Artykuły

Podwójny sukces Czarnej Maski

Dwa wieczory premierowe prezentujące w jednej ob­sadzie wystawianą w Pol­sce po raz pierwszy operę Krzysztofa Pendereckiego "Czar­na maska", stały się niezwykłym sukcesem tak kompozytorskim jak i wykonawczym. W obecno­ści twórcy, poznańska publicz­ność przez ponad 15 minut wi­watowała wyrażając swe uzna­nie dla zespołów Teatru Wiel­kiego i realizatorów, a także bardzo dziś w świecie muzycz­nym popularnego kompozytora, który swe trzecie po "Diabłach z Loudun" i "Raju utraconym" dzieło operowe złożył z powo­dzeniem w ręce szefa poznań­skiego Teatru Wielkiego, Mie­czysława Dondajewskiego.

Nie przesadzę w stwierdzeniu, iż polska premiera dzieła Pen­dereckiego stała się najwięk­szym sukcesem Teatru Wielkie­go za dyrekcji Mieczysława Dondajewskiego, a więc w cią­gu 8 lat. Nie pamiętam tak rów­nej, stojącej na bardzo wyso­kim poziomie realizacji, w któ­rej wszystkie elementy, a więc reżyseria, scenografia, kierow­nictwo muzyczne, a dalej - wy­konawstwo solistów, chóru i orkiestry, spełniałoby oczekiwa­nia bardzo wymagającego kry­tyka czy melomana. Analizując te elementy - co za chwilę - nie mogę jednak wybaczyć dy­rektorowi Dondajewskiemu je­go pobłażliwości w stosunku do instrumentów dętych blasza­nych, którym Penderecki powie­rzył partie zbyt trudne, znajdu­jące się poza ich możliwościami wykonawczymi. Ściągamy z innych ośrodków polskich lub z zagranicy trąbki clarini do Ba­cha, zapraszamy śpiewaków nie­mieckich do Wagnera i radzie­ckich do "Godunowa", jeśli chcemy osiągnąć wysoki euro­pejski poziom, dlatego nie mo­gę zrozumieć akceptacji fatal­nych miejscami trąbek, niedo­brych waltorni i słabych puzo­nów, które w grupach brzmiały źle, pomijając błędy, fałszy­we i obce nuty budzące niedo­syt i smutek, iż, przez być mo­że oszczędności, zabrakło przy­słowiowej kropki nad "i". Sko­ro mowa o brakach, nie rozu­miem także umieszczenia w ob­sadzie znakomitego aktorsko ale słabego w gronie prawdziwie perfekcyjnych głosów Janusza Temnickiego (Robert) i pozba­wionej prawidłowej dykcji Urszuli Jankowiak (Rosa).

Skoro jednak mowa już o so­listach, to uwagę zwracała prze­de wszystkim Ewa Werka (Benigna), artystka najwyższej kla­sy, szokująca kulturą i możliwo­ściami swego przepięknego gło­su (rozległa wyrównana skala, siła głosu i kondycja). Radosław Żukowski (Loewel) pokazał wszystkie zalety swego niezwy­kłego głosu - potęgę brzmienia, wspaniałą barwę i perfekcyjność w pełnym tego słowa zna­czeniu.

Wielkie wrażenie pozostawiły prezentacje Joanny Kubaszewskiej (Arabella) zachwycającej doskonałą koloraturą z łatwo­ścią "góry", Józefa Kolesińskiego (Silvanus) pokazującego tym razem swe prawdziwe niezwy­kłe możliwości wokalne - sze­roką frazę, oraz brzmienie gło­su o dużej ilości alikwotów, na­stępnie Aleksandra Burandta (Jedidja), którego występ był wielką kreacją tak aktorską jak i wokalną (bardzo dobra dykcja, wyrazisty ruch i mimika, duży wyrównany głos z niezwykłą łatwością trudnego parlanda). Nie można pominąć popisu Ra­dosława Żukowskiego, obdarzo­nego głosem niezwykłej urody, brzmiącym bogato i szlachetnie, ani też występu Tomasza Za­górskiego (Hedank) tworzącego postać niezwykle plastyczną, wo­kalnie doskonałą (umiejętność przebicia tutti orkiestry, muzy­kalność i dobre aktorstwo).

Godne uwagi są też role na­szych trzech basów: znakomite­go, nieco ostatnio zapomnianego Jerzego Kulczyckiego (Hrabia Ebbo), czarującego pięknem swego głosu, stale rozwijające­go się Mariana Kępczyńskiego (Pleban Wendt), śpiewaka o wy­równanym głosie i dobrej dyk­cji oraz Piotra Liszkowskiego (Francois), zdecydowanie kreślą­cego kreowaną postać i dające­go popis niezwykłej muzykalno­ści. Jakby w kontraście ze wspaniale zgranym wokalnie i aktorsko ensamblem jawi się postać tancerza w masce - zwiastuna śmierci lub przypad­kowego przebierańca karnawa­łowej zabawy. Jacek Szczytowski stworzył tą postacią wielką - bodaj największą spośród wszystkich swych dotychczaso­wych - kreację, bardziej pantomimiczną niż taneczną. Cóż za niezwykła ekspresja, jakież nad­zwyczajne wypracowanie detali podbudowujących plastykę zja­wy.

Z grupą solistów bezbłędnie korespondował występ umie­szczonego na trzecim balkonie chóru dopełniającego kolory­stycznie, harmonicznie i drama­turgicznie całość, atakującego słuchacza ze wszystkich stron, powiększającego i tak już nie małą siłę oddziaływania. Po­tężne znaczenie w budowie nastroju, podkreślającego metafi­zyczną strukturę dzieła, miała także orkiestra, która pod kie­runkiem Mieczysława Dondajewskiego ogromnym wysiłkiem i zaangażowaniem łamała trud­ności niesione przez skompliko­waną partyturę Pendereckiego (zwarty, dobrze brzmiący kwin­tet, precyzyjne "drzewo", zna­komita perkusja). Muzyczna warstwa opery z li­brettem wg dramatu Gerharta Hauptmanna, niosącym ogromny ładunek dramaturgiczny z całą wspomnianą sferą metafizyczną, wkomponowana została w prze­piękną, stylową scenografię Ewy Starowieyskiej (wielka sień ślą­skiego domu wieku XVII, efek­towne schody z galerią, komi­nek, kolumny i bogato zdobne okna oraz drzwi tworzą nie­zwykłą atmosferę tajemniczości), której elementy w pełni wykorzystał współtwórca sukcesu, Ryszard Peryt. Znany z wielu interesujących i dyskusyjnych częstokroć inscenizacji reżyser, buduje swą wizję "Czarnej ma­ski" niezwykle subtelnymi środ­kami, bazując na ostrości kreślo­nych postaci wtopionych w ciemną scenografię, rozjaśnianą kontrastującym światłem jakby pozaziemskich promieni, które wraz z innymi elementami bu­dują obraz wyrazisty, pozosta­wiający widzowi spory margines własnych przemyśleń i skoja­rzeń. Ryszard Peryt stworzył dzieło doskonałe - reżyserię, która prowadzi widza przez pro­stą fabułę i niezwykle bogatą warstwę ludzkiego myślenia. Sukcesem Peryta stało się wra­żenie jakby braku reżyserii. Je­śli porównamy "Czarną maskę" z innymi spektaklami, w któ­rych Peryt atakował widza dzie­siątkami zaskakujących pomy­słów, stawiających muzykę na plan dalszy, to doznamy wów­czas uczucia obcowania z wiel­kim zjawiskiem, sztuką bez­błędnego sterowania akcją, bez zdecydowanej ingerencji reżysera zastąpionej platformą dla własnych przemyśleń i przeżyć słuchacza.

Z pełną premedytacją pomi­nąłem próbę szerszej oceny "Czarnej maski" pod kątem wartości artystycznych, unika­jąc automatycznego włączenia się do chóru bezgranicznie zachwy­conych krytyków czy meloma­nów. Jednoaktowa opera Pende­reckiego pozwala przeżywać chwi­le wzruszeń i estetycznych unie­sień, nie daje jednak komukol­wiek prawa do określeń, jakich reklamowo używała prasa, a także grono towarzyszące nada­niu zaszczytnego doctoratu ho­noris causa UAM. Penderecki jest kompozytorem wielkim i uznanym, ale przypominając manifestowana przez niego w trakcie uroczystości pokorę pozostawmy prawo oceny... historii, która nie skrzywdzi dzieła i twórcy jeśli prawdziwie na to zasłuży, jak nie skrzywdziła zapomnianego swego czasu kantora z Lipska.

Jedno natomiast pozostanie faktem bezspornym: dobrze stało się, iż to właśnie Poznań - po Salzburgu i Wiedniu - przygotował premierę, której realizacja była podwójnym sukcesem, o czym świadczy reakcja publiczności i zainteresowanie kolejnymi przedstawieniami "Czarnej maski".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji