandii, Belgii, Francji, by chór mógł zadziwiać nadzwyczajnym brzmieniem głosów chłopięcych i mocną, męską barwą. Ra­dością i jasnością. A pan Stefan, jako chłopiec, chodził do szkoły handlowej przy ulicy Śniadeckich, w tej "uczelni" byłem później, po wojnie, nauczycielem. Może zabierze mnie mistrz na następne tournee, śpiewać jeszcze potrafię. Kie­dyś wpadłem do miejscowości Krobia, na popularną biskupiznę, w dawnym powiecie gostyńskim. Folklor tamtejszy kwitnie, pielęgnowany starannie. Robią tam własne muzeum. A "Katarzynki" to listopadowe spotkania poetów, śpie­waków, gawędziarzy ludowych. Kape­le nudziarskie huczą, trudno im dorów­nać. Pieniądze na stroje, na czepce, na wyszywanie znajdują się jakoś, byle lu­dzi chętnych, było więcej, martwi się o to młody p. Grzegorz Zygmunt, pre­zes krobskiego towarzystwa. Chciałby, aby koszty sprowadzanych do Krobii zespołów, niby na rywalizacje, nie były wielkie, by chronić tradycje, dzie­dzictwo kulturowe.

Z wiosną jest cieplej. Zaglądam i do filii bibliotecznych w naszym mieście. Kiedyś tłumaczył mi dyr. J. Dembski. że owe placówki powinny się spe­cjalizować. Zapamiętałem filię na Osie­dlu Przyjaźni, gromadzącą książki do­tyczące macierzyństwa, lektury dla przyszłych matek, o dzieciach, o pie­lęgnowaniu, odżywianiu, wychowaniu. W konsultacji z lekarzami-naukowcami przy zakupach. Są już i filie skierowa­ne na starożytność, poezję, sztukę, li­teraturę dziecięco-młodzieżową, chyba i literaturę S.F. Za mało jest tytułów, zwiększa się popyt na książki i płyty; podnieca ten pomysł i ciekawość czy­telników. A sensacja? Ukazała się wła­śnie, w uniwersyteckim wydawnictwie, książka prof. Gerarda Labudy o "zagi­nionej kronice z pierwszej połowy XIII wieku w, rocznikach królestwa polskie­go Jana Długosza". Jeszcze niepełne jest odkrycie zaginionej kroniki, miej­sce jej powstania i autor wymagają dalszych dociekań i dyskusji. Jeżeli kto znajdzie kronikę Wincentego z Kielczy, który pisał i o św. Stanisławie, niech do Poznania podrzuci. Koniecznie. Za­płacimy hojnie.

Nie włączam się do dyskusji i sta­rań o klub środowisk twórczych, nie liczę na restaurację Rarytas ani na Da­nusię. Byłem natomiast na przedsta­wieniu to Teatrze Polskim. "Proces" we­dług Kafki, w adaptacji i reżyserii Le­cha Raczaka, okazał się poprawną "pra­cą dyplomową", jakby absolwenta szko­ły teatralnej. Spokojny, sprawny, da­jący okazję do zastanowień. Wątpliwo­ści i pytań sporo, no ale Kafka, za ży­cia prawie nieznany, potem odkryty, wieloznaczny, zmagający się w swej prozie beznadziejnie z anonimowymi si­łami. A w Teatrze Nowym - "Hymn" węgierskiego autora G. Szwajda. Boha­ter alkoholik, coś obyczajowego, reali­stycznego. Reżyser Paweł Dangel ma aktorów, którzy potrafią grać dobrze, świetnie. Sztuka jednak nie zadowala tutejszych recenzentów. Muszę to zoba­czyć. Czy będzie potrzebne rozgrzesze­nie młodych? Według czwartej księgi królewskiej proroka Elizeusza?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji