Artykuły

Pospieszny z Warszawy

"Słomkowy kapelusz" w reż. Piotra Cieplaka z Teatru Powszechnego w Warszawie. W Poznaniu obejrzała i pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Piotr Cieplak wymyślił bardzo dobre przedstawienie. Kłopot w tym, że aktorzy grali je w poniedziałkowy wieczór tak szybko, że trudno było się w nim rozsmakować.

Czegoś takiego jeszcze w teatrze nie przeżyłam: kwestie padają ze sceny z prędkością błyskawicy, tracąc po drodze cały swój sens, smak i koloryt. Prym wiodą w tych wyścigach słownych Adam Woronowicz i Olga Sawicka. Zdaję sobie sprawę z tego, że wariackie tempo akcji jest jednym ze środków wyrazu tego przedstawienia (przynajmniej w jego części), ale - jako żywo - rzecz przecież nie w tym, żeby tekst był kompletnie nieczytelny. Szkoda, bo wrażenie zwyczajnego aktorskiego niedbalstwa położyło się cieniem na fantastycznej robocie.

"Słomkowy kapelusz" to farsa i Cieplak traktuje ją z całym dobrodziejstwem inwentarza, doprowadzając absurd do zenitu. W jego rękach ramotka staje się perełką, bo wszystko jest tu precyzyjnie nakręcone, wyliczone i wymierzone, a do tego czerpie się pełnymi garściami ze współczesnego poczucia komizmu: z postmodernistycznych przebieranek, z powtarzania kwestii, jakbyśmy cofali filmową taśmę, ze współczesnego ruchu, którym Leszek Bzdyl długo musiał "katować" aktorów, żeby ich doprowadzić do takiej perfekcji.

Opowiastka o zjedzeniu przez konia kapelusza pani Sylwii oraz usilnych próbach odzyskania feralnego nakrycia głowy przez Fadinarda (mającego właśnie wstąpić w małżeński związek właściciela konia) wiedzie nas przez salon modystki, rezydencję hrabiny, mieszkanie pechowego narzeczonego. Wszędzie towarzyszy jej zwariowany orszak ślubny, w którym mieszają się kostiumy z najróżniejszych epok oraz przelewają ludzkie słabości i przywary. I jest naprawdę śmiesznie, kiedy Kazimierz Kaczor (teść) walczy z mirtem w doniczce oraz cisnącymi go lakierkami. Kiedy Sylwester Maciejewski, grający i męża, i kochanka Sylwii, zmienia nerwowo peruczki, które te dwie postacie odróżniają na scenie. Co scena, to gag.

Cieplak doprawia jednak sztukę Labiche'a "Czterema kwartetami" Eliota. Ze sceny pada mroczny tekst o duszach odchodzących w ciemność. Reżyser dodaje też cudzysłów: spektakl rozpoczynają ukłony, a kończy informacja, że zaraz wszystko zacznie się od nowa. Nad sceną unosi się tymczasem cacko z włoskiej słomki przyozdobione makami - symbol naszych doraźnych, doczesnych gonitw, zabiegów i starań. Błahy i ważki jednocześnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji