"Juliusz Cezar"
Jakoś ten "Juliusz Cezar" nie ma szczęścia do polskiego teatru. Wprawdzie angielska trupa Johna Greena pokazała go polskim widzom jeszcze w r. 1617 ale polska prapremiera odbyła się (we Lwowie) w r. 1885 a Warszawa zobaczyła sztukę dopiero w r. 1914 (w reż. A. Zelwerowicza), a po raz drugi w r. 1928 (w reż. L. Schillera); łącznie miał "Juliusz Cezar" do września 1939 zaledwie 5 premier. Po wojnie wznowiono go dopiero w 1960 r. w łódzkim Teatrze Nowym w reżyserii K. Dejmka. Teraz gra go warszawski Teatr Dramatyczny). Ma więc "Juliusz Cezar" więcej tłumaczy niż premier, bo przekładali go kolejno: A. Pajgert, C. K. Norwid, J. Paszkowski, S. Koźmian, W. Tarnawski, L. Ulrich i Z. Siwicka (w jej przekładzie premiera łódzka): najnowszy przekład, prozą, osadzony we współczesnej warstwie językowej w jakiejś mierze obyczajowej (używa się np. określenia "pan, panowie") dał niestrudzony Jerzy S.Sito w tym właśnie przekładzie gra się "Juliusza Cezara" w Teatrze Dramatycznym. Przedstawienie, na które czekało się jako na wydarzenie sezonu (przynajmniej warszawskiego, jeśli nie w skali krajowej) - rozczarowuje. A przecież obok nazwiska Szekspira widnieją na afiszu nazwiska wielu wybitnych artystów. Szekspir napisał "Juliusza Cezara" jako sztukę współczesną w antycznym kostiumie, inspirowany spiskiem hr Essexa. Ale mimo upływu kilku wieków sztuka ta w każdym czasie znajduje kontekst powodujący, że odbiera się ją jako sztukę współczesną. Bo chodzi w niej o takie sprawy, ważne dla wszystkich czasów, jak problem wolności, walka z dyktaturą i uciskiem, typowy dla większości tragedii szekspirowskich, obnażanie mechanizmu walki o władzę, stosunek przywódców do mas itd. Przedstawianie "Juliusza Cezara" w Teatrze Dramatycznym pozostawia widza obojętnym. Wcale nie dlatego żeby wymieniona przykładowo problematyka była mu obojętna. Chyba dlatego, że teatr nie zdecydował się na żadną prowokację intelektualną dla rozmowy z widownią. Szekspir ukazując historyczny spisek przeciwko Cezarowi pro wadził rzecz systemem kilku równorzędnych racji: Cezara, Brutusa, Kasjusza, Marka Antoniusza, plebsu wreszcie. Takim też systemem prowadził swój spektakl Dejmek, dając kameralną ale ostrą, namiętną dyskusję, co prawda pesymistyczną, sceptyczną, bez perspektyw. Ale to była propozycja teatru wyraźna. W przedstawieniu warszawskim trudno odnaleźć jakąś nadrzędną myśl reżyserską organizującą na scenie tworzywo szekspirowskiej tragedii, z opracowania tekstu i jego określenia oraz "tasowania" (m.in. kilka scen z ekspozycji przerzuconych do "snu" Brutusa w II części przedstawienia) wynikałoby, że reżyser chciał zrobić rzecz o Brutusie i że jego racje mają dominować w spektaklu. Ale Gogolewski, dając zaskakującą swą "innością" postać (która nie mieści się ani w jego osobowości artystycznej ani w w propozycji szekspirowskiej) niewiele mógł przeciwstawić racjom i postaci Marka Antoniusza - takiego, jakiego zagrał Gustaw Holoubek; dzięki jego kreacji, fascynującej, o bardzo szerokiej skali środków ekspresji, podporządkowanych jednak nadrzędnemu celowi zwyciężenia Brutusa i jego sprzymierzeńców - jesteśmy skłonni opowiedzieć się za racjami Marka Antoniusza. Mimo że Holoubek buduje te racje na absolutnej pustce, bo Mieczysław Milecki (chyba po raz pierwszy w swej bogatej i ciekawej karierze scenicznej) jest w tym pasjonującym u Szekspira dramacie nieobecny, jego Juliusz Cezar (co prawda częściowo z winy tekstowego opracowania) jest martwy zanim ugodziły go sztylety spiskowców. W tej sytuacji nie ma w "Juliuszu Cezarze" scenicznym żadnych ścierających się namiętności i żadnych ścierających się idei, chociaż są role, nawet znakomite (poza Holoubkiem - przede wszystkim Kasjusz Zapasiewicza) okazuje się jednak raz jeszcze, że nie role same tworzą przedstawienie.