Artykuły

A to Polska właśnie

"Hymn narodowy" Przemysława Wojcieszka w reżyserii autora w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Czuję się jakbym wchodziła na tajne komplety" - wyznała jedna z kobiet przed premierą "Hymnu narodowego" w Legnicy. Niepotrzebnie, bo skandalu nie było - dwie Polski nie spotkały się na widowni

W teatrze zgromadzili się przede wszystkim przedstawiciele tzw. gorszego sortu. Inna grupa, równie liczna, po zakończeniu spektaklu śpiewała "Barkę" pod pobliskim pomnikiem Jana Pawła II. A szkoda, że do konfrontacji nie doszło, bo choć przedstawienie Przemysława Wojcieszka najmocniej godzi w demony polskiej prawicy, to zgodnie z obietnicą, obrywa się tu obu stronom budowanej w poprzek Polski barykady. Młodym doktrynerom spod znaku PiS-u i partii Kukiza, ale też opozycji - lewicy i liberałom, uczestnikom demonstracji KOD-u.

Polityczny kabaret z elementami love story

Obie te grupy cierpią na brak autorytetów, które byłyby w stanie uwiarygodnić ich działania. Dlatego zabiegają o względy Zbigniewa (Bogdan Grzeszczak), dawnego opozycjonisty, człowieka ze styropianu, który przed polsko-polską wojną ucieka w samotność i lekturę Haszka. Ci z lewej strony przysyłają mu swoją agentkę Alicję (debiutująca Emilia Piech). Dziewczyna ma go uwieść, ale ostatecznie zostaje uwiedziona przez jego postawę, płynącą z przekonania, że kluczem do zmiany jest bliski kontakt ze zwykłymi ludźmi i świadomość ich problemów.

"Hymn" został zlepiony z kilku konwencji - mamy tu i polityczny kabaret, i komedię, i dramat, i element love story. Ten ostatni wypada w tej układance najmniej przekonująco - w opowieści o miłości Zbigniewa i Alicji za dużo jest deklaratywnych dialogów i uścisków wśród kruszącego się styropianu, za mało przestrzeni, w której to uczucie mogłoby przekonująco zagrać.

Upiory polskiej prawicy

W "Hymnie" najbardziej przejmujące i dotkliwe jest bowiem to, co najgorętsze. Finał z udziałem dwójki bohaterów, którzy między PiS-em a KOD-em znajdują własną, trzecią drogę, brzmi, owszem, wzruszająco, ale prawdziwe dreszcze czujemy, kiedy z piekielnych otchłani na scenę wypełzają upiory polskiej prawicy. Albo kiedy obie strony politycznego sporu zaczynają na siebie szczekać, bo wyczerpuje im się zapas inwektyw. Kiedy dochodzi do walki wręcz, okładania się nawzajem styropianowymi płytami (Małgorzata Bulanda z nich zbudowała znakomitą, multifunkcjonalną i metaforyczną zarazem scenografię). I kiedy cios w tym zwarciu pada kompletnie nie z tej strony, z której byśmy się spodziewali.

Demonologia stosowana według Wojcieszka i Emilii Piech to ostra jazda po bandzie, mocno zresztą zakorzeniona w tradycji literackiej romantyzmu i Młodej Polski. Odżywają tu upiory z "Wesela" i duchy z "Dziadów". I o ile Guślarz Mariusza Kiljana z "Dziadów" Michała Zadary był mocno inspirowany telewizyjnymi wróżbitami, to tu mamy Jasnowidza Jackowskiego (Małgorzata Urbańska) we własnej osobie. To on sprowadza widma na scenę, w przeczuciu, że Polsce grozi rewolucja i wielka (niekoniecznie dobra) zmiana.

Największym zaskoczeniem podczas legnickiej premiery był moment, kiedy siedząc na widowni, zdaliśmy sobie sprawę, jak mocno ten "gorący, że aż parzy w palce" spektakl nagle okazał się podszyty romantycznym paradygmatem, od którego nie sposób się uwolnić. Marek (świetny Rafał Cieluch), przywódca PiS-owskiej młodzieżówki, jedyny w tym gronie dysponujący prawdziwie demoniczną charyzmą, rzuca jak z rękawa cytatami z Mickiewicza i Słowackiego. Haszek, po którego sięga Zbigniew, z całym arsenałem swojej ironii nie jest w stanie tego patosu rozbroić.

Potem jednak stopniowo przestaje być śmiesznie i zaczyna być groźnie.

Duda i Kukiz jak czyśćcowe duszyczki

Śmiejemy się jeszcze, kiedy Antoni Macierewicz (znakomity Paweł Palcat) onanizuje się przy dźwiękach odtworzonych z kokpitu rozbitego tupolewa - i nie jest to gorzka kpina z tragedii, ale z manipulacji, jakiej została poddana. Dajemy się wciągnąć Krystynie Pawłowicz (Małgorzata Urbańska) do zabawy w kółku różańcowym i z rosnącą konsternacją obserwujemy, jak wymierzona w homoseksualne mniejszości obsesja wprowadza ją w rodzaj opętańczego tańca. Andrzej Duda i Paweł Kukiz (Ewa Galusińska) są jak czyśćcowe duszyczki z "Dziadów", uwięzione w wiecznych ciemnościach, z niekończącym się zwojem ustaw do czytania i podpisywania. Ale prawdziwie mistrzowska jest tu druga kreacja Palcata, który w roli braci Kaczyńskich z finezją balansuje na granicy groteski, dramatu i grozy. Jego prawdziwie upiorny, karmiący się nienawiścią, zazdrosny o pamięć po nieżyjącym, "lepszym" bracie bohater sprawia, że śmiech szybko więźnie nam w gardle. Aktor żongluje konwencjami w tak oszałamiającym tempie, że na przemian przeraża, budzi grozę i współczucie.

To wszystko sprawia, że obok wyłożonego w dość łopatologiczny sposób krzepiącego przekazu "Hymnu" (warto rozmawiać), pojawia się równolegle niepokojąca myśl - że aby dziś uwieść tłumy, trzeba zstąpić do piekieł. Czasy, kiedy opozycjonista pokroju Zbigniewa przemawiał do tysięcy kobiet w zakładach w Bielawie czy Kowarach, należą do historii. Dlatego walka o jego duszę wydaje się bezproduktywna - człowiek ze styropianu nie sprawdzi się w telewizyjnej debacie ani w kolportowanych przez internet memach. Te czasy należą do demonów, dla których nienawiść staje się pożądanym paliwem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji