Artykuły

Ring w teatrze

Zdarzyło się to w Tarnowie przed kilku miesiącami. Na frontonie budynku Teatru Ziemi Krakowskiej im. Ludwika Solskiego znalazło się olbrzymie zdjęcie młodego pięś­ciarza bez koszulki, w pozie typowej dla zawodowca.

Równocześnie w mieście pojawiła się ulot­ka wołająca:

- "Świat managerów, przekupny i zły,

- psalmy i pistolety,

- ring i rewia z lat 30-tych...

- To trzeba koniecznie zobaczyć!"

Tak wchodziła na deski tarnowskiej sceny sztuka amerykańskiego pisarza, Clifforda Odetsa pod tytułem "Złoty chłopak" ("Golden boy") stając się z miejsca sensacją no­wego sezonu teatralnego w mieście. Tłumy widzów ruszyły do teatru. Brakowało bile­tów! Który z teatrów w mniejszych ośrodkach może się tym poszczycić?

Miało więc miejsce w Tarnowie wydarze­nie godne uwagi nie tylko dziennikarza spor­towego, ale i znawcy teatru. Boć to prze­cież polska prapremiera tej sztuki, sztuki poświęconej w całości sportowi.

Dlaczego stało się to właśnie w Tarnowie?

W tamtejszym teatrze dyrektoruje bowiem RYSZARD SMOŻEWSKI, człowiek ze spor­tem mocno związany. Teraz tylko uczucio­wo. Kiedyś...

- "Po maturze zostałem dość niespodzie­wanie dziennikarzem lubelskiego "Sztandaru Ludu". I to sportowym. Wcześniej, jeszcze w biłgorajskim gimnazjum, trochę bawiłem się w teatr. Chciałem potem studiować re­żyserię. Nic z tego nie wyszło. Więc na kil­ka lat - dziennikarka. Udało mi się jednak znaleźć drogę do świata teatru. Ale fascy­nacja sportem już mi została. Kto raz podda się magii tego fenomenu naszych czasów, już się od niej nie uwolni".

Tak mówi dziennikarz, reżyser, dyrektor Ryszard Smożewski. Pasjonuje się wielkimi wydarzeniami sportowymi. Tak jak wielkim teatrem. Dlatego właśnie w Tarnowie...

- "Przeszło sześć lat minęło od czasu gdy dostałem do rąk tekst tej sztuki. Typowy melodramat amerykański. Z trójkątem, oczy­wiście. Już wtedy, przy pierwszym czytaniu narodził mi się pomysł inscenizacji. Sam się nim zafrapowałem. Wiedziałem, że mu­szę zafrapować tym widzów. Sześć lat cze­kałem na wygaśnięcie praw do tej sztuki, zakupionych przez jakąś amerykańską wy­twórnię filmową. Opłaciła się jednak ta pró­ba cierpliwości".

Warto sprawdzić to na miejscu, w Tarno­wie...

W foyer teatru ścisk niezwykły. Mnóstwo młodzieży. Wyraźne podniecenie. Zbliża się godzina rozpoczęcia spektaklu, a drzwi na widownię wciąż zamknięte. Z wnętrza do­chodzą jakieś odgłosy. Wreszcie wejścia otwierają się i publiczność niemal wpada na salę. Tu - zaskoczenie...

Pośrodku czworobok połączony jakby po­mostem ze sceną. Nie ma wprawdzie typo­wych atrybutów: ringu, lin, wahadłowych siedzeń, spluwaczek, nikt nie ma jednak wątpliwości, że to właśnie ring. Porzucony na nim ręcznik. W głębi scena. Dekoracje - to olbrzymie fotosy pięściarzy. Kurtyny już nie ma. Po scenie poruszają się różne postacie...

Za chwilę gasną światła, sędzia daje ko­mendę "boks" i rozpoczyna się przedsta­wienie podzielone - jak walka zawodowców - na 12 rund. Historia młodego, włoskiego Amerykanina, który miast grać na skrzyp­cach, jak chcieli rodzice, zapragnął szybko zarobić wielkie pieniądze na zawodowym ringu. Miał wielki talent. Błyskawicznie zdo­był sławę, tytuły. Dziewczynę swego mena­żera także.

W decydującej o mistrzowskim tytule wal­ce znokautował swego rywala. Śmiertelnie. Zaszokowany tym pognał gdzieś przed sie­bie swoim samochodem. Gonił za śmiercią. I znalazł ją.

Melodramat. Treścią raczej zwykły. Wy­jątkowy jednak formą. Nie na scenie, a wła­śnie ringu dzieje się wszystko, co było w scenopisie. Nie ma walki, nikt się nie boksu­je; a jednak są emocje. Po raz pierwszy widz jest wprowadzony za kulisy sali, gdzie walczą zawodowcy. Dosłownie i w przenośni. Widzi więc wszystko to, co towarzyszy przy­gotowaniu do walki. Ogląda też skrótową panoramę życia w amerykańskim stylu. Z ro­dziną "złotego", gangsterami, dziewicami z Armii Zbawienia, plejadą typów kręcących się zwykle przy takich imprezach.

Wszystko to odbywa się w fascynującym tempie, ciągłym ruchu, przy akompania­mencie znakomitej muzyki i śpiewach autentycznych psalmów. Tempo, ryta, dynamika, światło, dźwięk, wszystko w tej sztuce, zwła­szcza w jej drugim, lecz jakże ważnym pla­nie, gra swoją rolę. Widownia jest absolut­nie pochłonięta tym co się dzieje.

