Gdybanie
Jest taka anegdota, z bardzo długą brodą, o pewnym chłopie rosyjskim, którego spytano co by zrobił, gdyby został carem. Wieśniak głęboko się zamyślił, podrapał, wreszcie spojrzał nieufnie i rzekł:
- Carem, powiadasz?
- Tak, carem-batiuszką. W samym Sankt-Petersburgu!
- Gdybym został carem - powtórzył chłop - wziąłbym z "kazny" sto rubli i uciekł.
Dowcip obrazuje w jasny sposób mechanikę "gdybania", tj. ulubionego sposobu myślenia gatunku ludzkiego. Co by było, gdyby?... - zastanawiamy się przed zaśnięciem, przy goleniu, czytając tabele wygranych Loterii Państwowej, oglądając podobizny roznegliżowanych dziewcząt w "Filmie", wypełniając kupony Toto-Lotka, przeglądając w "Życiu Warszawy" nekrologi, czy drzemiąc w drodze "na delegację", ukołysani stukotem pociągu. Co by było, gdybym został szefem swego szefa, i milionerem, gdybym wygrał "Polskiego Fiata", poznał na plaży Raquel Welch, gdyby stało się owo niemożliwe, niezwykłe, gdyby los potoczył się nie drogą przypadku, lecz w kierunku przez nas wyznaczonym? Owo "gdybanie" bywa odpoczynkowym marzeniem, bywa też siłą napędową ludzkich : działań. Kolumb np. pomyślał, co by było, gdyby Ziemia była okrągła, i w konsekwencji odkrył Amerykę. Jednego z mych znajomych rozważanie co by było, gdyby miał forsę, jest w stanie doprowadzić jedynie do najbliższego punktu z bonami Toto-Lotka. Reakcje na marzenia bywają więc różne. Siła marzeń jest jednak niewątpliwa, a potrzeba przemożna. Ostatnio "gdybanie" stało się modne na scenie. Niedawno widzieliśmy jw Teatrze Telewizji "Biografię" Maxa Frischa, poważną sztukę o tym, co by się stało, gdyby można jeszcze raz rozpocząć własne życie od dowolnego punktu i "poprawić je". Obecnie Teatr Dramatyczny wystawił błyskotliwą komedię angielskiego pisarza rosyjskiego pochodzenia - Petera Ustinova - "Photo Finish" na temat: co by było, gdybyśmy mogli spotkać siebie samych, ale z własnej i przeszłości. Z lat, gdy byliśmy młodsi...
Mój Boże, kto na ten temat nie "gdybał"? Na ogół jest to marzenie i bezpłodne, które człowieka nieco i rozkleja, ponieważ czasu odwrócić nie potrafimy, więc robi się nam smutno. Dla Ustinova owo "gdybanie" zaowocowało pomysłem do znakomitej komedii, która przyniosła mu powodzenie i pieniądze, nam zaś dostarcza przedniej zabawy. Rozrywki w najlepszym gatunku, właśnie na dni upalne i przedurlopowy okres, kiedy jesteśmy już nieco zmęczeni, ale jeszcze chodzimy do teatru.
Wnioski, do jakich prowadzi Ustinov, są krzepiące i warto przyjąć je do wiadomości. Wreszcie ktoś klaruje nam ze sceny, że - mimo wszystko - życie ma sens. A nawet w okresach trudnych, naznaczonych samotnością, dolegliwościami starości - możemy znaleźć wiele satysfakcji, o ile pogodzimy się sami z sobą, zaufamy sobie i nie rezygnując do końca z naszych pasji i zainteresowań, będziemy starali się kontynuować swą pracę. Mimo owych moralizatorskich wniosków, nie ma w sztuce nic z kaznodziejstwa. Przeciwnie jest ona lekka, dowcipna, chwilami nieco frywolna. Zalety tekstu podniosła w znacznym stopniu bardzo sprawna i kulturalna reżyseria Ludwika René, który powoli wprowadza nas w rozrywkowy ton spektaklu, zaczynając poważnie, nawet nieco ponuro, by skończyć znakomitą zabawą. W tym samym stylu są świetne dekoracje Jana Kosińskiego - mistrza architektonicznych rozwiązań scenograficznych, człowieka obdarzonego subtelnym dowcipem. Na czoło obsady aktorskiej wysuwają się: Andrzej Szczepkowski (Sam) i Tadeusz Bartosik (Reginald). Obaj grają bardzo powściągliwie i ciepło ludzi starszych (Szczepkowski aż 80-ciolatka), ukazują ojców pełnych śmieszności, żałosnych słabostek, ale czynią to z wielką kulturą wewnętrzną. Śmieszą nie ośmieszając. Spektakl warszawski był także kolejnym, wielkim sukcesem Wandy Łuczyckiej, niezawodnej odtwórczyni ról starych, nieznośnych bab. Świetnie wywiązali się z zadania: Mieczysław Voit (Sam 60) i Karol Strasburger (Sam 20), reszta zespołu na dobrym, wyrównanym poziomie. Cały spektakl stanowi zachęcający przykład jak łączyć teatr aktorski z reżyserskim. Jak te oba nurty mogą i powinny wzajem wzmacniać się i uzupełniać w życiu sceny.
Nie ma co, dobrze kończy Dramatyczny obecny sezon, w którym miał upadki, ale finisz bierze ostro i z powodzeniem, już trzecią z kolei premierą! Radzę więc szczerze - idźcie Państwo "pogdybać" z Ustinovem, Szczepkowskim, Bartosikiem, Łuczycką i resztą!