Wesoła wdówka u słomianej wdowy
Jak słychać, w Operetce Warszawskiej wciąż nie ma spokoju. Zarówno wewnątrz teatru, jak i wokół niego toczą się nieustanne dyskusje na temat poziomu, programu i metod prowadzenia tej sceny. Również ostatni opiekun teatru, dyr. Ryszard Pietruski, nie zyskał sobie stuprocentowej akceptacji środowiska. Jest na tym terenie outsiderem, co wzmaga jeszcze i usprawiedliwia w jakiś sposób dystans do jego działalności. Operetka Warszawska nadal czuje się więc słomianą wdową - witalną i niezmiennie popularną, ale uparcie wyglądającą lepszego jutra.
Pomimo tej nieklarownej jeszcze sytuacji, zespół podjął ostatnio ryzyko wystawienia "najpopularniejszej operetki świata" - "Wesołej wdówki" Lehara. Najpopularniejszej, ale i wielce zobowiązującej. Spektakl zrealizowano własnymi siłami: pod kierownictwem muzycznym Zbigniewa Pawelca, w reżyserii Zbigniewa Marka Hassa, w scenografii Anny Zaporskiej i w choreografii Henryka Rutkowskiego. Z jakim efektem? No cóż, trudno jest zaszkodzić "Wesołej wdówce", ale jeszcze trudniej pokazać ją dziś tak, by nie wydawała się teatralną ramotą.
Młody reżyser przedstawienia, niedawny absolwent specjalistycznego wydziału reżyserii teatru muzycznego w leningradzkim konserwatorium (wysłała tam Hassa jeszcze Danuta Baduszkowa) uporał się ze swoim zadaniem całkiem przyzwoicie. Nie ma tu żadnych ekstrawagancji inscenizacyjnych - i to jest plus, zważywszy na młodość twórcy przedstawienia. Brak jednak (niestety) specjalnej dbałości o czystość klasycznego operetkowego stylu i jednorodność gry aktorskiej, czemu zawinił pewnie brak większego doświadczenia reżysera na scenie operetkowej.
Dobrze wypadły sceny baletowe Henryka Rutkowskiego, pomimo że operetkowy zespół baletowy (zwłaszcza w swej męskiej części) wzbudza poważnie zastrzeżenia. Dobrze brzmi orkiestra, choć. momentami nie pozwala się przebić słabszym głosom wokalistów. Niebrzydkie są kostiumy Anny Zaporskiej, mniej gustowne - dekoracje.
Wśród wykonawców, specjalnie wyróżniłbym Tadeusza Walczaka w roli Mirko Zety. Jego aktorstwo jest przykładem dobrego smaku i dużego doświadczenia operetkowego. Bawi publiczność bez rutyniarstwa i tanich estradowych efektów. W partii tytułowej oglądamy Aleksandrę Hofman, o ładnym (choć niewielkim) głosie, świeżości interpretacji i pewnym niedostatku maniery operetkowej diwy. Obok, w roli Daniły, występuje Jacek Mikusek - coraz lepszy wokalnie, choć ciągle śpiący jako amant. Ambasadorowa Walentyna (Krystyna Szyszko), nieco nazbyt subretkowa w swojej roli, pozostawia jednak dobre wrażenie do końca drugiego aktu. Psuje je później w kostiumie gryzetki. W partii Kamila oglądamy Mariusza Cellariego.
W sumie - przedstawienie dość standardowe, ani lepsze, ani gorsze od dotychczasowch. Owa przeciętność jednak to najgroźniejsza choroba naszej Operetki.