Na twarzy reżysera pojawia się uśmiech zadowolenia. O to właśnie mu chodziło. Lu­dzie walą do teatru. Są oczarowani...

- "Takie wystawienie sztuki wymagało niesłychanie dużo pracy przygotowawczej. Nie chcę już mówić o sprawach technicz­nych, bo te są dla widza dość oczywiste. Pracowaliśmy kilka miesięcy. Zdawaliśmy so­bie sprawę, że widz nie lubi być oszukiwany. Powinien więc otrzymać prawdziwy sport i prawdziwą Amerykę. Odtwórca głównej roli przez kilka miesięcy trenował wraz z pięściarzami tarnowskiego Metalu. Zaczął tak spadać na wadze, że musiałem mu przy­znać... specjalny fundusz na dożywianie.

Udało się zagwarantować współpracę wy­sokiej klasy specjalistów. Muzykę przygo­tował najlepszy polski kompozytor teatralny Stanisław Radwan z Krakowa, koncepcję ruchu opracował wybitny specjalista w tej dziedzinie Waldemar Wilhelm z Łodzi. Sce­nografia Marii Adamskiej dobrze uzupełnia całość.

Widz nie znosi fuszerki. Jest więc w tej sztuce prawdziwy sprzęt bokserski udostęp­niony przez Metal, występują autentyczni miejscowi pięściarze Sobański, Madej i Mro­wiec, którzy uczestniczą (bezpłatnie!) w każ­dym spektaklu, wykonując różne ćwiczenia treningowe, a także miejscowi trenerzy - Wróblewski i Lechowicz.

Najtrudniejsze było jednak przekonanie ze­społu do innej niż zwykle gry, do wyjścia ze sceny, spotkania z widzem niemal twarzą w twarz. Reżyser w teatrze podobnie jak trener musi przygotować do gry każdego z osobna, a potem stworzyć zespół. W tej sztu­ce jest on bardzo liczny. Przeszło 30 osób. Mieszanka rutyny z młodością - jak mawia­ją telewizyjni sprawozdawcy.

Mogę już nie zazdrościć panu Kazimierzo­wi Górskiemu. Mnie też udało się scementować zespół, który zaczął grać brawurowo. Nie jest to takie proste, bo ileż w tej sztu­ce ruchu, prawdziwego wysiłku fizycznego, sportu... Entuzjazm potrzebny jest nie tylko kibicom. Również wykonawcom. Cały zespół podjął walkę, by każde przedstawienie było lepsze od poprzedniego. Dzięki temu gramy "Złotego chłopaka" już od kilku miesięcy. I sądzę, że będziemy grać jeszcze dość dłu­go".

Miał szczęście Smożewski, że tacy są wła­śnie ludzie w jego zespole. Bohater tytu­łowy, Andrzej Bieniasz to prawie urodzony pięściarz i kto wie czy między linami ringu byłby gorszy niż na scenie. Ryszard Kotys, były lekkoatleta, to wypisz wymaluj ame­rykański menażer. Ojciec "Złotego chłopaka", Jan Pyjor jest sycylijski bardziej od auten­tycznych mieszkańców tej wyspy. Inny niż zwykle, lecz jakże ciekawy typ trenera pre­zentuje Jerzy Wasiuczyński, błyskotliwy jest Marek Litewka, a Monika Niemczyk jest drugą chyba gwiazdą tej sztuki...

Klasyczne - "Szkoda, że państwo nie mo­gą tego zobaczyć" - przychodzi na myśl, gdy opuszcza się tarnowski teatr. Chyba że państwo mogą wybrać się do Tarnowa. Warto. Z pewnością żaden miłośnik sportu i teatru nie będzie takiej wyprawy żałował.

Nie mam żadnych wątpliwości, że jest to bardzo ciekawe wydarzenie teatralne. Tar­nów okazuje się jednak bardziej odległy od głównych ośrodków artystycznych kraju niż można przypuszczać. Wiadomo już przecież o tej sztuce, a jednak jakoś o niej głucho. Myślę, że i TV miałaby tu wdzięczne pole do popisu. Gdyby zechciała...

Pasjonat teatru i pasjonat sportu zarazem, Ryszard Smożewski oddał swoją scenę dla sportu.

- "Czyniłbym to częściej, gdyby powsta­ły u nas dobre dramaty sportowe. Choć ta dziedzina życia jest ogromnie popularna i za­wiera wiele pierwiastków dramatycznych, to jednak nasi twórcy uciekają od tej tematyki. Trudno pojąć - dlaczego? Chyba jednak nie znają jej zbyt dobrze".

Tarnowskie spotkanie wypada zakończyć bardziej osobistym pytaniem... Smożewski uśmiecha się...

"Nie mam czasu na żaden sport. Zresztą jestem już w wieku połowy ostatniej dzie­siątki toto-lotka. Ale grałem w piłkę. By­łem bramkarzem. To cudowna pozycja. Zaw­sze będę miał największy podziw dla bram­karzy.

A teatr ma więcej wspólnego ze sportem i sport z teatrem niż to się pozornie może wydawać...".

Ulotka reklamowa woła tekstem Smożewskiego - dziennikarza. Kto może, niech po­słucha tego wołania...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji