Artykuły

Człowiek szuka człowieka

Lokalne Centrum Kultury Teatralnej w Żarach zakończyło tegoroczny program prezentacją jednej z najciekawszych dziś scen w kraju - Teatru Współczesnego ze Szczecina. Po spektaklu Anna Augustynowicz, reżyser spektaklu, spotkała się z widzami.

Młodzi ludzie pytali:

- Czy nie obawiała się pani Werner Schwab?

- Tzw. język ostry jest do uży­wania; ważne, w jakich okoliczno­ściach i po co się go używa. Czym innym jest brzydkie słowo w ustach menela, a w inny sposób i po co innego używa go aktor na scenie (podobnie - dramaturg). Jedyne, czego mogę się bać, to własnego sumienia. A moje su­mienie mi mówiło, że nie popsuję świata, wywlekając na światło dzienne tekst Schwaba. Robię przedstawienie, kiedy mnie coś porusza, oczekując, że poruszy także publiczność. A ponieważ państwa ten spektakl poruszył, miałam dużo satysfakcji.

- Czy, jadąc do Żar, nie bała się pani reakcji widzów?

- Nie. Wychodzę z założenia, że teatr, który posługuje się emocja­mi, jest w stanie budować wspólno­tę. Ludzie są istotni, nie - miejsca.

- Odniosłem wrażenie, że boha­terowie sztuki usiłują interpreto­wać religię na swoją korzyść...

- Bardzo prawidłowe odczucie, ponieważ rzecz dotyczy dramatu zawieszonego w sferze etyki, a nie dramatu religijnego. Religia jest czymś znacznie wyższym, niż fał­szywie pojęta religijność, o jakiej mówi sztuka.

Człowiek z racji swojej słabości dąży do wchodzenia w systemy. Mocny system społeczny jest w sta­nie absolutnie zdominować jed­nostkę. Kończy się wtedy własne myślenie, czucie i zasada "niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie". Człowiek, wcho­dząc w system, powtarza pewne zwroty z nowomowy, którymi ła­two szermować i asekurować się w trudnych relacjach ze światem i ludźmi. Z tego m.in. powodu wy­brałam ten tekst. Ponieważ żyjemy w świecie, który jest skonstruowa­ny z ideologii. W moim odczuciu najgroźniejsze, co może być, to uczynienie ideologii z religii.

- Czy spotkała się pani z ostrzejszymi reakcjami na spektakl?

- Wielu ludzi sądzi, że teatr jest instytucją kulturalno - oświatową, wychowawczą i że na scenie nie wolno mówić słów niecenzural­nych: to są pewne schematy, z któ­rymi się borykamy. Natomiast jeśli chodzi o reakcje... Któregoś po­niedziałku, po niedzielnym spek­taklu, przyszła do teatru kobieta w wieku około 50 lat, która chcia­ła rozmawiać z dyrektorem. Na­czelnego nie było, trafiła więc do mnie. - A to pani wyreżyserowała to świństwo!... Żądam zwrotu pie­niędzy za bilet. To, co pani zrobiła, jest poniżej wszelkiej ludzkiej god­ności! Ja jestem matką! - urządziła karczemną awanturę. Na szczęście nadszedł dyrektor Butkiewicz i za­łagodził sytuację, dając pani dwa bilety na "W małym dworku".

Takich ludzi jest szczęśliwie mniej niż więcej - nie wszyscy są jeszcze tak do gruntu skłamani, czyniąc z "matkowości" szyld na życie. Teatr robi się po to, żeby mówić ludziom prawdę w oczy. Ale z miłości, a nie na zasadzie, żeby im dołożyć. Jeżeli ktoś po­czuje się dotknięty, to znaczy, że sztuka jest skuteczna. Po to się ją robi. Inaczej równie dobrze moż­na prowadzić przedsiębiorstwo rozrywkowe, któremu publicz­ność dyktuje warunki, że np. ma być lekko, łatwo i przyjemnie.

A to, że żyjemy w społeczeń­stwie dość zakłamanym... Au­striacy mają z tym jeszcze większy problem - zresztą jest to sztuka z ich gruntu, która świetnie rezo­nuje w naszych realiach.

- Czy są jakieś tematy tabu, których by pani nie ruszyła w teatrze?

- Nigdy się nad tym nie zasta­nawiałam, ale... Sądzę, że zawsze kusi przekraczanie granic. O czym należy przy tym pamię­tać? Żeby nie zepsuć świata, żeby nie zgorszyć. Tę odpowiedzial­ność bierze na siebie każdy, kto sobie uzurpuje prawo do publicz­nej wypowiedzi.

- Gdyby pani miała określić ję­zyk swojego teatru, jakich słów by pani użyła?

- Strasznie się boję szufladowa­nia... Dla mnie najistotniejszym kryterium jest prawda i fałsz. Je­żeli ktoś na scenie mówi po pol­sku, a państwo tego nie słuchają, to oznacza moją klęskę. Jeśli uda się uzyskać prawdę człowieka na scenie i państwo idą za nim, to wygrana. Język jest sprawą wtór­ną.

- Jakie stosuje pani me­tody dyscyplinujące zespół aktorski? Pytam, bo sprawia pani wrażenie tak subtelnej i de­likatnej osoby...

- Bo z natury chyba jestem sub­telna i delikatna... A mówiąc se­rio: pracuję z dorosłymi ludźmi, których uznaję za odpowiedzial­nych. I uznaję jedyną płaszczyznę współpracy - równoległą. To, że wykonuję zawód reżysera, nie oznacza automatycznie, że jestem w stanie zrobić przedstawienie. Nigdy nie rozmawiałam z góry ani z aktorem ani z portierem w te­atrze, bo i dlaczego. Taki sposób - że traktujemy się nawzajem se­rio - jest jedynym sensownym w byciu razem. Szczęśliwie pracu­ję z grupą ludzi, która nie potrze­buje być dyscyplinowana.

Do tego, czym się zajmuje­my, musi być wspólna wola wspólnej zabawy. Ja nie wy­myślam przedstawień przy biur­ku: rodzą się w relacjach z ludź­mi; ich jest ta dobra energia, która mnie nakręca i pozwala mi żyć.

- Stosuje pani bardzo oszczęd­ne środki wyrazu. Jak pani wyja­śni ich wybór?

- Według mnie skończył się tzw. teatr inscenizacji. Ze wszech stron jesteśmy tak mocno bom­bardowani inscenizacjami - mó­wię o kinie, o całym świecie kom­puterów, o telewizji, z którą obcu­jemy na co dzień - że w teatrze człowiek szuka spotkania, twarzą w twarz, z drugim człowiekiem. W związku z tym wybieramy taki język, który go nie zakrywa, tylko odsłania.

- Wczoraj, po przyjeździe do Żar, świętowała pani z zespołem pewną rocznicę. Co to był za jubileusz?

- Minęło 10 lat od pierwszej naszej wspólnej premiery, "Klątwy" wystawionej 13 grudnia 1991 r.

- I tyle czasu trwa pani związek z te­atrem w Szczecinie?

- Tak. Jedenasty rok.

- Jak długo jest pani dyrektorem ar­tystycznym?

- Dziesiąty rok.

- To prawdziwy rekord w czasach na­znaczonych zmianami. Z jaką wizją te­atru pani przyszła do Szczecina?

- Nie jestem zwolenniczką wizji. Przy­szłam z pewnym rzetelnym programem, dotyczącym nie estetyki, tylko meritum: miał być to teatr, który rozmawia o rze­czywistości, jaka się dzieje.

- Niektórzy uważają, że widz ma rze­czywistości po dziurki w nosie, do te­atru idzie nie po to, żeby ją drążyć, ale odpocząć przy czymś lekkim.

- Jak ktoś lubi... Ile jest osób, tyle jest recept na teatr. Myślę, że teatr nie musi spełniać żadnych oczekiwań. Bo ma także kształtować publiczność. Nasz program sprawdza się przez tyle lat: lu­dzie kupują bilety.

- Widzi pani perspektywę dalszej pracy w Szczecinie?

- Absolutnie tak! To jest świat ludzi, z którymi chce mi się przebywać, chce mi się pracować i sprawia mi to dużą przyjemność.

- Szczecińskim teatrem kieruje dy­rektorski duet. Jak się państwo dzieli­cie obowiązkami? Dyrektor naczelny jest od spraw niewdzięcznych typu kasa, budżet, warunki pracy, a pani - od sztuki?

- Mniej więcej tak to wygląda. Dyrektor Zenon Butkiewicz jest świetnym gospodarzem, zajmuje się sprawami, na których ja się kom­pletnie nie znam. Co nie oznacza z mojej strony artystowskiego po­dejścia. Prowadzimy teatr repertu­arowy, a nie autorski. O tym, co się pojawi na scenie, dużo rozmawiamy.

- Jakie warunki muszą być speł­nione, żeby współpraca układała się tak dobrze?

- Wspólny sens! Nie prywatne ra­cje czy aspiracje, tylko wspólny sens. Akurat dyrektor Butkiewicz jest takim człowiekiem, z którym ten wspólny sens znajduję.

- Dziękuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji